czwartek, 7 lutego 2013

Gwiazdy.

Gdyby nie ciemność, nigdy nie zobaczylibyśmy gwiazd...


Spoglądał z niedowierzaniem na setkę osób, ubranych we fioletowe szaty z wyszytą złotą nicią literą W na piersiach. To wszystko wydawało mu się jednym wielkim żartem, było za bardzo absurdalne, aby mógł to zrozumieć. Musiało być jednym wielkim nieporozumieniem.
- Draconie Malfoy. Decyzją wszystkich członków Wizengamotu zostajesz uniewinniony - odetchnął z wielką ulgą. Wiedział, że to od nich zależało jego życie. Nie chciał skończyć w Azkabanie jak jego ojciec. Nie sądził też, że kiedykolwiek w życiu zobaczy tę salę z tej perspektywy. Po raz pierwszy naprawę bał się o swoje życie, po raz pierwszy jego los leżał w czyichś rękach. Sześćdziesiąt minut, które spędził na tym krześle, wydawało mu się wiecznością. Trzęsły mu się ręce, ale za wszelką cenę próbował to ukryć. Mimo wszystko to, że został oczyszczony z zarzutów, nie oznaczało wcale, że jego przyszłość będzie prosta. Będzie wymagała od niego wiele poświęcenia i starań, aby ludzie uwierzyli, że naprawdę nie jest złym człowiekiem. To nie będzie proste zadanie. 
- Dziękuję - odchrząknął. Zaschło mu w gardle, a słowa ledwo wydostawały się przez usta.
- Zdecydowaliśmy także - echem poniósł się głos starszego czarodzieja, który po śmierci Albusa Dumbledore'a zajął jego miejsce. Dracon na nowo zesztywniał i z powrotem opadł na fotel. Zaczynało kręcić mu się w głowie. Eliptyczny kształt ułożenia ław, na których zasiadali członkowie i mroczne barwy pomieszczenia, jeszcze bardziej potęgowały uczucie jego strachu. Domyślał się, że był to celowy zabieg - odbędziesz piętnaście tysięcy godzin prac społecznych - czarodziej trzasnął młotkiem i z wyczekiwaniem wpatrywał się w latorośl państwa Malfoy. Słowa odbijały się echem w jego głowie. Jak to miał pracować?
- To jakiś żart? - krzyknął. Wzbierała w nim złość. Takie traktowanie było nie do pomyślenia. On - najbogatszy z czarodziei w całej Anglii, miał pracować? To nie mieściło się w jego głowie.
- Proszę o spokój albo w innym wypadku Pana wyrok powiększy się dwukrotnie - posłał sędziemu rozwścieczone spojrzenie i wyprostował się na krześle, sycząc coś pod nosem. 
- Przepraszam - wybąkał, ale wciąż ciskał gromy w kierunku całej rady. 
- Swój wyrok odbędzie Pan w mugolskiej części Londynu...
- Teraz to już na pewno są jakieś żarty - wykrzyknął gwałtownie podnosząc się z krzesła tak, że przewróciło się z ogromnym hukiem na posadzkę.
- Panie Malfoy! - siwy mężczyzna także wstał i spojrzał na niego znad swoich okularów. Był niesamowicie podobny w tym co robił do Albusa. Czemuż się dziwić, był jednym z jego najlepszych przyjaciół. Miał ogromne opory, aby zająć jego miejsce w Wizengamocie. Wiedział, że nigdy mu nie dorówna - możemy kontynuować?
- Tak - szybko podniósł krzesło i na nim usiadł. Miał ochotę komuś przyłożyć albo strzelić w kogoś Avadą. Był wściekły. Nie dość, że musiał udowadniać swoją niewinność, to teraz jeszcze miał zostać znieważony?  Niedoczekanie!
- Na czas wykonywania wyroku zabrania się Panu korzystania z magii...
- Słucham? - miał już dość. Nie chciał słyszeć niczego więcej - jak to zabrania mi się korzystania z magii? Czy Pan wie kim ja jestem?
- Oczywiście - poprawił okulary na nosie. Spodziewał się, że odczytanie postanowień może być dłuższe niż zazwyczaj. Słyszał, że panicz ma o sobie ogromne mniemanie. Odbycie kary było jego pomysłem. Ktoś musiał dać mu nauczkę. Musiał zrozumieć, że mugole także są ludźmi i mają swoje problemy, z którymi się borykają. Niczym praktycznie nie różnią się od czarodziei.
- Odmawiam wykonania tego wyroku - odparł z pewnością.
- Panie Malfoy, nie ma innego wyjścia. Chyba, że interesuje Pana pobyt w Azkabanie? - spytał z ironią. To było czysto taktyczne zagranie - mogę dokończyć odczytywanie wyroku? - blondyn nic już nie powiedział. Machnął tylko ręką. To wszystko było jakieś porąbane. Jedyne o czym marzył, to powrót do domu i szklanka Ognistej Whisky.
- Zostanie na Pana nałożony namiar, a każda próba wykorzystania magii zostanie ukarana umieszczeniem w Azkabanie. Wszystkie środki w banku Gringott'a zostają zamrożone a pański dostęp do nich odcięty - miał ochotę coś powiedzieć, ale wolał się powstrzymać. Chciał jak najszybciej stąd wyjść - czy wszystko jest jasne?
- Tak. Gdzie mam odbyć mój wyrok? - spytał zaciskając pięść ze złości. Był naprawdę wściekły.
- Jedna z naszych zasłużonych czarownic, która mieszka w mugolskiej części Londynu, zgodziła się nam pomóc...
- Co mam tam robić?
- Wszystkiego dowie się Pan w odpowiednim czasie - machnął różdżką, a na kolanach blondyna pojawiła się mała biała kartka - uda się Pan pod ten adres. Ma Pan jeszcze jakieś pytania? - pokręcił przecząco głową - fantastycznie. Rozprawę uważam za zamkniętą - Malfoy wstał i ostatni raz rzucił zebranym czarodziejom rozwścieczone spojrzenie, po czym opuścił salę rozpraw trzaskając drzwiami. Stary mężczyzna odetchnął z ulgą. To był ciężki dzień, ale był pewien swojej decyzji. Nie zawahał się nawet przez moment. Wiedział, że to doświadczenie może zmienić życie tego młodego człowieka i jego sposób patrzenia na świat. Nie był tylko pewien reakcji dziewczyny, która już niedługo miała dowiedzieć się, w co została siłą wplątana. Do dziś pamiętał jej protesty, ale w końcu się ugięła. Robiła wszystko dla dobra ludzi. Uśmiechnął się sam do siebie. Nawet nie zauważył, w którym momencie został sam w pomieszczeniu. Machnął różdżką i wszystkie światła zgasły. On także opuścił salę.



~*~



Gdy nadszedł dzień, który miał być początkiem jego końca, zamknął na wszystkie spusty swój ukochany dom i teleportował się pod wyznaczony adres. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że naprawdę go to spotkało.  To było ponad jego siły. Schował różdżkę do kieszeni w spodniach i ruszył przed siebie. Po raz ostatni jej użył. Przez najbliższy rok nie będzie mógł czarować. Nie będzie mógł żyć tak, jak był tego nauczony. Z niedowierzaniem pokręcił głową i zrobił głęboki wdech. Później kolejny i kolejny. Czuł, że znów rośnie w nim złość, a nie mógł pozwolić jej się uwolnić. Musiał nad sobą panować. Spojrzał przed siebie, a to co ujrzał, wprawiło go w niemały szok. Stał przed pięknym i olbrzymim domostwem, które było wyjątkowo nowoczesne. Zastanawiał się kto mógł w nim mieszkać. Jedyne czego był pewien to to, że ten ktoś był niesamowicie bogaty. Starał się w myślach przeanalizować kto mógłby posiadać taki majątek i być czarodziejem. Z przykrością stwierdził, że nikt poza nim samym, nie przychodził mu na myśl. Było tylko parę tak bogatych rodzin w całej Anglii. Wzruszył ramionami i przyspieszył kroku. Słyszał jak drobne kamyczki szeleszczą mu pod nogami. Im bliżej posiadłości był, tym większy miał dla niej podziw. Gust właściciela był niemalże identyczny jak jego. Biała stara willa przerobiona według aktualnie panujących standardów, ale tak, aby nie straciła swojego uroku. Minął fontannę ustawioną na środku podjazdu i trafił w końcu do drzwi. Zastukał kołatką i czekał. Dwie minuty później w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku ubrany w elegancki garnitur - majordomus.
- Dzień dobry. Nazywam się Dracon Malfoy...
- Witam serdecznie. Proszę wejść. Panienka powinna za moment pojawić się w salonie - przeszedł obok lokaja do środka, a następnie udał się we wskazanym przez niego kierunku. Tak jak się spodziewał - dom był niesamowicie eleganckim miejscem. Aktualnie stał w ogromnym holu, na którego końcu dostrzegł duże szklane drzwi - pewnie kuchnię. Po jego lewej i prawej stronie także były wejścia do jakichś pomieszczeń. Widział też schody prowadzące na wyższe piętro. Wszystko wykończone marmurem i kutym czarnym metalem. Prawie jak u niego. Na jego twarzy wykwitł uśmiech i wszedł do salonu. Urządzony był zupełnie inaczej niż jego. Był kominek na samym środku, nad którym wisiał plazmowy telewizor. Mały szklany kawowy stolik i ogromna skórzana czarna sofa. Większość mebli była w ciemnych kolorach, które kontrastowały z delikatną i jasną barwą ścian. Teraz był pewien, że w tym domu mieszka ktoś o wyjątkowo dużym stanie konta w banku. Usiadł na kanapie i czekał aż ktoś się pojawi. Nie miał zielonego pojęcia, co go czeka. Czy się denerwował? Ależ skąd. Był Malfoy'em i chociaż miał pracować, zachowa swoją godność i honor. Wątpliwy okres w jego życiu już minął. Wykona swój wyrok i wreszcie będzie wolnym człowiekiem.
- Dzień dobry. Jestem... - usłyszał kobiecy głos, który wydawał mu się znajomy. Błyskawicznie wstał i odwrócił się na pięcie.
- Granger? - krzyknął zdezorientowany - co ty tutaj robisz? 
- Mieszkam Malfoy - spoglądała na niego w osłupieniu. Miała ochotę udusić tego, kto wpadł na ten pomysł, a zaraz później zamordować samą siebie.
- Ty tutaj mieszkasz? - to było jeszcze bardziej absurdalne niż fakt, że on miał pracować. Pokręcił z niedowierzaniem głową i wpatrywał się w dziewczynę.
- Będzie gorzej niż sądziłam - westchnęła i zajęła miejsce na fotelu - siadaj - nakazała mu gestem ręki. Bez słowa wykonał jej polecenie. Był w zbyt wielkim szoku.
- Jak to możliwe? - szepnął. Miał nadzieję, że nie usłyszy, ale się pomylił.
- Zastanawiasz się jak to możliwe, aby szlama tak mieszkała? - uniosła jedną brew do góry.
- Nie to miałem... - jąkał się.
- Dokładnie to miałeś na myśli, Malfoy. Nie oszukujmy się - oparła głowę na dłoni, a on dopiero teraz jej się przyjrzał. Minął prawie rok odkąd po raz ostatni ją widział w dniu ukończenia szkoły. Zmieniła się. Dostrzegł na jej twarzy delikatny makijaż i inne uczesanie. Nie miała swojej szopy na głowie - jej włosy związane były w wysoki kucyk, który był idealnie gładki. Chociaż ubrana była w zwykłą koszulkę i dopasowane jeansowe spodnie, wyglądała naprawdę ładnie. Miał wrażenie, że taką widział ją po raz pierwszy w życiu, a może nigdy nie zwrócił na to uwagi? Sam nie wiedział.
- Co właściwie mam robić? -  ta rozmowa zaczynała być dziwna. Nie przywykł do jej towarzystwa. W jego oczach wciąż była przecież tylko szlamą, której nie należał się żaden szacunek.
- Wszystko. Będziesz pomagał w kuchni, gdy nastąpi taka potrzeba; będziesz pokojówką, gdy jakiejś nie będzie; ale przede wszystkim zastąpisz Bernarda.
- Kogo? - podrapał się w skroń.
- Majordomusa - wciąż obmyślała plan awaryjny. Nie wierzyła, że dała się wplątać w coś takiego. Jak ma spędzić najbliższy rok w jego towarzystwie? Jej dom był zbyt mały, aby mogła go zawsze unikać - nie był Hogwartem. 
- Mam być pingwinem? - krzyknął oburzony.
- Nie zachowuj się jak dziecko - to było zbyt ciężkie. Nie potrafili normalnie rozmawiać. Nienawidzili się, pochodzili z dwóch różnych światów.
- Coś jeszcze? - wpatrywał się w nią dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafiła zidentyfikować.
- Pamiętaj, że w obecności gości masz okazywać mi szacunek. Będziesz musiał wsadzić sobie swoje obelgi do kieszeni - jestem twoim pracodawcą. Na co dzień postaram się unikać cię jak tylko się da - skończyła mówić i podniosła się z fotela. Siedział jak zaczarowany. Nie tego się spodziewał.
- Granger, czekaj - chwycił ją za nadgarstek. Odwróciła się na pięcie i stanęła z nim twarzą w twarz. 
- Słucham - starała się zachować opanowanie, ale z każda chwilą to było coraz trudniejsze. Wywoływał w niej wszystkie najgorsze uczucia, o które mogłaby się posądzać. Przypominał jej o siedmiu latach, w ciągu których traktował ją jak śmiecia. Miał ją za nic, chociaż tak naprawdę jej nie znał. Może w świecie czarodziei nie była ważną osobistością, ale tutaj - w mugolskiej części Londynu, jej rodzice byli szanowanymi obywatelami. Byli niesamowicie bogaci, a on nawet o tym nie wiedział.
- Kim ty jesteś? Zachowujesz się zupełnie inaczej...
- Nieprawda. Nie znasz mnie, nigdy nawet nie próbowałeś poznać. Dla ciebie liczy się tylko to, że jestem szlamą. W twoim świecie może tak, ale nie tutaj. W tej bajce jestem kimś ważnym, kimś kto zasługuje na szacunek - wyrwała mu swoją rękę i odeszła. Stał na środku pokoju wciąż nie wiedząc, co powiedzieć. Zaskoczyła go. Zachowała zimną krew i nie wybuchła. Nie zareagowała na jego obecność tak, jak się spodziewał. 
- Zaprowadzę Pana do pokoju - nagle w pomieszczeniu pojawił się kamerdyner.
- Świetnie - rzucił. Zaczynała boleć go głowa - kim właściwie są ci ludzie? - spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Państwo Granger? W jakim świecie ty żyjesz, młody człowieku? - teraz to Bernardo spoglądał na niego w osłupieniu.
- Nie w tym - mruknął.
- Państwo Granger są uznanymi w całej Wielkiej Brytanii prawnikami. Nie przegrali jeszcze żadnej sprawy. Ich córka, odkąd wróciła ze szkoły z internatem, także kształci się w tym kierunku - zamyślił się. Granger naprawdę była ambitna, nie sądził nawet, że aż tak bardzo. Skończyła szkołę z jednymi z najlepszych wyników. Miała drogę otwartą w dosłownie każdej pracy w ich świecie, a mimo to ona chciała zostać mugolską prawniczką? - jesteśmy na miejscu. Proszę się rozpakować i przebrać, a później pojawić na dole.
- Dzięki Berni  - uśmiechnął się krzywo. 
- Bernardo! - powiedział z naciskiem i zamknął za sobą drzwi.



~*~



Odkąd pojawił się w posiadłości Granger'ów minął prawie tydzień. W ciągu tych siedmiu dni ani razu nie wpadł na Hermionę ani jej rodziców. Dowiedział się, że państwo wyjechali w delegację w bardzo ważnych interesach, a panienka większość czasu spędza u siebie w pokoju. Domyślił się dlaczego tak było. Nie chciała go spotkać. Z jednej strony cieszył się z tego - zaoszczędziła mu spotkań ze szlamą. Z drugiej jednak żałował, że nie ma okazji do rozmowy z nią. Zaintrygowała go. Nie znał jej od tej strony, po raz pierwszy widział ją w jej normalnym otoczeniu, w którym była całkowicie inną osobą, aniżeli w Hogwarcie. Wszedł do jadalni i położył na ziemi wiadro z wodą. Nigdy w życiu nie pracował, a teraz robił wszystko, co mu kazali. Był kucharzem - co nie wychodziło mu dobrze, był sprzątaczką - z tym w miarę sobie radził, a także majordomusem - to zadanie wychodziło mu najlepiej. Zdążył już w pełni zapoznać się z układem posiadłości. Była tylko odrobinę mniejsza od jego własnej. Był pełen podziwu i uznania. Sam nie wiedział jak to się stało, że czuł szacunek względem mugoli. Wiedział, że musieli dojść do tego wszystkiego ciężką pracą. W bibliotece znalazł drzewo genealogiczne jej rodziny. Od pokoleń nie było w niej ani wykształconych ani zamożnych ludzi. Dopiero Jane i George Granger postanowili to zmienić. Wiedział już teraz dlaczego Hermiona tak bardzo starała się, aby być najlepszą. Nie chciała być gorsza niż jej rodzice. Ze zrezygnowaniem pokręcił głową i spojrzał na zaplamioną podłogę w jadalni. Dlaczego akurat dzisiaj wszyscy pracownicy, poza nim, musieli mieć wolne? Już zamierzał chwycić za gąbkę, kiedy do głowy wpadł mu genialny pomysł. Odszukał w kieszeni swoją różdżkę, a w myślach szukał odpowiedniego zaklęcia. 
- Nie radziłabym - usłyszał za sobą jej cichy głos. Spojrzał w jej stronę. Stała opierając się o drzwi, ubrana w krótkie jeansowe spodenki i granatowy top w kwiatki, który nie sięgał nawet pępka, na górę narzuconą miała białą koronkową kamizelkę z frędzlami. Włosy opadały kaskadą na jej plecy, a padające na nie światło nadawało im piękny rudoczerwony kolor.
- O co ci chodzi? - burknął, próbując ukryć swój podziw.
- Po pierwsze wszyscy ludzie tutaj to mugole, a po drugie masz namiar. Jeżeli chcesz skończyć w Azkabanie, jak twój ojciec, to proszę bardzo - uśmiechnęła się ironicznie i odkleiła od framugi podchodząc do niego - będzie lepiej jeżeli przechowam to u siebie, tak na wszelki wypadek - wyjęła mu z dłoni magiczny patyk, a on wcale nie protestował. Jej bliskość dziwnie na niego działała. Sprawiała, że przestawał się kontrolować, zapominał kim była. 
- Dlaczego wszyscy dzisiaj mają wolne? - wymyślił pierwsze lepsze pytanie.
- Każdy potrzebuje trochę odpoczynku. Przyszłam ci powiedzieć, że także możesz wyjść. Sprzątaniem zajmiesz się jutro - puściła mu oczko i wyszła z jadalni. Niewiele myśląc udał się na górę, gdzie przebrał w jakieś wygodniejsze ubranie i wrócił na dół. Domyślił się gdzie teraz może być dziewczyna. Nie pomylił się. Była w kuchni i parzyła sobie kawę.
- Dlaczego nie pracujesz w magicznym Londynie? - zadał pytanie, które od dawna go dręczyło.
- Nigdy nie chciałam. Zawsze marzyłam, aby zostać prawnikiem - jak rodzice. Chcesz kawy? - spytała podstawiając kubek pod lejek w ekspresie.
- Z przyjemnością. Skoro więc chciałaś zostać w mugolskim świecie dlaczego kończyłaś Hogwart? - usiadł na krześle obrotowym przy długiej ladzie. Lubił tutaj przesiadywać. Zawsze przychodził wieczorami, gdy już wszyscy spali i nikt inny się nie krzątał po kuchni. Była ogromna. Jeszcze większa niż u niego w domu.
- Lubię mieć wybór - postawiła przed nim filiżankę z parującym napojem kofeinowym, do której wsypała dwie łyżeczki cukru.
- Skąd wiedziałaś, że słodzę?
- Ciężko nie wiedzieć. Twoje dziewczątka trajkotały o tobie w każdym zakamarku w Hogwarcie, nawet w bibliotece. Musiałam zapamiętać - zbiła go z pantałyku. Nie sądził, że mógł ją w jakikolwiek sposób interesować.
- Co jeszcze o mnie wiesz? 
- Poza oczywistymi faktami, że nienawidzisz szlam, pewnie niewiele - delikatnie się uśmiechnęła i przymknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie strzępki rozmów - wiem, że nienawidziłeś soku dyniowego. Nigdy tak naprawdę nie byłeś też z Parkinson. Twoim jedynym i prawdziwym kumplem był Blaise. Pokusiłabym się także o stwierdzenie, że wcale nie byłeś takim casanovą za jakiego cię uważano. Lubisz nocą w samotności spoglądać w gwiazdy - skończyła swój wywód i upiła łyk kawy.
- Skąd wiesz? - tego się po niej nie spodziewał. O ile większość z tych rzeczy nie była tajemnicą, to ta ostatnia była jego sekretem, o którym nie wiedział nawet Zabini.
- Widziałam cię niejednokrotnie w wieży astronomicznej - wyznała szczerze.
- Śledziłaś mnie? 
- Nie. Spotkałam cię tam za pierwszym razem przez przypadek. Później wpadałam tam, od czasu do czasu, mając nadzieję cię tam znaleźć.
- Dlaczego? - nigdy jej nie zauważył, nigdy nie usłyszał.
- Tylko wtedy wydawałeś mi się prawdziwy. Chciałam też znaleźć odpowiedź na moje pytanie, ale nigdy jej nie otrzymałam - zdał sobie sprawę, że ona znała jego najgłębszy sekret, a on nic o niej nie wiedział. Była dla niego całkowitą zagadką, niezapisaną białą kartką.
- Jakie pytanie? - ściszył głos. Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że ta rozmowa może okazać się kluczowa w ich dalszych relacjach.
- Chciałam wiedzieć dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz - spuściła głowę. Rozdrapywanie starych ran bolało. Myślała, że uporała się z przeszłością i ruszyła na przód, ale dzień, w którym pojawił się w jej domu, sprawił, że to wszystko do niej wróciło. Unikała go. Nie chciała spoglądać na jego twarz. W jej uszach cały czas echem odbijało się tylko jedno słowo: szlama. Tylko tym dla niego była. 
- Byłem kretynem dlatego bawiły mnie nasze sprzeczki, cieszyły łzy w twoich oczach - przyznał drapiąc się w głowę.
- Skąd wiesz? - przerażona uniosła głowę. Nie sądziła, że kiedykolwiek zauważył.
- Nie potrafiłaś dobrze grać, nie potrafiłaś zamaskować swoich emocji - dopił swoją kawę i odstawił filiżankę na blat. Między nimi zapanowała cisza, która przeszywała ich serca na wskroś. 
- Nienawidziłam cię za to wszystko. Nienawidziłam patrzeć na twoją twarz, a twój głos wywoływał we mnie mdłości. Byłeś pierwszą osobą, której życzyłam śmierci. Chciałam abyś zgnił w Azkabanie - zakryła usta dłońmi. Powiedziała za dużo. Wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. Wiedział, że był podły, ale nie potrafił uwierzyć, że do tego stopnia. Pamiętał, że życzył jej śmierci, ale to był tylko żart. Ona mówiła poważnie.
- Dlaczego więc nie pozwoliłaś mi dzisiaj użyć różdżki? - był ciekaw jej reakcji.
- Bo nie jestem tamtą osobą, Malfoy i ty też nie jesteś tamtym chłopakiem. Nie mamy prawa się osądzać. Nie mamy prawa do niczego. Gdy upłynie rok, który masz spędzić w moim domu, nasze drogi rozejdą się na zawsze. Jeszcze tylko trzysta pięćdziesiąt osiem dni. Dobranoc - spojrzał na nią w osłupieniu. Nie sądził, że tak skrupulatnie odliczała każdy dzień. Nie zauważył też, że na zewnątrz zapanował zmrok. 
- Dobranoc - rzekł w przestrzeń, bo dziewczyny już dawno nie było w pomieszczeniu. Spojrzał za okno. Niebo usiane było gwiazdami. Miała rację. Lubił samotność. 



~*~



Minął kolejny miesiąc jego pracy, w ciągu tych kilkudziesięciu dni zdążył lepiej poznać mugolski świat. Towarzyszył państwu na imprezach dobroczynnych, a także był świadkiem wielu bankietów. W dni wolne od pracy, charytatywnie udzielał się w różnych organizacjach. Musiał przyznać, że ten świat naprawdę niewiele różnił się od magicznego. Zasady jego funkcjonowania były niemal identyczne. Jedyną różnicą było to, że on miał magię, której brakowało mugolom, a ta znacznie ułatwiała życie. Stał w holu witając wszystkich gości, odziany w elegancki garnitur. Dzisiaj odbywał się bal z okazji jakiegoś święta, którego on nie znał. Co chwilę w rezydencji pojawiali się ludzie ubrani w piękne stroje. Nie miał pojęcia, że mugole przywiązują wagę do takich imprez. Gdzieś mignęła mu postać Pani Granger i jej męża. Nie widział tylko Hermiony. Nie spotkał jej ani razu od dnia ich rozmowy w kuchni. Unikała jego obecności, a on nie wiedział dlaczego. Kierował kolejną parę przybyszy, gdy ujrzał ją na szczycie schodów. Zaparło mu dech w piersiach. Jej beżowa sukienka, z krótkim przodem i tyłem sięgającym ziemi, idealnie komponowała się z jej kolorem skóry. Jej kreacja przywodziła mu na myśl słoneczne lato - wyglądała jak łąka z tysiącem motyli. Była naprawdę piękna. W talii przepasała się koralowym paskiem, w takim samym kolorze były też jej wysokie buty.
- Wyglądasz oszałamiająco - szepnął kiedy przeszła koło niego. Zatrzymała się na chwilę.
- Zajmij się pracą - nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Poczuł się tak, jakby ktoś wylał mu kubeł zimnej wody na głowę. Zupełnie nie rozumiał jej zachowania. Nie potrafił jej rozgryźć, ale wiedział, że w końcu dostanie swoją odpowiedź. 



~*~



Każdego następnego dnia usiłował spotkać się z dziewczyną. Nie był już nawet pewien ile dni minęło. Miesiąc? Dwa? Stracił rachubę. Wszystkie jego wysiłki na nic się zdawały. Zapadała się jak kamień w wodę, a on myślał o niej każdego dnia analizując jej słowa i próbując dostrzec to, co mógł pominąć w trakcie ich rozmów. Starał się odnaleźć ich ukryte dno. Było już po dwudziestej drugiej, gdy skończył pracę. Wracał właśnie do siebie, ale zaniepokoił go jakiś odgłos w głębi korytarza. Minął swoje drzwi i udał się w tamtą stronę. W oddali panowała całkowita ciemność, ale ten głos był coraz wyraźniejszy. Już miał postawić kolejny krok, kiedy poczuł opór. Spojrzał w dół i zobaczył Hermionę. Kucnął przy niej i starał się odciągnąć jej ręce od twarzy.
- Co się stało? - spytał prawie szeptem.
- Nic. Możesz sobie iść - chlipnęła i pociągnęła nosem.
- Właśnie widzę.
- Daruj sobie ten sarkazm i daj mi święty spokój - patrzyła na niego zapuchniętymi oczami, które ledwo dostrzegał. Otaczało ich tylko nikłe światło padające z kryształowego żyrandola, który wisiał w głównym holu.
- Pójdę sobie jeżeli powiesz mi dlaczego płaczesz - trzymał jej dłonie w swoich. Nie mogła się ruszyć więc nie mogła też uciec.
- Nie płaczę. 
- Powiedziałem ci już, że nie potrafisz kłamać - usiadł obok niej, ale wciąż nie puszczał jej dłoni.
- Ron mnie zdradzał - znów pociągnęła nosem, a jego zmroziło. Co miał z tym wspólnego ten chłopak?
- Ten rudzielec? - kiwnęła głową - jesteście razem? - spytał z niedowierzaniem
- Byliśmy. Nie wiedziałeś? - była zaskoczona. Chyba każdy o tym wiedział. Pisali o tym nawet w gazetach. To był najgorszy aspekt ich związku. Był za bardzo medialny. Po każdej ze stron świata - magicznej i mugolskiej. 
- Nie wiedziałem. Nie powinnaś się nim przejmować. Nie jest tego wart. Wierz mi bądź nie, ale stać cię na kogoś o wiele lepszego - starł kciukiem łzę spływającą po jej policzku.
- Dziękuję - blado się uśmiechnęła. Cieszyła się, że był obok. Jego słowa dodały jej otuchy, nawet jeżeli były kłamstwem, a mimo to wciąż chciała uciec. Unikała go od ich ostatniego spotkania. Wyzwalał w niej uczucia, których nie rozumiała. Zapominała o całej przeszłości jaka ich łączyła, a tego zrobić nie mogła. 
- Wiesz co jest najlepsze na zły humor? - spytał podnosząc się z ziemi i wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Co? - niepewnie ją chwyciła.
- Kubek gorącego kakao - pociągnął ją i prawie biegiem ruszyli przed siebie. Dwie minuty później byli już w kuchni. Kazał jej usiąść na tym samym krześle, na którym wtedy siedział i wziął się za przygotowanie napoju. Przyglądała mu się z powaga, ale w głębi śmiała się do upadłego. Wyglądał komicznie ubrany w różowy fartuszek z przypiętymi kolorowymi motylkami. Kiedy stawiał przed nią kubek z czekoladą, już nie potrafiła się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem, który niósł się echem po pustym domu.
- Wyglądasz komicznie - wydusiła z siebie w przerwie pomiędzy jednym, a drugim atakiem. Przypatrywał się jej z wysoko uniesioną lewą brwią. Nie wiedział, co ją tak bawiło. Wyglądał przecież fantastycznie - jak we wszystkim. 
- Cieszę się, że ci się podoba - zakpił i usiadł naprzeciwko niej. Położył ręce na blacie, a różowe wdzianko powiesił na haczyku - powiesz mi teraz dlaczego mnie unikałaś?
- Nie unikałam cię - wybąkała spuszczając wzrok. Wiedziała, że gdy tylko na niego spojrzy, w mig ją rozszyfruje. Nie wiedziała jak to robił, ale czytał w jej duszy.
- Nie kłam - podniósł jej podbródek chcąc zajrzeć w jej brązowo-miodowe tęczówki, które prześladowały go każdej nocy.
- Nie wiem. Czułam, że muszę - przyznała szczerze.
- Boisz się mnie? - nie sądził, aby to był jej motyw.
- Nie. Za dużo powiedziałam w naszej rozmowie...
- Co przez to rozumiesz? - spoglądał na nią, a ona czuła jak prześwietla ją na wylot.
- Nie powinnam mówić, że kiedykolwiek spotkałam cię w wieży. Nie powinnam była mówić, że słyszałam, co o tobie mówili.
- Przesadzasz. Nic takiego się nie stało, a już na pewno nie coś takiego, przez co musiałabyś mnie unikać. Nie sądziłem jednak, że odkryjesz mój największy sekret - uśmiechnął się do niej, a ona poczuła dziwne ciepło w sercu.
- Przepraszam - jego wzrok ją hipnotyzował.
- To ja powinienem cię przeprosić, Hermiona. Dzięki tym trzem miesiącom zrozumiałem, że błędnie cię osądziłem. Nie rozumiałem twojego życia i chociaż wielu rzeczy wciąż nie pojmuję, dzisiaj wiem, że moje myślenie było błędne - nie wierzyła w jego słowa. Nie oczekiwała przeprosin. 
- Dziękuję, ale nigdy nie zapomnę tego, co było. Mam nadzieję, że to wiesz.
- Wiem - czuł się naprawdę dobrze. Nie sądził, że ich rozmowa będzie wyglądać tak normalnie. Intrygowała go, tak samo jak i on ją. Czuli się dziwnie w swoim towarzystwie i właściwie sami nie potrafili zidentyfikować swoich uczuć.



~*~



Obudził ją dzwonek do drzwi. Czuła się fatalnie, szumiało jej w głowie i bolał ją brzuch. Wiedziała, że nie powinna była wczoraj pić, a tym bardziej nie z Draco. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystko było porozrzucane po całym pokoju. Wciągnęła na siebie koszulkę Draco, tylko to znalazła w pośpiechu i poczłapała na dół. Dzwonek nieustannie dzwonił. Podeszła do drzwi i przeciągle ziewnęła.
- Ronald? - krzyknęła jakby była rażona piorunem. W sekundzie całkowicie otrzeźwiała i wróciła jej sprawność umysłu. Nie sądziła, że odważy się tutaj pojawić. Nie chciała go oglądać już nigdy więcej - nie był jej wart.
- Co ty masz na sobie? - pchnął ją tak, że o mały włos nie upadła i wcisnął się do holu.
- Wyjdź - wskazała mu rękę wyjście. Zaczynała się trząść ze złości. Dlaczego dzisiaj musiał być ten dzień, w którym dom był całkowicie pusty? Poza nią i Draco nie było nikogo, a blondyn smacznie spał w swojej sypialni. 
- Dlaczego nie odpisujesz na moje listy? Wysłałem ich przynajmniej siedem - chwycił ją za nadgarstek i ścisnął. Syknęła z bólu, a w oczach pojawiły się łzy.
- Nie mam zamiaru na nie odpisywać. Powiedziałam ci już, że z nami koniec - próbowała się uwolnić, ale zamiast tego on złapał ją jeszcze mocniej.
- Ja o tym zdecyduję - przyciągnął ją do siebie.
- Nie wydaje mi się Weasley - rudzielec spojrzał w górę i zamarł - radzę ci ją puścić jeżeli nie chcesz, aby ktoś przetrącił ci szczękę - schodził ze schodów, nie spuszczając wzroku z Rona.
- Co on tutaj robi? - syknął, ale posłusznie puścił dziewczynę.
- Nic ci nie jest? - Draco patrzył na Hermionę, a ona wiedziała, że już nic jej nie grozi. Pokiwała głową i schowała się za jego plecami. Była bezpieczna.
- Odsuń się od mojej dziewczyny - warknął rudzielec i próbował uderzyć blondyna, ale ten skutecznie uniknął ciosu.
- Błąd. Ona nie jest twoją dziewczyną, Weasley. O ile mnie pamięć nie myli, a tak jest na pewno, ona jest moja - na potwierdzenie swoich słów splótł swoją dłoń z jej delikatną ręką. W Ronaldzie coś się zagotowało.
- Nie wiedziałem, że jesteś dziwką - krzyknął.
- Od miesiąca jestem wolna - stanęła przed nim. Gdy czuła uścisk Draco, była nad wyraz pewna siebie i swoich racji.
- Jeżeli powiedziałeś wszystko to, co zamierzałeś, to możesz opuścić nasz dom - dobitnie zaakcentował słowo nasz. Ronald był idiotą, ale potrafił czytać między wierszami.
- Jesteście siebie warci. Zadbam aby o tym związku dowiedziała się każda magiczna gazeta. Zniszczę twoją reputację i nieskazitelną opinię o awersji do nieczystej krwi, Malfoy - posłał mu ironiczny uśmiech. Z jego oczu bił tryumf. 
- Następnym razem, gdy się spotkamy, nie obędzie się bez twojej wizyty w Mungu - zamknął za nim drzwi. Hermiona stała sparaliżowana na samym środku korytarza. Dracon właśnie ją uratował, dzięki niemu ta rozmowa skończyła się dobrze.
- Draco on mówił poważnie - szepnęła bliska płaczu, budząc się z transu.
- O czym? - nie wiedział, o co jej chodziło.
- O tym, że zniszczy twoją reputację. Muszę go powstrzymać - rzuciła się do drzwi, ale blondyn ją powstrzymał. Objął ją w tali i trzymał dopóki nie przestała się wyrywać.
- Nie przejmuj się tym. Muszę przyznać, że w mojej koszulce wyglądasz nad wyraz seksownie - pocałował ją w szyję, a ją znów sparaliżowało.
- Co ty robisz? - szepnęła.
- Nic takiego - puścił ją i odsunął się parę kroków.
- Nigdy więcej z tobą nie piję! - krzyknęła i śmiejąc się pognała na górę.



~*~



Dni mijały im w zastraszająco szybkim tempie, odkąd każdą minutę spędzali w swoim towarzystwie. Od tamtego dnia byli nierozłączni. Towarzyszył jej na każdym krokiem. pragnęła jego obecności jak nigdy wcześniej, nikogo nie potrzebowała tak bardzo jak jego. Stał się jej powietrzem, bez którego nie potrafiła oddychać. Najbardziej bolał ją fakt, że w końcu zrozumiała jak bardzo jest w nim zakochana. Zrozumiała to tamtej nocy, gdy siedzieli razem w ogrodzie i podziwiali gwiazdy. Było niesamowicie zimno więc objął ją swoim ramieniem, a ona ułożyła głowę na jego klatce piersiowej. Jedyne czego w tamtej chwili pragnęła to te dwa magiczne słowa. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek je usłyszy. Przestała liczyć czas. Cieszyła się jego obecnością, ale to wszystko już jutro miało się skończyć. Dzisiaj odbywał ostatni dzień wyroku. Wiedziała, że zmieniła jego życie. Czuła to, ale widziała także w jego postępowaniu. Nie spinał się podczas przechadzki po Londynie. Mugolskie wynalazki już nie były dla niego czymś obrzydliwym. Zadanie zostało wykonane. Pomysł sędziego okazał się być sukcesem. Niestety nie dla niej. Nie sądziła, że go pokocha. Nie sądziła, że zatęskni. On jeszcze nie wyjechał, a ona już usychała z tęsknoty, chociaż był na wyciągnięcie ręki.
Po raz ostatni spędzali wspólnie wieczór w altance w jej ogrodzie. Siedziała w niego wtulona i rozkoszowała się tą chwilą. 
- Będę tęsknić - szepnęła, ocierając łzę spływającą po policzku.
- Nie musisz - spojrzała na niego szklącymi się oczami. 
- Nie rozumiem - patrzył na nią i z każdą chwilą był coraz mniej opanowany. Wiedział, że dziś musi odważyć się na ten krok. Więcej szans nie będzie.
- Jeżeli odpowiesz 'tak' na moje pytanie już nigdy nie będziesz musiała za mną tęsknić - dotknął dłonią jej policzka, a ona wciąż nie rozumiała, o co chodzi.
- Jakie pytanie?
- Zamieszkasz ze mną? - spoglądał w jej oczy i starał się wyczytać z nich odpowiedź.
- Dlaczego? 
- Bo cię kocham i nie przeżyję bez ciebie - uśmiechnął się do niej szczerze. 
- Naprawdę? - głos się jej łamał, ale serce przepełniało szczęście. Nic już nie odpowiedział. - po prostu ją pocałował. Ich sylwetki oświetlało tylko nikłe światło gwiazd i księżyca. Gwiazdy - już na zawsze miały być symbolem ich miłości. Miały być ich sekretem, który znać mieli tylko oni.

***

Pomysł zrodził się podczas jednej z rozmów z M, ale w głowie krążył już od paru miesięcy.

6 komentarzy:

  1. Fantastyczneeeeeeeeee! Jak wszystkie Twoje historie. To jest kolejna, w której się zakochałam na zabój :) Pozdrawiam, życzę weny i czekam na kolejny wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcówka wprost wymarzona :D
    Draco mówiący: Kocham cię i nie pzrezyję bez ciebie- ja tez tak chcę!!
    Draco gosposia, wyobrażma go sobie z (chyba) różowym fartuszkiem (przynajmniej tak go widzę, przy kuchni robiącego kakao) i nie mogę, to tak komiczny widok :D
    Było tak genialne, że aż brakuje słów żeby to opisać, mam nadzieję, że mój entuzjazm, który słyszałaś przez telefon wystarczy.
    Wiele, wiele weny :*
    Madzia

    P.S Przepraszam, że tak krótko, ale naprawdę dzisiaja nie wiem co napisać, a obiecałam sobie że skomentuje wszystko, a jakoś cały czas to odkładam i stwierdziłam dzisiaj, że koniec i komentuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak na nie używanie magii to czuć ją na kilometr. Miniaturka cudowna. Taka typowa na walentynki.
    Ale na ostatnie pytanie myślałam że spyta o jej rękę. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. ładne! jakie to było ładne. idealne do czytania w dzień zakochanych <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie słodkie do bólu, lajczki :*
    H A R I E T T A

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy