niedziela, 4 sierpnia 2013

The proposal...

... czyli narzeczona mimo woli

Ten post zostanie poprawiony jeszcze dzisiejszego dnia.
Wklejam go tak, by pokazać wam jak wiele wysiłku kosztowało SweetChoco napisanie tego. A pisała długimi godzinami, na telefonie.
Wklejam to po to, by pokazać wam jak bardzo się stara kiedy jej na kimś zależy.
Na mnie.
PortElizabeth



Hermiona dłonią wygładziła materiał swojej czarnej, ołówkowej spódnicy i nacisnęła guzik przywołujący windę. Poniedziałek był dniem, który rozpoczynał tydzień ciężkiej pracy. W dodatku lato było coraz bliżej, a to nie sprzyjało jej dobremu samopoczuciu. Nienawidziła upałów. Na szczęście budynek, w którym pracowała był klimatyzowany. To w jakiś sposób rekompensowało jej wysoką temperaturę na zewnątrz.  Naprawdę nienawidziła, gdy zaraz po wyjściu z biurowca w jej twarz buchało nagrzane powietrze. Dusiło ją w płucach i pozbawiało witalności  Zdecydowanie wolała wczesną jesień albo wiosnę. Odetchnęła głęboko, gdy winda oznajmiła swoje przybycie. Weszła do środka i obróciła się twarzą do wejścia, a pojazd ruszył do góry z delikatnym szarpnięciem. W głowie odliczała kolejne piętra, które mijała. Była coraz bliżej celu. Ktoś mógłby pomyśleć, że Hermiona Granger nie lubiła swojej pracy. To nieprawda. Ona naprawdę to lubiła i wiedziała, że to kiedyś może jej pomóc. Praca asystentki w najlepszej firmie w Anglii była czymś, czego pozazdrościć mogły jej koleżanki. W tym wszystkim był tylko jeden problem - jej szef, którego pewnie także zazdrościły jej koleżanki, i w innym wypadku zgodziłaby się z nimi bez wahania, ale nie gdy chodziło o Dracona Malfoya. Wypuściła gwałtownie z płuc powietrze, a chwilę później drzwi się otwarły. Weszła na korytarz wiodący do jego biura, które znajdowało się na ostatnim piętrze użytkowym. Minęła Hailie - piękną dziewczynę, niewiele młodszą od siebie, z burzą czarnych jak smoła włosów i niebieskimi oczyma - która była recepcjonistką w filmie blondyna. I prawdopodobnie także jedyną z niewielu osób, która była dla niej tutaj mila. Na samą myśl zacisnęła dłonie w pięści. Nienawidziła tej jego cholernej zasady o nieczystości krwi. Każdego dnia powtarzał jej, że nie jest godna posady w DragosFire. Ale ona wiedziała, że to tylko głupie gadanie - pozostalość z czasów szkolnych. Wojna się skończyła, deklasowanie ludzi ze względu na pochodzenie także. Pchnęła szklane drzwi i przeszła parę kroków, po czym usiadła za swoim biurkiem. Kochała widok z tego miejsca. Widziała stąd cały Londyn. Ledwo zdążyła postawić na blacie kubek z resztą kawy, której nie udało jej się wypić w domu, a jej magiczny paiger się rozdzwonił. Nie musiała nawet zerkać na wyświetlacz. Zirytowana podniosła się z fotela i z wściekłością wparowała do jego gabinetu.
- Czego? - warknęła zirytowana.
- Kawy - usłyszała w odpowiedzi. Ton jego głosu był zimny i obojętny. Nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem i sam przed sobą musiał przyznać, że jego opanowanie było lepsze niż sądził. Granger zawsze wyglądała tak, jakby prosiła o to żeby najnormalniej w świecie przelecieć ją na biurku.
- Kawę pijasz o w pół do dziesiątej, a ledwie dochodzi dziewiąta - syknęła postukując obcasem o posadzkę.
- Nie kazałem ci paplać, a przynieść mi kawę - zmierzwił dłonią swoje blond włosy, ale nie uniósł głowy znad papierów.
- Jak Pan sobie życzy, Panie Malfoy - jej głos ociekał sarkazmem, a on o tym wiedział. Odwróciła się na pięcie i miała zamiar wyjść.
- Czekaj, Granger - zatrzymał ją w drzwiach - pamiętaj, że jestem twoim szefem. Możesz już iść.
- Każdego dnia nie pozwalasz mi o tym zapomnieć, Malfoy - wyszła z gabinetu. Gotowała się od środka. Ta praca zbyt wiele dla niej znaczyła, aby mogła z niej zrezygnować przez tego kretyna. Raz ślizgon - zawsze ślizgon. Po każdej takiej wymianie zdań z uśmiechem na twarzy powracała do dnia, w którym ją tutaj zatrudnił.

Drzącą ręką wcisnęła przycisk w windzie. To była jej pierwsza rozmowa kwalifikacyjna. Hermiona Granger zawsze mierzyła wysoko, ale teraz celowała w sam szczyt. Ogłoszenie o poszukiwaniu kandydatki na stanowisko asystentki prezesa największej korporacji na wyspach było idealne dla niej. Ona nigdy nie brała przegranej pod uwagę. Konkurencja będzie duża, ale i tak znacznie zmniejszona. Ta oferta przeznaczona była tylko dla czarodziejskiej społeczności, co dyskwalifikowało na samym starcie ponad połowę społeczeństwa. Winda wywiozła ją na pięćdziesiąte piąte piętro, które było ostatnim. Sądziła, że taka podróż zajmie więcej czasu, ale nie doceniła luksusowych mugolskich środków. Zrobiła parę głębokich wdechów i podeszła do kobiety za kontuarem. Jej mina nie wskazywała na to, że to będzie przyjemna pogawędka.
- Nazywam sie Hermiona Granger... - wyrzuciła na jednym wdechu, ale została uciszona gestem ręki.
- Ustaw się w kolejce - chwyciła swoją torebkę, którą postawiła na kontuarze i podeszła do przeciwległej ściany, stając w kolejce. Była oburzona brakiem taktu recepcjonistki, ale musiała nad sobą panować. Nie mogła wszczynać awantury przed decydującym o jej życiu momentem. Z drugiej strony szkoda by było rudych doczepianych pasemek, które owa kobieta na sobie miała. Jej tipsy pewnie także były dość drogie. Z każdą kolejna chwila była coraz pewniejsza siebie, a to dlatego, że wszystkie zgromadzone w biurze kandydatki szczebiotały na prawo i lewo o swoich osiągnięciach. Ale żadna nie mogłaby jej dorównać umiejętnościami. Same wybitne ze wszystkich egzaminów końcowych i dwa lata praktyki w departamencie prawa. Tak, to czyniło z niej idealną osobę na to stanowisko. Kiedy w końcu nadeszła jej kolej, przed komisją rekrutującą stanęła wyprostowana i pewna siebie. Była po prostu Hermioną Granger, która robiła wszystko najlepiej na świecie. Usiadła na krześle, które stało na środku - na przeciw trzech osób i splotła dłonie, które ułożyła na kolanach. Dumnie patrzyła na trzy sylwetki pochylone nad jakimiś dokumentami i tylko blond czupryna budziła w jej sercu jakiś niepokój, ale oddaliła od siebie te nieprzyjemne myśli. Nie było możliwości, aby los aż tak z niej zadrwił. Malfoya pozbyła się w dniu ukończenia szkoły - trzy lata temu. Od tamtej pory nie znalazła żadnej wzmianki na jego temat, ale być może dlatego, że tak naprawdę nigdy jej nie szukała. 
- Witam serdecznie. Nazywam się Anthony White i jestem prezesem zarządu firmy DragonsFire - niewątpliwie był to człowiek, który posiadał ogromne doświadczenie. Widziała to wypisane  w zmarszczkach na jego czole i zmęczeniu w oczach.
- Bardzo mi milo. Jestem Hermiona... - zaczęła wystudiowanym tonem.
- Granger - usłyszała ten głos, a chwilę później spoczęło na niej jego spojrzenie. Jego błękitnoszare oczy patrzyły na nią z chłodem i opanowaniem. Na kapeć Merlina! Nie miał jej w opiece.
- Czyżbyście się znali, Draco? - spytał brunet pocierając czoło - to fantastycznie! - widziała wyraz ulgi na jego twarzy. Była godzina siedemnasta, a przesłuchania trwały od samego rana. Ona marzyła o powrocie do domu i była pewna, że zebrani tutaj także.
-  Znamy się i to sprawia, że już dziękujemy tej kandydatce - zebrał papiery w stos i zamknął je w teczce.
-  Żartujesz, prawda? Przesłuchaliśmy dzisiaj tysiąc kandydatek i żadna nie miała takich kwalifikacji! - syknaąłmu na ucho Tony, ale zbyt głośno, bo Hermiona wszystko słyszała. A więc sprawa jeszcze nie jest przegrana. Uśmiechnęła się triumfalnie, ale tylko w duchu.
- Myślę, że Pani Granger - siedział tak, jakby połknął kij. Ale było w tyn coś magnetyzującego, przyciągającego i monumatycznego, że nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Cholerny arystokrata!
- Panna - poprawiła go machinalnie. Nie wierzyła, że nie wiedział. To był skandal, o którym było głośno w całym magicznym świecie. Prorok pisał o tym na pierwszej stronie.
- Panna Granger w zaistniałej sytuacji nie podejmie tego stanowiska - był zimny i arogancki. Zupełnie jak kiedyś.
- Wręcz przeciwnie, Panie Malfoy. Będę zaszczycona pracując dla pańskiej firmy - musiała siłą powstrzymać się przed okrzykiem satysfakcji, kiedy spoglądała na jego twarz. Ta maska, którą nosił w każdej sekundzie dnia chyba dziś została w domu.
- Wybacz Draco. Ja mam żonę i dzieci, i nie zamierzam tkwić tutaj do jutra. A lepszej niż ona nie znajdziemy! - Tony zdecydował za niego. Widziała jak zaciskał dłonie w pięść. Był wściekły.
- Witamy na pokładzie - syknął i podniósł się z krzesła. Okrążył stolik i stanął nad nią - przygotuj się na piekło, Granger - wyminął ją i wyszedł trzaskając drzwiami tak gwałtownie, że ona dosłownie podskoczyła na krześle.
- Proszę się nie przejmować. Prezes tak zawsze. Nie lubi kiedy ktoś decyduje za niego - pokiwała głową ze zrozumieniem. Ale Malfoy miał rację - to będzie piekło, jakiego nie była sobie w stanie wyobrazić.

Tamtego popołudnia do jej umysłu wdarła się myśl, która towarzyszyła jej w każdej chwili. Bo Dracon robił wszystko, aby zrezygnowała z tej posady. Nie chciała. Musiała przetrwać za wszelką cenę. Tutaj już od dawna nie chodziło tylko o to jak dobra to była posada. To była walka na froncie na linii Malfoy-Granger, a ona nie mogła przegrać. Po prostu nie mogła.
 - Granger kawę pijam gorącą, a nie ledwo ciepła - odwróciła się i wpadła wprost na jego klatkę piersiową.
- Przepraszam - mruknęła, a w środku przeklinała się za to, że pozwoliła sobą zawładnąć wspomnieniom. 
- Nie toleruję niesubordynacji - opierał się ramieniem o ścianę, tuż przy wyjściu, z nogami założonymi w kostkach. To pomieszczenie było za małe, a jego obecność tylko potęgowała to uczucie.
- Malfoy, ty niczego nie tolerujesz. Zwłaszcza mnie - jego twarz skamieniała, a mięśnie się skurczyły  Spiął się i ona to widziała. Za dobrze.
- Nigdy cię tutaj nie chciałem - syknął.
- Wiem, ale to tylko praca. Nie myśl sobie, że twoje towarzystwo to dla mnie nagroda - oparła się pośladkami o kant blatu i założyła ręce na piersi. Mierzyła go swoim przenikliwym bursztynowym spojrzeniem, ale on ani drgnął. A potem bez słowa po prostu wyszedł. Stała skołowana w pomieszczeniu, które było ulubionym miejscem pracowników i nie wiedziała, co powiedzieć. Wylała poprzednią kawę do zlewu i zaparzyła ją na nowo. Sytuacja, która przed chwilą się rozegrała, wprawiła ją w osłupienie. Dracon Malfoy nigdy nie odpuszczał, nigdy nie odchodził, nie poddawał się. Była pewna, że poznała go przez wszystkie te lata, które dla niego przepracowała. Poruszali się po utartych schematach, które nigdy się nie zmieniły. Ale to? To było...zaskoczeniem. Drżącą ręką postawiła kawę przed jego nosem, ale on był zbyt pochłonięty pracą by dostrzec jej zatroskany wzrok. Coś musiało go trapić, nie było innego wyjaśnienia. Zerknęła po raz ostatni na jego osobę i opuściła jego gabinet. Usiadła na swoim krześle i podparła brodę na rękach. Nigdy nie sadziła, że może zainteresować się jego problemami. Nigdy nie sądziła też, że Dracon Malfoy będzie unikał rozmowy. Była jego asystentką przez cztery lata. Mimowolnie poznała większość jego nawyków - nigdy nie dopinał ostatnich trzech guzików w koszuli; nie przepadał za krawatami i zakładał je tylko na ważne narady; pił niesłodzoną kawę z mlekiem; Voldemort był tematem tabu, którego nikt nie śmiał poruszyć w budynku; ale przede wszystkim był człowiekiem zimnym i niedostępnym. Czasem zdawało jej się, że nawet bardziej niż w szkole. Już wtedy wydawał jej się być odległy, ale wtedy to były inne czasy. Byli po przeciwnych stronach i żadne z nich nie mogło tego zmienić. Nie powiedziałaby, że jego los miał dla niej znaczenie, ale był człowiekiem. A problemy, które w tak znaczny sposób wpływają na zachowanie, muszą mieć znaczenie. Z zamyślenia wyrwał ją trzask zamykanych drzwi.
- Witaj Hermiono, czy coś się stało? - usłyszała zatroskany głos Anthonego, prawej ręki Malfoya. To on sprowadzał go na ziemię, gdy zaszła taka potrzeba.
- Nic się nie stało. Dlaczego pytasz? 
- Wyglądasz na zdruzgotaną - westchnął. Wyglądał podobnie, a ona wiedziała już jak to się skończy.
- Wszystko w jak najlepszym porządku - dodała z uśmiechem na twarzy, który był znacznie mniej szczery niż chciała..
- Życz mi powodzenia - odrzekł w odpowiedzi i wmaszerował do gabinetu Malfoya. Cisza, która zapanowała wewnątrz nie wróżyła niczego dobrego. Chwilę później widziała Dracona, którym zawładnęła furia. Widziała go takim po raz pierwszy i to sprawiło, że naprawdę zaczęła się o niego martwić. Był ślizgonem czy nie, to nie było teraz ważne. Kwadrans później Smith wyszedł wycieńczony. Nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa, dlatego też skinął tylko głową na pożegnanie. I tyle go widziała. Odczekała kilka minut i wkroczyła do jego królestwa.
- Co się stało? - niemal krzyknęła, widząc mężczyznę opartego o nogę stołu i butelkę ognistej w ręce.
- Nic, co byłoby twoim obowiązkiem. Wyjdź - odparł sucho i pociągnął mocny łyk prosto z gwinta. Tak - niewątpliwie miał mocną głowę, a ona wiedziała o tym doskonale. Towarzyszyła mu na niezliczonych bankietach i brunchach służbowych. Tam zawsze był alkohol, od którego ona stroniła. Lubiła od czasu do czasu wypić kieliszek czy dwa wina, ale alkohol lejący się strumieniami był jej punktem zapalnym.
- Pytam co się stało - usiłowała wyszarpać mu trunek z ręki, ale on tylko ścisnął butelkę jeszcze mocniej. Nie mogłaby z nim wygrać jeżeli chodziło o silę. 
- Nie wtrącaj się, Granger - warknął poirytowany i zmroził ją spojrzeniem. Jej obecność nie działała na niego kojąco. A już na pewno nie wtedy, gdy nosiła tą spódnicę z wysokim stanem przed kolano i żorżetową bluzkę na grubych ramiączkach ze złotymi guziczkami. Wyglądała zbyt pociągająco. Usiłował uprzykrzyć jej życie od dnia, w którym pojawiła się w jego firmie. Ale Granger też była dobra w tej grze. Pomyślałby, że szkoła nigdy się nie skończyła, ale zasady się zmieniły. Miał nad nią przewagę, niewielką. 
- Cholera! Nie pij w pracy - znów szarpnęła za jego rękę, ale nie oddał whiskey. 
- Już niedługo i tak nie będę prezesem, więc wszystko jedno - dopił resztę ognistego alkoholu i cisnął szkłem w ścianę. Usłyszała huk roztrzaskiwanego szkła, ale to nie odwróciło jej uwagi od niego.
- Co ty mówisz? - spytała przerażona. Nie sądziła, że mogą pozbawić go stanowiska w firmie, która należała do niego. Ale najwyraźniej mogli i dokładnie to zamierzali zrobić.
- Że wykopią mnie z mojego stołka bo negatywnie wpływam na wizerunek firmy - parsknął z ironią. 
- Dlaczego? - nic nie rozumiała z jego bełkotu, który w odpowiedzi wydobył się z jego gardła.
- Kolejny szmatławy brukowiec wymyślił skandal pornograficzny ze mną w roli głównej - odrzekł i wybuchł salwą śmiechu.
- To nie jest zabawne kretynie. Jakbyś nie pieprzył wszystkiego, co się rusza to nie byłoby takich problemow - mruknęła pod nosem, ale on usłyszał.
- Pieprzyć to ja mogę ciebie. Na tym stole - wygiął ciało w łuk i przykleił się do tego stołu jeszcze bardziej. I jeżeli chwilę wcześniej zdawał się jej być pod wpływem trunku, w tym momencie znów był opanowany i chłodny jak stal. Zwinnym ruchem podniósł się do pozycji stojącej. A Hermiona wciąż zaskoczona wbijała swój wzrok w ścianę. 
- Musisz coś z tym zrobić! - wrzasnęła i stanęła na równe nogi. Była wściekła, że on tak po prostu przyjął do siebie tą sytuacje. Tak po prostu to zaakceptował.
- Nic nie mogę zrobić, Granger. Zarząd jest nieugięty. Od tygodnia z nimi negocjuje, a na ich warunki nie przystanę - warknął i włożył w spodnie swoją piekielnie drogą, szyta na zamówienie koszulę. 
- I tak po prostu to zostawisz? Jesteś idiotą - opadła na kanapę. Tego było zbyt wiele. Nie mogła stracić tej posady. Nie mogła! 
- Nie Granger. Ja po prostu nie ożenię się, bo oni tak chcą, a teraz wynocha - szarpnął ją za nadgarstek i dosłownie wypchnął za drzwi. Zamknął je zaklęciem, by nie mogła wejść z powrotem. Była wściekła, a jej przyszłość wisiała dosłownie na włosku.

Następnego ranka była w pracy później niż zazwyczaj i nim zdążyła w ogóle usiąść za swoim biurkiem, została wezwana do prezesa.
- Siadaj - usłyszała na dzień dobry. Wykonała jego polecenie, ale ton głosu, którego używał nie wróżył nic dobrego - masz dwa dni by zapoznać się z tymi dokumentami - pchnął w jej stronę teczkę zawiązana na kokardkę.
- Co to jest? - zadała pytanie, nieufnie spoglądając na papiery leżące na stole.
- Nowy kontrakt - odchylił się na fotelu i podłożył ręce pod głowę. Bacznie obserwował jej reakcję. To był plan idealny.
- Słucham? Co w nim jest? - nie ufała jego przebiegłym sztuczkom, a ten uśmiech zwycięstwa, który gościł na jej twarzy nie mógł zwiastować dobrych nowin.
- Zostaniesz moją żoną na trzy miesiące - z głośnym świstem wciągnęła powietrze.
- Żartujesz sobie? - furia owładnęła jej ciałem.
- Zanim zaczniesz kolejną awanturę,  posłuchaj, co mam do powiedzenia - był z siebie zadowolony. Rozmowa przebiegała dokładnie tak, jak planował.
- Nie zamierzam grać w twoje chore gierki - zmierzyła go lodowatym spojrzeniem i ruszyła do drzwi.
-  A wiec się nas pozbędą i bądź pewna, że pociągnę cię za sobą - cholera! Wiedział jak ją podejść. Zatrzymała się niczym rażona piorunem.
- Nie pogrywaj w ten sposób. Ja nie mam nic do ukrycia, ani nic do stracenia - odparła stanowczo, a on tylko uniósł jedną brew do góry.
- Czyżby? W której firmie zarobisz w miesiąc półroczną pensję? 
- Słucham? - podeszła bliżej niego i oparła ręce na blacie jego szklanego biurka. Pochyliła się do przodu i niemal zetknęła swoje czoło z jego.
- Kogo masz na sobie? - zmierzył ja wzrokiem od stop do głów - Prada? Louis Vuitton? Chanel? Armani? Loboutin? Jimmy Choo?
- Jakie to ma znaczenie? - syknęła i usiadła na fotelu.
- Takie, że jak mnie usuną, będziesz ubierać się w tanich sieciówkach. A wierz mi - nie wiem czy któryś dobrze postawiony mężczyzna obejrzy się za szarą myszką w koszmarnych ubraniach - zadowolenie promieniowało z niego na cały pokój. Był z siebie dumny, a ona znów z ledwością się hamowała. Chciała dać mu w twarz. Niewątpliwie mu się należało. Niewątpliwie miał rację, ale takie przedstawienie sprawy sprawiało, że w oczach innych mogła wyglądać na materialistkę. Ona po prostu lubiła te ciuchy, buty i torebki; ale mogłaby bez nich żyć. Mogłaby, bo te rzeczy nie czyniły z niej osoby jaką była.
- Co proponujesz? - skapitulowała w końcu. Poddała się bez walki, zupełnie jakby nie była Gryffonką. Ale on był ślizgonem - zawsze dostawał to, czego chciał.
- Weźmiemy ślub za jakiś miesiąc - zaczął tym swoim tonem, którego nienawidziła od tylu lat.
- Oszalałeś Malfoy! Nie zamierzam za ciebie wychodzić, chyba że po moim trupie - założyła nogę na nogę i patrzyła na niego wzrokiem bazyliszka.
- Schowaj swoje tępe pazurki i posłuchaj w końcu - znów przeczesał te swoje blond włosy, a ona na ten gest wywróciła oczami. Zawsze to robił w obecności kobiet, które chciał sobie podporządkować. To był jego wyuczony gest, który na nią nie działał...już nie. Miała zamiar skomentować porównanie jej osoby do kota, ale równie dobrze mogła zrobić to za jakąś chwilę. Machnęła ręką dając mu znak, że ma mówić dalej.
- Weźmiemy ślub, a po jakimś czasie się rozwiedziemy. W tym czasie ja zachowam mój stołek  a ty swój. Wszyscy będą zadowoleni.
- Nie Malfoy, nie będą. Nie chcę być rozwódką w wieku dwudziestu pięciu lat - westchnęła z trudem. Przeczuwała, że jego plan jest irracjonalny i niestety nie pomyliła się z tym osadem.
- Granger, Granger, zawsze uparta Granger. Chciałem przedstawić sytuację z dobrej strony, ale widzę iż będę zmuszony użyć odpowiednich argumentów - jego stalowo niebieskie oczy błyszczały. Tak, to był zdecydowanie zły omen. Malfoy dążył po trupach do celu. Żadna cena nie była zbyt wysoka dla niego. Pieprzony arystokrata! 
- Niech cię szlag, Malfoy! - prychnęła niczym rozjuszona kotka, która miała raczej więcej wspólnego z Hipogryfem aniżeli majestatycznym kocurem.
- Granger ja nie pytam o to czy ty się zgadasz, ja nie proszę. Ja ci to oznajmiam i jest to oferta nie do odrzucenia. Dlaczego? Jeżeli jakimś cudem pozostanę prezesem bez twojej obecności i tak cię zwolnię, ale nie dlatego, że się nie nadajesz. Zrobię to by pokazać ci, że ja zawsze wygrywam. To ja rozdaję karty - od zawsze - zaniemówiła, co było rzadkością. Ale nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet słowa. Przebiegły ślizgon. Wraz z upływem czasu jego zdolności były tylko lepsze i lepsze. Jak ona kiedykolwiek sądziła, że uda jej się wygrać tą wojnę? Była nierozsądna.
- Piekło cię pochłonie, Malfoy - rozmasowała dwoma palcami swoją skroń, w której nagle zaczął pulsować tępy ból. Zbliżał się atak migreny, ale to nie była dla niego odpowiednia pora. Żadna nie była.
- Jeżeli mnie pochłonie, to tam też cię zabiorę - uśmiechnął się iście malfoyowsko, a ona stłumiła w sobie przemożną chęć odciśnięcia swojej dłoni na jego policzku. 
- A teraz pomówmy o cenie.
- Jakiej znów cenie? 
- Nie sądziłaś chyba, że za pracę po godzinach nie dostaniesz odpowiedniego wynagrodzenia? Za każdą dodatkową godzinę dostaniesz podwójną stawkę. W jakiś sposób ucierpi na tym twoje życie prywatne, nie żebym żałował Pottera i jego żonki. A swoją drogą powinnaś znaleźć lepszych towarzyszy. Potter nie reprezentuje sobą zbyt wiele, a ruda żyje w jego cieniu. Ale nie o tym miałem mówić. Jeżeli całość akcji pójdzie po naszej myśli, dostaniesz dziesięć milionów. Myślę, że to dobra oferta - znów oparł się o blat, a ona naprawdę chciała go uderzyć. Już nie była zła czy nawet wściekła, teraz była niczym rozgrzany wulkan, w którym właśnie zaczynała się erupcja. Jak w jednej rozmowie mógł tak bardzo ją upokorzyć i pogrążyć? 
- Nie chcę twoich brudnych pieniędzy, Malfoy. I nie, to nie jest dobra oferta. Tak czy inaczej będę rozwódką. Dla mnie małżeństwo to nie transakcja biznesowa! - krzyknęła.
- Uspokój się. Po paru miesiącach zażądasz rozwodu, ja ci go udzielę i to sprawi, że będziesz najbardziej rozchwytywaną partią w Anglii - przekrzywił głowę i zlustrował ją swoim wzrokiem. Granger posiadała wszystko, co tak naprawdę powinna mieć jego żona. Była ładna, zgrabna i inteligentna. Był tylko jeden problem - nie miała czystej krwi i chociaż większość ludzi już nie patrzyła na innych przez jej pryzmat, on był Malfoyem.
 - Dlaczego ja? - westchnął. Sądził, że lata pracy z nim uczynią z niej kobietę, która nie pozwoli sobie na obelgi, to miało zwiększyć jej inteligencję i zmusić do dobrowolnego odejścia. Miała zrozumieć, że posada jego asystentki jest poniżej jej godności, ale ona była uparta. Odpierała każdy jego atak i droczyła się jak w szkole.
- A mówili, że jesteś inteligentna - zacmokał teatralnie - ty wystąpisz o rozwód i to umocni twoją pozycję w świecie, do którego chcesz należeć. A ja będę grał nieszczęśliwego i porzuconego przez żonę męża, a to odsunie ode mnie wszelkie podejrzenia o romanse. To jest układ idealny.
- Obmyśliłeś sobie każdy szczegół - wydusiła zaskoczona.
- Oczywiście, Granger. To biznes,  a w biznesie każdy krok musisz przewidzieć - odchylił się na krześle, a w jej uszach dźwięczały jego słowa. Głowa pulsowała zwielokrotnionym bólem. To było nie do pojęcia. To było czysto taktyczne zagranie. Ten plan, który ułożył - był idealny. Musiała to przyznać. Bez słowa wstała i zabrała teczkę sprzed jego oczu.
- Jutro dam ci odpowiedz - odparła sucho, będąc już prawie przy wyjściu. Nie patrzyła na niego. Nie chciała.
- Oboje wiemy, że odpowiedź znasz już w tej chwili - i wiedziała, że na jego twarzy wykwitł uśmiech triumfu.

Wczorajsza noc była jedną z tych najgorszych w ostatnim czasie i sprawiła, że dzisiaj Hermiona Granger wyglądała jak piękne zombie. Usiłowała zatuszować zmęczenie makijażem i czarami, ale nawet one nie mogły zdziałać aż takich cudów. Przez kilka godzin dokładnie analizowała kontrakt - paragraf po paragrafie. Przewidział absolutnie każdy szczegół. Odpowiedział na każde jej pytanie, które mogłaby zadać. I miał rację - znała odpowiedz już wczoraj. Znał ją lepiej niż mogłaby przypuszczać albo była bardziej przewidywalna niż sądziła. Nie - on był przebiegłym ślizgonem. Niech go szlag trafi. Glowa nadal bolała, ale już nie tak bardzo. Pomogło pół opakowania tabletek przeciwbólowych i dwa litry kawy. Niczym huragan wpadła do jego gabinetu, oczywiście o ile było to możliwe na piętnastocentymetrowych obcasach.
- Zgadzam się - rzuciła podpisanym kontraktem na biurko, a to zmusiło go do spojrzenia na nią. Była wściekła, a on wiedział dlaczego. Nie wściekała się o ten papierek, który podpisała. Była tak bardzo zirytowana tym, że tak dobrze ją znał. To bolało ją najbardziej.
- To było do przewidzenia. To dobry układ, prawda? - znów nachyliła się przez jego biurko, a takie ułożenie jej ciała sprawiło, że jej piersi były nadmiernie widoczne i to nie uszło jego uwadze. Musiał przyznać, że prezentowała się nad wyraz seksownie. Bardziej niż zwykle, ale widział zmęczenie na jej twarzy i w oczach, które były niczym otwarta księga. 
- Skończ z uprzedmiotawianiem mnie. Nie jestem zabawką, nawet jeżeli mam nieczystą krew - syknęła prosto w jego usta.
- Nigdy nie traktowałem cię jak przedmiotu, Granger. Nawet jeżeli masz brudną krew to nie czyni z ciebie potwora, a przynajmniej już nie.
- Milo z twojej strony - prychnęła sarkastycznie - co dalej?
- Teraz zajmiesz się przygotowaniami do ślubu i odgrywaniem roli mojej narzeczonej mimo woli.
- To wyrzucanie pieniędzy w błoto! - była zaszokowana jego marnotrawstwem - nie możemy wziąć cichego ślubu? 
- Zapomniałaś, że jestem Malfoyem. Granger to ma być wiarygodne. Niemal prawdziwe, a to wystawia twoje aktorstwo na próbę. Podołasz? - zadał pytanie, a jego brew powędrowała ku górze.
- Oczywiście, że dam radę. Wątpisz w to? - skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie. I dlatego cię wybrałem - wyjął kolejny papier i podsunął jej pod nos - musisz to podpisać, aby jeszcze dziś trafiło to do urzędu i co najważniejsze do gazet.
- Przemyślałeś to? Wiesz, że jak to podpiszę to już nie będzie odwrotu? - grała na czas i on to wiedział.
- Chcesz przekonać mnie czy siebie? - splótł swoje palce i ułożył dłonie na stole. Wpatrywał się w nią z oczekiwaniem, ale wiedział, że nie ucieknie. Na to było już za późno.
- Niech się dzieje, co ma być - podniosła długopis i swoim pięknym pismem złożyła parafkę w odpowiednim miejscu. Teraz nie było już odwrotu.
- Wychodzimy jutro na wspólny obiad - a ona wzruszyła tylko ramionami - i choćby nie wiem co, masz wyglądać na szczęśliwą i zakochaną.
-  W Tobie? Po moim trupie - prychnęła pod nosem. 
- To się da załatwić, Granger - uśmiechnął się, a ona niemal zsunęła się z fotela. Był to widok, którego nie miała okazji zobaczyć od bardzo długiego czasu. Właściwie jego szczery uśmiech widziała tylko parę razy. Rzadko rezygnował ze swojej arystokratycznej posągowej postawy. Nie robił tego prawie wcale. Tylko w rozmowach z nią nie był kamienny, ale żaden z uśmiechów nigdy nie był szczery. Ironiczny, sarkastyczny czy z satysfakcji, ale nie...szczery.
- Nawet nie próbuj mi grozić. Zawsze mogę zostać drugą Parkinson - puściła mu oczko i oboje wybuchnęli śmiechem. To zdecydowanie była jedna z najbardziej cywilizowanych rozmów jakie odbyli w ciągu ostatnich czterech lat.

Gdy wybiła godzina trzynasta Malfoy wyszedł ze swojego gabinetu w szampańskim humorze, a ona wiedziała dlaczego. Tego ranka odbył rozmowę z zarządem, w której przedstawił im swoje podpisane papiery odnośnie zawarcia małżeństwa. Wiedziała to mimo tego, że jego biuro było wyciszone. Widziała jego zwycięski wyraz twarzy i zaskoczenie w oczach Anthony'ego. Musiał uraczyć go naprawdę wiarygodnym kłamstwem. Odnotowała w pamięci, że musi o to zapytać. Jeżeli to miało się udać - musiała wiedzieć, co mówić.
- Gotowa na obiad - nachylił się nad nią, a ona wywróciła tylko oczami – kochanie? - dodał i wyprostował się. Spoglądał na nią rozbawionym wzrokiem, co w połączeniu z jego uśmiechem było zachowaniem godnym szaleńca.
- Dobrze się czujesz? - spytała wrzucając do torebki najpotrzebniejsze rzeczy. A on po prostu się jej przyglądał. Ubrana w koronkową sukienkę w kolorze butelkowej zieleni wyglądała fenomenalnie. Sukienka miała wyjątkowo duży dekolt, ale była na nim podszyta materiałem, czego nie dało się powiedzieć o jej tyle. Tam koronka leżała bezpośrednio na jej skórze i to działało na niego w sposób niepokojący. Granger była ładna, a on wiedział, że myślenie o niej w ten sposób jest niedozwolone. Nie na tym powinien się teraz skupić. Nerwowo postukiwał paznokciami o szklany blat. Patrzenie na nią, jak krząta się po całym biurze naprawdę mu nie pomagało.
- Już - oznajmiła chwilę później i stanęła z nim ramię w ramię, no prawie. Malfoy osiągnął imponujący wzrost metra dziewięćdziesięciu, a ona mogła sięgać mu ledwie do brody, nawet na swoich obcasach. Splótł jej palce ze swoimi i wyciągnął ją na korytarz - puść mnie! - szarpnęła się, ale on trzymał ją w mocnym uścisku.
- Zachowuj się - zbeształ ją niczym nieposłusznego kota, a ona spąsowiała. Zanim weszli do windy uchwyciła jeszcze pełne podziwu spojrzenie Hailie. Drzwi się za nimi zamknęły i ruszyli w dół - co to miało być? - fuknął na nią, przygwożdżając ją do ściany. Ręce położył po obu stronach jej głowy i uniemożliwił jej tym jakikolwiek ruch. Wszystko było taktycznym zagraniem, nawet to. Wiedziała jak mogłoby to wyglądać z perspektywy kogoś, kto wszedłby do środka. Cholerny Malfoy! Wszystko miał idealnie zaplanowane. Przewidział nawet jej decyzję. Był bardziej przebiegły niż sądziła, ale nie mógłby inaczej zdobyć pozycji, którą miał. Osiągnął to w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat. Po trupach do celu - to było jego motto, którego nigdy nie wypowiedział, ale idealnie oddawało jego zachowanie.
- Nie zaznaczyliśmy granic, w których się poruszamy! - syknęła w jego ucho. Był niebezpiecznie blisko, za blisko.
- Omówimy. Już za chwilę - odepchnął się od ściany i przybrał na twarz minę, która była dla niego całkiem obca - zakochanego mężczyzny. On nie znał takiego uczucia. Dla niego miłość była czysto fizyczna. Tego nauczył się w domu. Ojciec tak traktował matkę, więc i on tylko tak postrzegał kobiety. Znów chwycił ją za rękę, a ona miała ochotę przyłożyć mu swoją torebką. I wiedziała, że Hermes Birkin byłby najlepszą bronią.  Z drugiej jednak strony szkoda było tego drogiego dodatku, który sprowadzono dla niej z Ameryki za jedyne szesnaście tysięcy dolarów. To był klasyczny model tego projektanta, który pożądany był przez kobiety na całym świecie. Kolejki były ogromne, a czas oczekiwania jeszcze dłuższy. Na oryginalną torbę sygnowaną jego nazwiskiem trzeba było czekać aż dwa lata, a czasem więcej. Tak, zdecydowanie jej szkoda. Wyszli na zalane słońcem ulice Londynu, w największej biznesowej dzielnicy. Przed wejściem czekała na nich długa czarna limuzyna. Wywróciła tylko oczami i wsunęła się na tyle skórzane siedzenie, robiąc też miejsce dla blondyna.
- Rolce-Roys Phantom, naprawdę? To zbyt przewidywalne jak na ciebie - zakpiła i spojrzała w okno.
-  Tak, jak twój butelkowo zielony Dior, Hermes Birkin w odcieniu nude i połyskliwe beżowe Loboutin'y - był spokojny i opanowany, ale w jego głosie słyszała kpinę i coś na kształt podziwu.
- Tak, to typowe dla każdej sekretarki - zerknęła na niego ukradkiem. Była przewidywalna, ale tak jak i on. Garnitur od Alexandra Amosu, którego cena sięga stu tysięcy dolarów tylko dlatego, że szyty jest z niespotykanej często wełny przeplatanej złotymi i platynowymi nićmi i osiemnastokaratowymi guzikami. Zapanowało między nimi milczenie, którego żadne z nich przerwać nie chciało. Mieli swoje myśli, które krążyły w ich głowach. To była dziwna sytuacja nawet jak na nich. Nigdy nie pałali do siebie sympatią, ale mieli wspólną przeszłość, o której tak naprawdę nigdy nie rozmawiali. Każde z nich jednak wiedziało, że ona wciąż nad nimi wisi. Słowa, które nigdy nie padły, ciążyły niczym ogromne głazy. Ona ze wszystkich sił starała się utrzymywać poprawne relacje z blondynem. Był jej szefem i płacił jej ogromne pieniądze. On ze wszystkich sił usiłował się kontrolować przed reakcjami swojego ciała. Granger była mu potrzebna i zrozumiał to już w dwa miesiące po jej zatrudnieniu. A ich małe sprzeczki i docinki były pozostałością ze szkolnych czasów. I być może były jednym ich sposobem jaki znali na prowadzenie rozmowy, która nie byłaby tylko służbowa. Zatrzymali się pod jedną z wielu restauracji, w których odbywał swoje biznesowe lunche z przyszłymi kontrahentami. Wysiadł i podał jej dłoń, którą uchwyciła. Jej oczy oślepiły nagle setki fleszy i musiała zasłonić je ręką, w której trzymała torebkę.
- Ściągnij to z oczu, wyprostuj się i pozuj do zdjęć. Jutro będą na pierwszych stronach - szepnął do jej ucha, niby to czule obejmując. To nie było coś, czego chciała. Nie sądziła, że to będzie aż tak trudne i publiczne. Zdawała sobie sprawę jaką pozycję miał Malfoy, ale nie sądziła, że jej wyobrażenia są tak malutkie w porównaniu z tym, w co ją wrzucono. Dostrzegł w jej oczach przerażenie, a coś w jego wnętrzu podejrzanie się ścisnęło. To nie było miłe uczucie, a już na pewno nie było mu znane. Przepchnął się przez tłum fotoreporterów i wszedł do restauracji. Szum ucichł, a ona odetchnęła z wyraźną ulgą. Bez słowa dała się prowadzić do stolika na drugim końcu restauracji, w której panował ogromny tłok. Ale miejsce, które mieli było dość zaciszne - idealne na rozmowę, którą mieli odbyć. Usiadła na krześle, które dla niej odsunął. Obszedł stół i także usiadł. Nie zdążyła nawet kiwnąć palcem, a kelner z menu w rękach stal już przy nich.
- Poproszę najpierw butelkę Inglenokk Cabarnet Sauvignon z Napa Valley rocznik 1941 - zachłysnęła się powietrzem, a młody mężczyzna nie mógł wydusić z siebie nawet słowa.
- Przykro mi, ale nie posiadamy go w swojej ofercie - wykrztusił z siebie.
- Przypomnij sobie, kto jest właścicielem? - zadał pytanie, ale nie raczył nawet na niego spojrzeć.
- Pan Dracon Malfoy - wyrecytował z pamięci. Był nowy, tego była pewna.
- I jak nie chcesz żebym cię zwolnił w trybie natychmiastowym, to radzę jak najszybciej przynieść mi to, o co proszę - wyglądał jakby poraził go piorun. Z jego ust wydobyły się niemrawe przeprosiny, ale zniknął natychmiast.
- Nie musiałeś być niemiły, a wino za dwadzieścia pięć tysięcy za butelkę? Doszczętnie cię pogięło, Malfoy.
- Okazja tego wymaga - zamknął kartę i odłożył ją na stół.
- Jaka znowu okazja? - patrzyła na ceny dań, które tutaj oferowano. Nie zarabiała mało, ale one były kosmicznie wysokie. Wolała nawet nie wiedzieć jaki procent społeczeństwa stać na obiad tutaj.
- Opijam właśnie nasze szczęście, słonko - odparł z ironią - wszystko jest na pokaz, zapomniałaś? Moja ukochana kobieta zgodziła się zostać moją żoną, to chyba dość uroczysta okazja, nie sądzisz? - wytrzeszczyła oczy. Teraz już wiedziała, że to był błąd. Powinna była się wycofać. Nie wiedziała, w co on pogrywał, ale ona nie chciała już tak dłużej. To były jego zasady, których ona nawet nie znała.
- Jest coś, czego nie zaplanowałeś? - zadała pytanie, które cisnęło się na jej usta.
- Ja zawsze mam wszystko ułożone i z góry przewidziane - odparł beznamiętnie. Dosłownie dwie minuty później na stole stała już butelka schłodzonego wina i dwa kieliszki. Malfoy siał postrach wśród swoich pracowników, ale to sprawiało, że byli tak dobrzy. 
- Czy są państwo gotowi by złożyć zamówienie? - wyjąkał.
- Oczywiście. Poproszę polędwiczki wołowe Kobe w sosie truflowym podane z młodymi ziemniakami La Bonnotte, a dla mojej uroczej narzeczonej sałatkę z tuńczykiem błękitnopłetwym. Na deser poprosimy lody czekoladowe z melonem yubari i arbuzem densuke,  do tego mrożoną kawę Kopi Luwak - brunet pospiesznie zanotował to, co Malfoy podyktował i odszedl.
- Przesadziłeś - westchnęła.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie jadasz sałatki z tuńczyka, a na deser nie zamawiasz lodów z owocami, bo masz wyrzuty sumienia za pochłonięte kalorie i nie pijesz mrożonej kawy? - znał jej zwyczaje tak dobrze, że to było wręcz niemożliwe!
- Skąd to wszystko wiesz?
- Wiem niemal wszystko o moich pracownikach. Teraz przejdźmy do interesów - wywróciła oczami na jego słowa.
- Zawsze rozmawiasz o interesach, bo wszystko jest biznesem - stwierdziła sucho.
- Życie jest transakcją i tyle, Granger - irytował ją. Nie, on doprowadzał ją do szału. Bardziej niż kiedyś.
- Co powiedziałeś zarządowi? - zadała pytanie, które otwierało długą listę nieścisłości, które musieli rozwiązać.
- Że w końcu zgodziłaś się zostać moją żoną i zdecydowaliśmy po latach ujawnić naszą miłość - z trudem przełknęła kawałek tuńczyka za kilka tysięcy dolarów i wbiła w niego swoje spojrzenie.
- Nie powiesz mi, że to kupili?
- Potrafię być przekonywujący - uśmiechnął się chytrze.
- Od kiedy jesteśmy parą? Jak zaczął się nasz związek? I dlaczego nie chcieliśmy go ujawnić? - to były odpowiedzi, które musiała poznać jak najszybciej.
- Od ponad dwóch lat, od tego wyjazdu na Hokkaido. Tam między nami zaiskrzyło, ale chemia była już w szkole. Nie mówiliśmy nic, bo takie relacje między pracodawcą, a pracownicą są nieetyczne. Ale skoro zostaniesz moją żoną, już nic nie musieliśmy ukrywać.
- Tak, to dość wiarygodne kłamstwo. Zwłaszcza, że w Japonii chcieliśmy się pozabijać - uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Sama widzisz, że chemia jest - miał rację. Jakaś dziwna więź ich łączyła, ale nie potrafiła jej zdefiniować. Kiedyś nazwałaby ją nienawiścią, ale to już dawno temu minęło. Nie traktowała go też czysto służbowo. Wszystko to było dziwne, a tak naprawdę nigdy nawet nad tym nie myślała. Nie miała czasu. Malfoy miał mnóstwo spotkań biznesowych, na których ona musiała mu towarzyszyć. To należało do jej obowiązków.

Od tygodnia była zawalona pracą, już nie tylko taką, która dotyczyła firmy. Na jej ramiona spadła większość przygotowań do wielkiego dnia. Chodziła poirytowana i podenerwowana. Malfoy zdecydowanie przesadził. Umywał ręce od wszystkiego i bezsensownie marnotrawił pieniądze. To mogła być skromniejsza uroczystość, ale on uparł się na przepych. Na stołach musiała być zastawa z najdroższej fabryki, sala pomieścić miała dwa tysiące gości, jego garnitur kosztować miał prawie milion, a w ogrodzie rosnąć miała trawa podlewana najlepszymi nawozami w kolorze soczystej zieleni. Ta lista z pewnością mogłaby być dłuższa i bardziej absurdalna, ale Hermiona także wkładała w to swoje trzy grosze. To, co teraz robiła było całkowitym przeciwieństwem jej marzeń. I tylko to przypominało jej, że to wciąż tylko gra. Gdyby urządziła to zgodnie z własnymi marzeniami - to złamałoby jej serce. W ciągu minionych dni wiele czasu poza biurem spędzała z blondynem. Musieli stwarzać pozory. Chodzili na wspólne zakupy, pojawiali się na bankietach i pierwszych stronach gazet. W dzień po ich wystawnym obiedzie, który kosztował tyle ile kawalerka w centrum Londynu, ich zdjęcie zdobiło okładkę Proroka Codziennego i paru mugolskich pisemek. Bo Malfoy był rozchwytywany w obu światach, a i z niej zrobiono kobietę pożądaną przez mężczyzn. I znów wszystko było takie, jak przewidział. Przewidział każdą jedną reakcję, zaplanował mnóstwo schematów, w których mieli się poruszać. Omówili kontrakt punkt po punkcie. I to sprawiło, że naprawdę czuła się jak przedmiot. Ale nie to było najgorsze. Zdecydowanie najbardziej bolało ją to, że ona żywiła coraz cieplejsze uczucia względem niego. Starała się ze wszystkich sił, by się nie zakochać. Ale taka bliskość Dracona miała odwrotny skutek. Bo Dracon Malfoy był mężczyzną idealnym. Potrafił być miły i szarmancki, troskliwy i uprzejmy, i nawet jego docinki były przyjemniejsze niż kiedyś. Ich rozmowy były inne, jakby zmieniły swój tor biegu. Była zdekoncentrowana i z ledwością przypominała sobie, że to nie dzieje się naprawdę. Zatrzasnęła katalog z dodatkami i wstała z krzesła gwałtownie. Wściekła wpadła do jego gabinetu.
- Co jest, Granger? - zapytał, ale nie chciał odpowiedzi. Rozgrzana do czerwoności i buzująca wściekłością była zbyt pociągająca, zbyt seksowna. A on wiedział, że nie mógł jej mieć. Bo ona nie zgodziłaby się na jego warunki, a on nie mógłby dać jej tego, czego pragnęła. Zdał sobie sprawę, że cały ten kontrakt małżeński był jego idiotycznym pomysłem. Igrali z ogniem. Mieli zbyt wiele do stracenia i bynajmniej nie chodziło o pozycje jakie zajmowali.
- Mam dość durnych przygotowań - podeszła do niego, a on okręcił się odrobinę na krześle.
 - Już niedługo to się skończy. Teraz musisz grać. Śledzą każdy nasz ruch, a już za późno by się wycofać - westchnął spoglądając w jej oczy. Znowu ubrała się tak, że jedyne o czym marzył to zdarcie z niej tych ubrań.
- To był twój cholerny pomysł wiec się tym zajmij! - syknęła, nachylając się w jego stronę. I w tym momencie do gabinetu wtargnął Tony. Jej oczy błyszczały nienawiścią, a jego spięte ciało wyrażało zdenerwowanie. Ale w sekundzie się opanował, rozluźnił się i pociągnął ją w dół sadzając na swoich kolanach.
- Wybacz, że byleś świadkiem kłótni. Za dużo stresu, ale sam rozumiesz - brunet pokiwał głową i zajął fotel na przeciw biurka blondyna. 
- Pamiętam to doskonale, chociaż minęło już dwadzieścia parę lat. Kłóciliśmy się nawet o wzór na talerzu - widziała rozmarzenie na jego twarzy.
- My właśnie spieraliśmy się o kolor serwetek - zaszczebiotała sztucznie i podniosła się z jego kolan, co uczyniła z ogromna niechęcią. I mogłaby przysiąc, że w jego oczach zobaczyła cień zawodu - skończymy później, kochanie - pocałowała go w policzek i zniknęła z pola widzenia. W łazience oparła się o zamknięte drzwi i zsunęła się po nich. Próbowała uspokoić galopujące serce i drżące dłonie. Do oczu cisnęły się łzy, ale nie mogła pozwolić im się uwolnić. Uświadomiła sobie, że przekroczyła granicę, znad której już się nie wraca. Była załamana i potrzebowała wsparcia, ale nie miała nikogo, kto mógłby go jej udzielić. Bolesne wspomnienie rozmowy z przyjaciółką uderzyło w nią ze zdwojoną siłą.

Siedziała rozłożona na kanapie w swoim salonie i w najlepsze zaśmiewała się z komedii, która leciała akurat w telewizji. Powtarzali właśnie wszystkie odcinki serialu - Co ludzie powiedzą. To był idealny sposób na odreagowanie ciężkiego dnia. W pewnym momencie usłyszała huk aportacji dobiegający z kuchni. Przeczuwała najgorsze, a jej obawy okazały się być słuszne. Pół minuty później przed nią pojawiła się ruda osoba.
- Co to ma znaczyć? - dostała w twarz porannym wydaniem Proroka Codziennego.
- Ginny, ja - zaczęła, ale nie wiedziała co powiedzieć.
- To prawda? - krzyczała krążąc po salonie.
- Tak - szepnęła bliska łez. To był największy z koszmarów, o których nie pomyślała jeszcze dwa dni temu. Nie zdawała sobie sprawy z uczuć najważniejszych dla niej osób.
- Zamierzałaś mi w ogóle powiedzieć? -  pokiwała niemo głową - ciekawe kiedy! Może tuż po fakcie albo dowiedziałabym się z zaproszenia! - fuknęła wściekła.
- To nie tak! - próbowała się bronić.
- Jestem zniesmaczona. Jak mogłaś? Z Malfoyem? Też znalazłaś sobie odpowiednią partię - prychnęła! 
- Dasz mi coś powiedzieć? - usiłowała przekrzyczeć rudą żonę Pottera.
- Nie mam ochoty cię słuchać. Ani ja, ani Harry, a Ronald już w szczególności - posłała jej wrogie spojrzenie i teleportowała się.

Od tamtej pory nie miały kontaktu. Dzwoniła i pisała, ale żadna odpowiedź nie nadeszła. I rozumiała to. Miała poślubić ich największego wroga. Ale oni go nie znali. Oni nie przebywali z nim tyle, ile ona. I chociaż wciąż był Malfoyem - nie był już tamtym dzieciakiem, którego znali w szkole. Być może zawsze taki był, a być może się zmienił. Nie mogła tego wiedzieć bo nigdy go nie znała. Poznała go dopiero przez te cztery lata. Zwyczaje i zachowania. Był niemalże otwartą księga, a i tak ją zaskakiwał. Nie zauważyła nawet, jak po jej twarzy ciekły łzy. Słyszała dzwoniący paiger, ale nie reagowała. Potrzebowała tej chwili rozpaczy. To ją przerosło. Przerosły ją uczucia, które żywiła do blondyna. Przerosło ją odrzucenie ze strony przyjaciół i przerósł natłok bogactwa, które posiadał Malfoy. Ona nie należała do tego świata.
Wpatrywał się w przeciwległą ścianę, a właściwie to w muchę, która na niej siedziała. Czekał na Hermionę, która spóźniała się już ponad godzinę. Nie widział jej od momentu, w którym opuściła jego gabinet. Zaczynał się martwić, bo ona nigdy nie znikała bez słowa. Nawet jak miała okres i czuła się potwornie, prosiła o pozwolenie na powrót do domu. Teraz wyszła tak po prostu, a on nie wiedział dlaczego. Był zły, bo naprawdę martwił się o to, że coś mogło się jej stać. Moment, w którym pojawiła się w jego salonie sprawił, że miał ochotę wyć ze szczęścia. Była cała i zdrowa. Bez żadnego uszczerbku na zdrowiu.
- Co się stało? - spytał, podchodząc bliżej.
- Nic takiego. Spieprzyłeś mi życie, znowu - odparła ocierając łzy. Zdawała sobie sprawę z tego, jak koszmarnie wygląda.
- Potter - syknął, zaciskając dłonie w pięść.
- Daruj sobie wywód o swojej szczerej niechęci względem moich przyjaciół – oklapła na kanapę i zrzuciła z nóg czarne szpilki.
- Wina? - ale nim odpowiedziała, myszkował już w barku.
- Ognistej - mruknęła cicho, a on podał jej szklankę z bursztynowym napojem. Tak, Ognista Whiskey była idealnym rozwiązaniem jej problemów.
- Mów, co się stało - usiadł na drugim końcu kanapy i lustrował ją wzrokiem. Musiał zachować opanowanie i zimną krew.
- Moi przyjaciele mnie nienawidzą i cóż...rozumiem to - westchnęła gorzko i upiła solidny łyk ze szklanki.
- Zbyt łatwo ich usprawiedliwiasz - stwierdził rzeczowo.
- Ciekawa jestem, co powiedział Blaise, gdy zobaczył nasze zdjęcie - bawiła się alkoholem kołysząc szklanką to na prawo to na lewo.
- Cieszył się moim szczęściem. Wyborem zachwycony nie był, ale gratulował - widział szok wymalowany na jej twarzy
- Nic dziwnego. Zamierzasz ożenić się ze szlamą. Twój ojciec przewraca się w grobie - westchnęła i odstawiła szklankę na stolik.
- To nie byłby jedyny powód, dla którego mógłby to robić. Nie powinnaś nazywać się szlamą - wiedział, że to słowo znów pojawi się między nimi. Razem z uczuciami, które towarzyszyły jego wyrzutom sumienia. 
- Dlaczego? - spoglądała na niego wzrokiem pełnym zaskoczenia.
- Bo to nieładne słowo. Nie drąż tematu, Granger - wstał gwałtownie, niby to w celu ponownego napełnienia ich szklanek, ale tak naprawdę chciał być dalej od niej. Parędziesiąt centymetrów, ale to wciąż było zbyt mało. Zmiana jego położenie nie uszła jej uwadze, ale nie odebrała tego tak, jak powinna. Podał jej napój, a gdy odbierała go z jego ręki, zetknęła palce z jego skorą. Spojrzała w jego szarobłękitne tęczówki i zamarła. Przez ułamek sekundy były jak płynny kamień szlachetny - radosne, piękne i zakazane. A później to wszystko zniknęło, a on cofnął rękę.
- Nie zamierzałam i tak nie powiedziałbyś prawdy - to był grząski grunt. Ta rozmowa po raz pierwszy nie dotyczyła żadnego kontrahenta czy ich kontraktu. Po raz pierwszy rozmawiali jak dwoje ludzi, którzy dzielili ze sobą niemal dwie trzecie roku. Znali się na wylot, ale tak naprawdę nie wiedzieli o sobie nic.
- Co robiłaś przed praktykami w departamencie? - spytał nagle - zawsze mnie to interesowało.
- Byłam kurą domową - prychnęła. Tamten rok był koszmarem, większym niż wojna i lata wyzwisk z jego strony.
- A to cię pięknie ta ruda szumowina urządziła - parsknął śmiechem.
- To nie jest zabawne. To okres, o którym chcę zapomnieć - podwinęła sukienkę mocniej i usiadła po turecku na kanapie. Wzięła do ręki jaśka, który leżał obok i położyła go między nogi. Spuściła głowę i skubała róg poduszki.
- Dlaczego naprawdę się rozstaliście? W to, co pisał Prorok nie uwierzę - zaznaczył.
- Od zakończenia szkoły się nam nie układało. Stale tylko była jego praca i praca. Druśynowe spotkania, drużynowe bankiety, drużynowe to i tamto. Traktował mnie jak sportowe trofeum, ale czarę goryczy przelały jego słowa po przegranym meczu, który miał decydować o zaklasyfikowaniu się do pucharu świata. Obwiniał mnie za swoją porażkę. Obwiniał za to moją krew, która w jego mniemaniu sprawiła, że jego opinia była gorsza i to sprawiło, że wydajność jego drużyny była zbyt słaba - zakończyła gorzko. A on zacisnął dłoń na szklance. Był wściekły, ale to zbyt słabo powiedziane.
- Zawsze wiedziałem, że to sukinsyn - warknął i zacisnął dłoń jeszcze mocniej, aż szklanka w końcu pękła. Zmiażdżył ją, a odłamki szkła wbiły się w jego ciało. Nie czuł bólu. W jego żyłach buzowała adrenalina, a opanowanie zniknęło. Hermiona krzyknęła cicho, gdy zauważyła stróżkę krwi spływająca po oparciu skórzanego fotela. Odrzuciła poduszkę i zsunęła się na kolana.
- Pokaż mi rękę - zażądała, ale on ją zignorował.
- Zostaw - szarpnął się ale ona chwyciła jego nadgarstek. Złapała różdżkę ze stołu i kilka minut później po ranie nie było już śladu. Ale nie ruszyła się z dywanu. Patrzyła w jego oczy, które wyrażały wszystkie uczucia świata. Były niczym kalejdoskop. Złość, radość, strach, uwielbienie, nienawiść i...miłość. Tak, była pewna, że i ją w nich widziała. Jej serce przyspieszyło, ale mózg zdecydował. To było niebezpieczne i niekontrolowane. Ból wpływał na nasze ciało w nieoczekiwany sposób. Ostatnie spojrzenie i machnięcie różdżką. Uciekła, bo zdała sobie sprawę, że kochała tego człowieka. Kochała go od dawna, ale to ten ich głupi kontrakt to uświadomił. Uciekła, bo tylko to wydawało się być jej słusznym rozwiązaniem. Płakała z wewnętrznej rozpaczy. Płakała nad losem, bo wiedziała, że może być już tylko gorzej i gorzej.

Kolejne dni były istną udręką. Od pamiętnego wydarzenia w jego salonie nie zamienili ze sobą niemal żadnego słowa. Ona po prostu przynosiła kawę, podpisywała odpowiednie papiery i bezbarwnym tonem oznajmiała przybycie gościa. Nie patrzył na nią, a gabinetu nie opuszczał, gdy widział ją u siebie. Te kilka dni było istną torturą. Nie słyszał jej głosu, a podziwiać mógł tylko z daleka. Uzależnił się od niej i to był największy błąd jaki mógł popełnić. A teraz będzie już tylko gorzej j gorzej. Zegar wybił godzinę dwunastą i musiał opuścić swoją twierdzę. Umówił Hermionę z projektantką sukien ślubnych, która zjawić miała się lada moment. Wysłał jej odręczną wiadomość kwadrans temu, więc musiała być już gotowa. Minął ją w drzwiach, ale nie zatrzymał nawet na moment.
Usiadła na małej kanapie w kącie i leniwie przerzucała strony w jakimś piśmie dla panien młodych. Było jej wszystko jedno, co założy na siebie. To wszystko było tylko interesem, ale ona to zniszczyła. Kochała tego mężczyznę i to był największy błąd. Chwilę później w gabinecie Dracona Malfoya pojawiły się dwie osoby. Niewysoka brunetka, która pchała ogromny wieszak, na którym wisiały sukienki w czarnych pokrowcach i druga kobieta o brązowych włosach, która zapewne była projektantką. Żądną znaną, bo widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Dzień dobry. Jestem Cindy - zaszczebiotała wesoło i odłożyła swój telefon na bok.
- Hermiona - bąknęła pod nosem. Chciała mieć to już za sobą.
- O jakiej sukni marzysz? - i to było pytanie, na które tak dobrze znała odpowiedź. Pytanie, na które teraz musiała skłamać.
- O takiej, której nie powstydziłaby się księżniczka - siliła się na rozmarzony glos, ale wiedziała, że nie wyszedł.
- Naprawdę? -  Cindy wyglądała na szczerze zdziwioną - to do ciebie nie pasuje, ale zaraz zobaczymy! - klasnęła w dłonie i odpięła suwak pierwszego pokrowca. Wydobyła z niego sukienkę, a ona już wiedziała, że były magicznie powiększone. Ilość tiulu zużyta na tą kieckę nadawała się do zrobienia z niej co najmniej kolejnych trzech. Musiała siłą powstrzymać się przed okrzykiem rozpaczy. Kobieta jednym machnięciem sprawiła, że stała na podeście przed lustrem i miała ochotę się rozpłakać. Suknia była tak obszerna, że Hermiona nie miała szans by się schylić bo z pewnością by się przewróciła. 
- Widzisz? Mówiłam, że to nie ta. Widzę to w twoich oczach - cholerne oczy pomyślała. Kolejne machnięcie sprawiło, że koszmarna sukienka zniknęła, a następne, że stała teraz ubrana w coś, co było spełnieniem jej marzeń. I to sprawiło, że po jej policzku potoczyła się jedna kryształowa łza, ale w środku byka rozdarta. Nigdy nie założy tej sukni. Nigdy nie spojrzy na swoje odbicie w oczach ukochanego mężczyzny. Jej serce rozpadło się na miliard kawałków.
Widział ją przez szklaną szybę. Przyglądał się jej cały czas, ale nie powinien był. To było zakazane i nieodpowiednie. W białej delikatnej sukience z delikatnym trenem wyglądała nieskazitelnie pięknie. Koronka przy ogromnym dekolcie i na samym dole, obszyta diamentami. Wiedział, że była spełnieniem jej marzeń. Idealnie do niej pasowała. Spojrzał na jej odbicie w lustrze i wtedy to do niego dotarło. Dopiero teraz to sobie uświadomił. Zrozumiał czym było szybko bijące serce, nagła potrzeba jej bliskości, tęsknota za jej głosem i widokiem. Zrozumiał to widząc łzę na jej policzku. Kochał ją. Cholera jasna! Naprawdę ją kochał i to sprawiło, że zdecydował.

Wezwał ją do swojego biura tuż przed siedemnastą. Miał parę spraw, które musiał załatwić.
- Co się stało? - jej miarowy głos sprawił, że czuł się jeszcze gorzej.
- Rezygnuję z naszego kontraktu - odszukał jeden z papierów w stosie dokumentów i podsunął jej go pod nos.
- Co to jest? - spytała cicho.
- Twoje wypowiedzenie, na twoją korzyść. Już podpisałem - spojrzała na niego oniemiała. Był zimny, wyniosły, niedostępny i...odległy.
- Jak to wypowiedzenie? - nic nie rozumiała. Jeszcze w południe kazał jej mierzyć suknie ślubne, a teraz zrywał umowę? Coś musiało się stać. Nie było innego wyjaśnienia na jego irracjonalne zachowanie.
- Powiedziałem, że zrywam naszą umowę - westchnął i przeczesał włosy dłonią. Nie robił tego od ponad dwóch tygodni. A to znaczyło, że coś go trapiło.
- Co będzie z twoją posadą? - spytała prawie szeptem.
- Jakoś to załatwię. Podpisz to i spakuj swoje rzeczy - odwrócił się na fotelu i spojrzał w okno. Nie potrafił na nią patrzeć. Wiedział, że to była ostatnia chwila na wycofanie się z tego chorego układu. Przewidział wszystko, ale nie to, że ją pokocha. Przewidział wszystko, ale jego zdradzieckie serce wszystko zepsuło. Mógł stracić wszystko, ale to była cena, którą był gotowy zapłacić. Wiedział, że gdyby ten ślub doszedłby do skutku, już nigdy nie pozwoliłby jej odejść. Wiedział, że zapieczętowałby ich wspólne życie, a ona na to nie zasługiwała. Był nie dość dobry dla niej. Nie miał do niej żadnych praw przez przeszłość, która ich łączyła. Nie mógł jej mieć przez krzywdy, które jej wyrządził. Nie mógł jej kochać, bo ta miłość była dla niej najgorszą karą.
- Powiedz mi co się stało - zażądała i był niemal pewny, że w tej chwili dostrzegłby w jej oczach złość. I wiedział dlaczego tam była. Ona także go kochała i to właśnie świadomość, że jego miłość jest odwzajemniona zmusiła go do zakończenia tego.
- Granger to po prostu nie mogło wypalić. Wyjdź. W poniedziałek przeleję na twoje konto odpowiednią odprawę i dostaniesz moje referencje, które z pewnością pozwolą ci znaleźć odpowiednią posadę.
- Postradałeś zmysły! - krzyknęła rozjuszona - dobrowolnie się poddajesz! Jesteś Malfoyem! Nigdy nie uciekasz.
- Mylisz się. Teraz okazałem się być największym tchórzem - szepnął tak cicho, że nie miała szans go usłyszeć.
- Dlaczego to robisz? - spytała drżącym głosem.
- Po prostu wypycham cię z tonącego okrętu - zamilkła. Spojrzała na niego po raz ostatni i wyszła. Zaklęciem wyczarowała ogromny karton, do którego wrzucała wszystkie swoje rzeczy. Chciała odwlec ten moment w czasie. Minął ją bez słowa, wychodząc ze swojego gabinetu. Wpatrywała się w jego plecy, a jej serce bolało. I wtedy zrozumiała dlaczego to zrobił. Zrozumiała dlaczego nie przerwał milczenia po tym incydencie u niego; zrozumiała dlaczego wtedy tak zareagował; ale najważniejsze, że zrozumiała dlaczego teraz tak postąpił. Stchórzył - po raz pierwszy w życiu. A zrobił to, bo ją kochał. Uciekł i już wiedziała dlaczego. To odkrycie uświadomiło jej, jak dobrze się znali, jednocześnie nie znając się wcale. Znali swoje zwyczaje, przyzwyczajenia i zachowania, ale nie znali swoich uczuć. I to ich nieznajomość doprowadziła ich do tej krawędzi, z której nie było już powrotu. Ona go nie chciała. I jemu też na to nie pozwoli. Biegiem puściła się przez korytarz, a bieganie w tak wysokich obcasach nie tyle, co było trudne, a raczej niebezpieczne. Zignorowała nawoływanie Hailie i dopadła do windy. Jak oszalała wciskała guzik, aż w końcu drzwi się rozsunęły. Wpadła do środka i drżącą ręką wcisnęła odpowiedni przycisk. Modliła się w duchu by jej przypuszczenia były słuszne. Nie mogła się pomylić. Nie mogła. Pojazd zatrzymał się dwa poziomy wyżej i znów ruszyła biegiem. Dotarła do metalowych drzwi i wstukała kod, który je otworzył. Jej serce łomotało w piersi i sądziła, że za moment wyskoczy. Sześć schodów dzieliło ją od jej przyszłości. Sześć schodów dzieliło ją od szczęścia albo największego w życiu rozczarowania. Nacisnęła na klamkę i wyszła na żwirową powierzchnię. Zimne powietrze smagało jej twarz. Dzisiejsza pogoda była typowa dla Londynu. Temperatura spadła o ponad połowę i znów zanosiło się na deszcz. Przeszła parę kroków, a krew przyspieszyła w jej żyłach. Nie pomyliła się. Podeszła do niego, jak najbliżej mogła. Stał przy krawędzi i spoglądał na widok jaki rozciągał się z dachu.
- Co tu robisz? - był zaskoczony jej obecnością. Sądził, że zakończył ich walkę raz na zawsze.
- Znam Cię, Malfoy - uśmiechnęła się i odgarnęła ręką włosy z twarzy.
- Zawsze byłaś uparta - pokręcił głową z rozbawieniem.
- A ty nigdy się nie poddawałeś - ona także się uśmiechała.
- Ratowałem tylko twój tyłek - wzruszył ramionami i spojrzał na zachodzące słońce.
- Moj tyłek nie potrzebował ratunku - mruknęła i wtuliła się w jego tors. Objął ją ramieniem i razem spoglądali na horyzont, za którym chowało się właśnie słońce.
- Nie byłbym tego taki pewien - uśmiechnął się złośliwie.
- Skończysz w piekle - jej ton głosu był poważny, ale w oczach błyszczały ogniki radości.
- A ty trafisz tam ze mną - szepnął jej w usta, a potem pocałował. A pierścionek z brylantem, który nosiła na serdecznym palcu, odbił ostatni promień słoneczny. Każdy kolejny dzień miał być już tylko lepszy i lepszy. Bo z narzeczonej mimo woli, stała się szczęśliwą i zakochaną przyszłą panią Malfoy. Tylko tym razem całkowicie z własnej woli.

15 komentarzy:

  1. 'Czy musisz sprawiać, że czuję się jakby
    Nic ze mnie nie zostało?'
    Musisz? Naprawdę?
    Musiałaś taka być?! Musiałaś?!
    Musiałaś...
    Chciałam zrobić wszystko w najlepszej kolejności, - Najlepszej! - ale ty musiałaś od razu postawić na swoim.
    Po co?
    Doskonale wiedziałaś, że zrobię po swojemu. Wiedziałaś, że jestem osobą, która jak czegoś CHCE, to dąży po trupach do celu. I prosiłam, ba! Praktycznie błagałam byś poszła spać. Ale ty nie mogłaś. Musiałaś to drążyć, musiałaś!
    Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo mnie boli bycie samolubną dziwką. Jestem taka na własne życzenie i cierpię z tego powodu, bardziej niż mogłabyś kiedykolwiek przypuszczać. A wiesz dlaczego? Bo robiąc coś dla innej osoby - według mojej idei - po drodze spalam wszystkie mosty. Jeden ruch za dużo - nie mam przyjaciela.
    Wiesz jak to boli?
    To igranie z ogniem, bo może trafić mnie szlag i mogę powiedzieć zbyt wiele, i stracić wszystko na co tyle pracowałam lub mogę powiedzieć prawdę. A to nie dopuszczalne.
    'Czy czujesz się lepiej
    Widząc mnie krwawiącą?'
    Chciałaś mojej opinii. Powiedziałam ci prawdę. Powiedziałam, że nic nie poprawiłabym w fabule i podtrzymuję to. Ale powiedziałam też, że nie wiem jak to skomentować i była to cholerna prawda! Mówiłam ci wszystko co mogłam ci powiedzieć, ale nawet tego nie dostrzegłaś. Mówiłaś, że ci przykro. Wiesz jak mnie było przykro?! Wiesz?!
    Nie.
    A potem powiedziałaś najgorszą rzecz jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałam. Najgorszą. "To pewnie nie jest tym, czym powinno być, bo nie jestem XYZ."
    Jak... mogłaś?
    'Możesz zabrać wszystko, co mam
    Możesz zniszczyć wszystko, czym jestem
    Jakbym była ze szkła
    Jakbym była z papieru '
    Wiesz ile kosztowało mnie poproszenie cię, byś to napisała? Złamałam wtedy tysiące swoich zasad. Ja cię błagałam byś to napisała. I wierz mi - gdybyś mogła mnie zobaczyć, byłabym wtedy na klęczkach.
    Potem odmówiłaś... To było tak gwałtowne i tak... właściwe.
    Ale złamało mi to serce.
    I kiedy już się z tym pogodziłam, okazało się, że to napiszesz.
    To był kolejny najmilszy gest jaki kiedykolwiek do mnie skierowano.
    Ale nie chciałam tego czytać. Bo nie chciałam byś była uzależniona od mojej opinii. A byłaś. Wieczór pokazał jak bardzo...
    A mimo to, nawet z myślą, że tego nie przeczytałam miałam ochotę całować ziemię po której stąpasz. Bo spełniłaś moje marzenie. A ty wiesz jak mało ich mam. I ty wiesz jak one zmieniają całe moje jestestwo.
    Więc powiedz mi: Jak mogłaś sądzić, że mnie czegoś w tym tekście brakuje? Czegokolwiek?! Mówienie w ten sposób to świętokradztwo!
    Nie powprawiałbym w tym ani jednego przecinka.
    Ale zmusiłam się do tego i dostawałaś moje opinie przez półtora dnia. To było 150% moich możliwości.
    A potem skończyłam to czytać i umierałam z zachwytu.
    A ty to zniszczyłaś.
    Sądzisz, że nie jestem świadoma, jak wiele włożyłaś w to wysiłku?
    Wiem.
    Sądzisz, że mnie to nie obchodzi?
    Obchodzi.
    Że cię wykorzystałam?
    Pewnie masz rację, bo tak właśnie się czuję.
    Sądzisz, że miałam gdzieś twoją jedyną prośbę?
    Nie miałam. To co teraz piszę, jest na to najlepszym dowodem.
    'No dalej, podejdź i spróbuj mnie zburzyć
    A ja powstanę z ziemi
    Niczym drapacz chmur!'
    Prosiłam cię, byś odpuściła pytania co sądzę i poszła spać. Modliłam się, byś to zrobiła. A ty nie mogłaś. I nie chciałaś zrobić o co proszę. To kolejny dowód na to, że nigdy nie dostaje czegoś, kiedy o to proszę.
    Błagałam o to, bo nie mogłam wyrazić słowami swoich uczuć. Teraz potrafię. Są czyste i przejrzyste.
    To gniew.
    'Lecz tutaj jestem bliżej chmur...'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W opowiadaniach, w których pracują razem zawsze było coś elektryzującego. Zwłaszcza w tych, w których pracowali w zamkniętej przestrzeni. Bo wrażenie jest takie, jakby się nad nimi kurczyła. A przy ich silnych charakterach, to może prowadzić tylko do wybuchu. "Pieprzyć to ja mogę ciebie. Na tym stole." Jeśli dobrze zna się tą parę, to wie się, że to kwintesencja ich osobowości. Wystarczy się przyjrzeć, a z tych niewybrednych zdań wyciągnie się wszystko.
      On nie tylko jest podstępny. On też jest absolutnie inteligenty. Gdyby nie był, nie stworzyłby tak doskonałej umowy bez żadnego prawnika. I zna ją. A to pokazuje, że mu zależy. Bo choćby znał ją tylko po to, by móc uprzykrzać jej życie, to musiał wysilić się na tyle, by ją poznać. A więc mu zależało.
      Od lat zastanawiam się jakiej odpowiedzi bym udzieliła będąc w jej sytuacji i od lat tego nie wiem.
      Przepych Malfoya jest niemal idealnie podkreślony w tej miniaturce. Mógłby być lepiej, ale to wymaga, by to opowiadanie miało rozdziały.
      Ale najbardziej zaskoczyło mnie zakończenie i to, że oboje znali swoje uczucia. I nie rozumiem. Dlaczego ją zostawił? Był Malfoyem, Ślizgonem - po trupach do celu. Postarałby się o nią i miałby ją. W takim razie jedynym co wywnioskowałam jest to, że nie chciał, by obracała się w blasku fleszy. Bo ona sama tego nie chciała.
      A koniec... Tak, koniec naprawdę mnie zaskoczył.
      I jak to robisz, że jaki by Draco nie był, zawsze uważam go za pociągającego?

      Prosiłaś o opinię, która ma więcej niż 3 słowa. Nie powinnaś była jej dostać. Moja opinia jest znacznie krótsza. Zawsze taka była. Oto ona:
      Dziękuję.

      Usuń
  2. Kurcze ! Czytałam to z zapartym tchem , uważam że to notka jedna z lepszych, uwielbiam Twoje pomysły na ten paring :) Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej. Super miniaturka. Wspaniale. Wogole strasznie podoba mi sienzachowanie Draco jak postanowil zerwac umowe.. Swietnie

    Zycze weny i pisz dalej bo swietnie Ci to wychodzi
    Pozdrawiam Antidotumm

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna miniaturka!! Po prostu genialna! Wszystko dopracowane, każde posunięcie, wątek! Jestem zachwycona:)
    Pozdrawiam,

    Ewelka

    OdpowiedzUsuń
  5. Brak mi słów... Genialna, wspaniała itp.
    :-) Abyś dodawała jak najwięcej takich miniatur :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mega cudowna miniaturka :D ~ Anka

    OdpowiedzUsuń
  7. Jedna z dłuższych miniaturek jakie kiedykolwiek czytałam. Od pierwszego zdania wiedziałam, ze to bedzie cos i nie myliłam sie bo historia jest piękna.
    'Ellie

    OdpowiedzUsuń
  8. profesjonalnie ;-);-);-);-);-);-);-);-);-);-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Szczerze? Płakałam czytając końcówkę. Może miała na to wpływ muzyka, której słuchałam, ale Twój tekst mną w jakiś sposób wtrząsnął.
    Zawsze, gdzieś tak czaiło się we mnie takie małe pragnienie, by żyć jak Hermiona - duża korporacja, wszystko czego chciała na wyciągnięcie ręki - ta miniaturka była jak spisanie moich marzeń. Brakuje mi słów, by dokładnie oddać to, jak bardzo jest cudowna.
    Ten klimat - ostatni Twój tekst też się w niego wpasowuje - opisujesz niemal doskonale. Idealnie. Tyle emocji, tęsknota, brak zrozumienia, nienawiść podsycana miłością, namiętność. Gratuluję.
    Zdecydowanie najlepsza miniaturka jaką KIEDYKOLWIEK napisałaś.
    Dobrze zrozumiałam, że jest spisana na prośbę PortElizabeth? Dziękuje jej, że Cię o to tyle męczyła - niezależnie od powodów. Uczyniłyście ten dzień magicznym.
    Florence

    OdpowiedzUsuń
  10. Z tej miniaturki powstało by piękne opowiadanie <3
    Kocham ..
    Small Scar

    OdpowiedzUsuń
  11. Swietne!! Jestes geniuszem ! :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetne! Ten plan był genialny, zresztą jak cała mini<3
    H A R I E T T A

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy