wtorek, 8 stycznia 2013

Lawyer.

Nadzieja...czasem jedyne co wciąż kurczowo trzyma nas przy nieodpowiednich osobach...



Spakowała walizki i teleportowała się do najbliższego hotelu. Miała dosyć. W końcu odnalazła wewnętrzną siłę i potrafiła się przełamać. Po siedmiu latach małżeństwa była gotowa na rozwód. Miała dość pomiatania jej osobą. Miała dość aktów miłosnych, których nie chciała. Miała dość bicia. Miała dość swojego męża. Zbyt długo się łudziła. Zbyt długo miała nadzieję, że Ron się w końcu opamięta. Otrzeźwienie nie nadchodziło, a sytuacja z każdym dniem była coraz gorsza. Rozłożyła się wygodnie na łóżku i zasnęła po paru minutach. Po raz pierwszy nie czuła strachu. Po raz pierwszy spała spokojnie. Nie czuwała. Nie mógł jej tutaj znaleźć. Rano obudziła się z uśmiechem na ustach. Rozczesała włosy i ułożyła z nich misterny kok. Włożyła na siebie spódnicę z wysokim stanem w kolorze ciemnego granatu, białą bluzkę zapinaną na złote guziczki, a na górę narzuciła czerwony żakiet z baskinką. Na nogach widniały niebotycznie wysokie czerwone obcasy. W biegu przygotowała kanapkę i chwilę później już zamykała drzwi pokoju na klucz, który zostawiła w recepcji. Wyszła na zewnątrz, a rześkie powietrze uderzyło ją w twarz. Otuliła się szczelniej marynarką i ruszyła do firmy. Spacer nie był długi. Pracowała jako jedna z dwóch sekretarek dużej korporacji. Lubiła swoją pracę. Przeszła przez szklane drzwi i uśmiechała się do każdej napotkanej osoby. Wsiadła do windy i nacisnęła numerek piętnaście. Drzwi się zasunęły, a machina ruszyła.
- Hannah wspominałaś coś, że znasz dobrego adwokata - mruknęła zadowolona w stronę blondynki i kręconych włosach.
- No znam. A co się stało? - dziewczyna odwróciła się w jej stronę i zaniemówiła. Już dawno nie widziała jej takiej szczęśliwej. Była zszokowana. Miała przed sobą kobietę pewną siebie. Mimo wszystko nawet dobry makijaż nie mógł zatuszować śladów, które na jej ciele pozostawiał jej mąż.
- Rozwodzę się - usiadła za swoim biurkiem, a Hannah była w ogromnym szoku.
- Wiedziałam, że w końcu się na to zdecydujesz - rzuciła się na brunetkę, mocno ją ściskając.
- To jak? Dasz mi te namiary? - wydusiła.
- Oczywiście - pośpiesznie zapisała coś na kartce i podała ją Hermionie.

Następnego dnia specjalnie wzięła wolne, by móc udać się do adwokata. Po rozmowie z jego sekretarką stanęła na przeciw drzwi ze złotym napisem Marco Dalfoy. Odetchnęła głęboko i trzymając rękę na klamce rozważała opcję odwrotu. Ale nie było takiego wyjścia. Nadszedł czas aby to zakończyć. Nacisnęła ją i weszła, a w tym momencie jej serce opadło na samo dno jej ciała tak, że chyba zmiażdżyło jej żołądek i poczuła niesamowite mdłości. Oczy wytrzeszczyły się na miarę kół od roweru, a ona zamarła w bezruchu. 
- Malfoy? - szepnęła niedowierzająco. Spojrzała na napis na drzwiach i już nie wiedziała, o co chodzi. Czyżby ktoś się pomylił?
- Granger? - zdziwił się jej widokiem - siadaj - rozkazał. Nikt nie mógł się domyślić.
- Malfoy, nie rozkazuj mi! - krzyknęła, a w tym momencie sekretarka dziwnie zaczęła spoglądać w ich kierunku.
- Siadaj głupia i zamknij drzwi - pociągnął ją w stronę swego biurka i sam te drzwi zamknął.
- Jak to możliwe? - spytała tylko. Była w zbyt głębokim szoku.
- Naprawdę jesteś taka głupia? - jego ironiczny uśmiech przyprawił ją o jeszcze większe mdłości. Chciała wstać i wyjść.
- Dlaczego mnie to spotyka? - ukryła twarz w dłoniach, a on dziwnie na nią spoglądał. Dostrzegł jej sine nadgarstki. Przyjrzał się bliżej. Zauważył podkrążone oczy i śliwę na policzku, którą nieudolnie próbowała zatuszować makijażem.
- Kto cię tak urządził Granger, co? Chcę mu wysłać kwiaty - zaśmiał się. A ona poczuła do niego jeszcze większe obrzydzenie niż zazwyczaj.
- Wychodzę - syknęła i podeszła do drzwi - jeżeli ze wszystkimi klientami postępujesz tak nieprofesjonalnie, to nie dziwię się, że nie masz nic do roboty - uniosła głowę z dumą i zamierzała wyjść. W mgnieniu oka znalazł się obok niej. Ścisnął ją za łokieć i odwrócił w swoją stronę. W jej oczach czaił się strach i przerażenie. Już wszystko wiedział.
- Wybacz. Poniosło mnie - odsunął się od niej - usiądź - poprosił łagodnie. Nie dosłyszała w jego głosie zgryźliwości.  Posłusznie wykonała jego polecenie, zajmując poprzednie miejsce. Usiadł na swoim obrotowym skórzanym fotelu i wpatrywał się w nią.
- Przestań się gapić - syknęła, ale nie odwróciła głowy. Spoglądali na siebie w milczeniu, ale nie tak, jak dawniej. Tamte spojrzenia już nie pasowały. Oboje mieli po dwadzieścia siedem lat. Tak się nie godziło. Szkołę ukończyli już dawno temu. Od dawna nie ma także podziału na klasy. Każdy przejaw rasizmu pod tym względem jest surowo karany w ministerstwie. Nie ma go oficjalnie, ale przecież każdy dobrze wie, że dla niektórych czystość krwi jest najważniejsza i to się już nigdy nie zmieni.
- To powiesz mi w końcu co się stało? - splótł swoje palce.
- Wal się - była w bojowym nastroju, a cały dobry humor, który miała od wczoraj, gdzieś wyparował.
- Granger nie zachowuj się jak dziecko - przeczuwał, że to będzie trudna rozmowa.
- Weasley - poprawiła go - ale mam nadzieję, że już niedługo - przyznała z goryczą. Nigdy nie sądziła, że jej małżeństwo się rozpadnie. Miało być tak cudownie. Zostali parą zaraz po wielkiej bitwie. Po dwóch latach oświadczył się. Miesiąc później odbyło się wspaniałe wesele. Była szczęśliwa, ale to był początek koszmaru. Z każdym dniem było coraz gorzej. Wiedziała, że Ronald ją zdradzał, ale nie reagowała na to. Liczyła na poprawę. Nigdy nie nadeszła. Dracon był w szoku. Jakiś czas temu odciął się od magicznego świata. Odciął się od przeszłości. To właśnie wtedy zmienił swoje dane osobowe i zamieszkał w mugolskiej dzielnicy. Gdyby jego ojciec to widział, pewnie już dawno temu oberwałby Avadą. Nie chciał być postrzegany przez pryzmat młodzieńczej głupoty. Zrozumiał swój błąd. Miał czystą krew, ale to już nie było najważniejsze.  W gruncie rzeczy mugole nie byli tacy źli. 
- Rozumiem więc, że to ma być rozprawa rozwodowa? - spytał, wyciągając jakiś plik kartek. Pokiwała energicznie głową - musisz mi opowiedzieć tą historię.
- Nic nie powiem - założyła ręce na piersi w geście protestu.
- Jeżeli nie powiesz, to nic nie osiągniemy - stwierdził. Westchnęła. Czuł, że to nie będzie miła historia.
- Chcę rozwodu - zamilkła. Nie chciała nic mówić. To nie był przyjemny temat. Nie chciała mówić tego przy nim. Bolało. Dlaczego akurat on musiał siedzieć naprzeciwko?
- Ponieważ? - musiał to z niej wyciągnąć. Za wszelką cenę. W końcu to należało do jego obowiązków.
- Chcę i tyle - warknęła, a w jej oczach zaczęły zbierać się łzy.
- Jak będziesz zdecydowana porozmawiać i opowiedzieć, co się stało, to wróć. Nie marnuj mojego czasu - poddał się. Nie miał ochoty się z nią kłócić.
- Nie - krzyknęła spanikowana. Musiała to dzisiaj załatwić. Chciała uwolnić się z tego koszmaru jak najprędzej - powiem co trzeba.
- Dlaczego właściwie chcesz rozwodu? Myślałem, że Weasley to wspaniały mąż - spytał. Bardziej z ciekawości niż konieczności.
- Wspaniały? Chyba kpisz - uśmiechnęła się ironicznie - wspaniale to on potrafił gwałcić żonę - założyła nogę na nogę, a jej spódniczka niebezpiecznie wysoko się podwinęła. Zauważył kolejne siniaki. Zacisnął dłonie w pięści. Nienawidził przemocy. To była jedyna rzecz, na którą nie potrafił patrzeć. Jego ojciec wielokrotnie znęcał się nad matką, a on nie mógł nic na to poradzić.
- Coś jeszcze? - tym razem to było pytanie służbowe.
- Nie udawaj, że nie zauważyłeś - oparła łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach tak, by być bliżej jego twarzy.
- Widzę, ale muszę to mieć w zeznaniach - stwierdził rzeczowo.
- To dopisz tam, co uważasz za słuszne - chciała jak najszybciej to zakończyć.
- Czy coś poza gwałtami i znęcaniem się powinienem jeszcze wiedzieć? - cały czas wpatrywał się w zapisane kartki papieru, a w nim wzbierała jakaś nieokreślona złość. Sam nie wiedział dlaczego to tak na niego podziałało. Może dlatego, że on też się kiedyś nad nią znęcał?
- Cóż, nie wiem czy zdrady i imprezy z prostytutkami mają jakieś znaczenie - chciała zażartować, ale jej się nie udało. Nie było w tym nic śmiesznego. Cała ta sytuacja była tragiczna.
- To wszystko? - spytał wpisując ostatnie dane do formularza.
- Chyba tak - przyznała. Czuła jakąś dziwną ulgę. Wiedziała, że teraz będzie już tylko lepiej.
- Podpisz tutaj - wskazał jakieś miejsce na papierze. Złożyła swoją parafkę, a on gotowe dokumenty wpakował w szarą kopertę i zakleił, wpisując adres. Z biurka wyjął różdżkę i wysłał je do adresata.
- Mogę już iść? - spytała cicho.
- Tak. Wkrótce spotkamy się w sądzie - uśmiechnął się do niej. Zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Jego uśmiech był ciepły, nie wyrażał kpiny i pogardy.
- Dzięki Malfoy  - odwzajemniła ten gest.
- Podziękujesz już niedługo, Granger - wstała i wyszła. Czuła się lekka. 

Rozsiadła się na fotelu i zatopiła w książce. Jakiś banalny romans, ale już od dawna nie miała chwili dla siebie. Jej serce przepełniał spokój. Była szczęśliwa, że w końcu się na to odważyła. Nie zauważyła nawet kiedy za oknem zapanowała ciemność. Ktoś zapukał do drzwi. Odłożyła książkę i poszła otworzyć. Nie spodziewała się gości. Nie tutaj. 
- Ginny? Co tutaj robisz? - spytała zszokowana. 
- Mogę wejść? - przepuściła ją w drzwiach. Gestem ręki wskazała jej fotel. Rudowłosa kobieta zajęła miejsce.
- Co się stało? 
- Ron jest w szpitalu - stwierdziła Ginewra.
- Ginny, a co mnie to obchodzi? - nie obchodziło. Miała go gdzieś. Od dawna już nic do niego nie czuła. Jej miłość już dawno wyparowała. Ron bardzo dobrze się o to postarał.
- Jest twoim mężem - przyznała. Poniekąd miała rację.
- Już niedługo - usiadła na brzegu łóżka i wpatrywała się w oczy dawnej koleżanki. Ile minęło odkąd po raz ostatni się widziały? Pięć lat? Chyba tak. Pamiętała, że po pierwszej awanturze kiedy Ronald ją zgwałcił i pobił pojawiła się u niej z płaczem. Nie uwierzyła jej. Trzymała stronę swojego brata. Od tamtej pory zerwała z nią kontakt. Wykręcała się od rodzinnych spotkań, nie przyjeżdżała na święta. Po jakimś czasie Ronald przestał na nią krzyczeć za każdym razem gdy nie chciała iść. Parę razy poszedł bez niej. Niedługo potem także on przestał jeździć na świąteczne kolacje, ale w domu także nie bywał. 
- Jak możesz tak mówić? - z impetem podniosła się z fotela i krzyknęła na Hermionę.
- Tak samo, jak on mógł mnie bić i gwałcić - odparła spokojnie. Ronald jej nie obchodził. Była jego żoną już tylko na papierku.
- Kłamiesz! - uniosła głos. Nie wierzyła, że jej dawna przyjaciółka może łgać w jej oczy.
- Faktycznie. Przecież pobiły mnie talerze, a zgwałciła butelka od szampana - uśmiechnęła się z ironią. 
- Co się z tobą stało? - spytała ruda próbując uspokoić swój głos.
- Ze mną? Co się z wami stało? Jesteście ślepi i głupi. Wierzycie temu idiocie, który przez siedem lat się nade mną znęcał, ale wiesz co? To już niedługo się skończy. Złożyłam papiery rozwodowe.
- Jak możesz? - krzyknęła 
- Mogę. A teraz wyjdź stąd - wskazała kobiecie drzwi.
- Nie, dopóki nie obiecasz, że odwiedzisz Rona. Ktoś go pobił. Ledwo przeżył - spojrzała na nią i zmrużyła oczy. Nie wierzyła, aby był do tego zdolny. 
- Wyjdź albo wezwę ochronę - pchnęła ją w kierunku drzwi.
- Co się stało z moją Hermioną? - spytała, gdy stała już na korytarzu.
- Zabił ją twój ukochany braciszek - zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Usiadła znów na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. To wszystko ją przerastało. To było ponad jej siły.

Nerwowo wystukiwała paznokciami bliżej nieokreślony rytm na powierzchni stolika.  Cierpliwie czekała aż na zegarze wybije godzina dziewiąta. Kiedy to się stało, opuściła swój hotelowy pokój. Chwilę później wparowała do gabinetu Malfoy'a.
- Ty idioto - krzyknęła przechodząc przez próg. Spojrzały na nią dwie pary oczu - to może ja poczekam na zewnątrz - speszona wycofała się z pomieszczenia.
- Pan wybaczy, ale moja narzeczona bywa czasem porywcza - usłyszała tylko zanim zajęła miejsce na kanapie w poczekalni. Ułożyła dłonie na kolanach i wpatrywała się we wskazówki zegara. Nie lubiła bezczynnie siedzieć. Kiedy drzwi do gabinetu się otwarły, poderwała się z miejsca. Malfoy pożegnał się z jakimś grubym mężczyzną i zaprosił ją do siebie.
- Granger czy ciebie do końca pogięło? - spojrzał na nią z wyrzutem - dobrze, że nie teleportowałaś się na samym środku - zaśmiał się, ale widząc jej zawstydzoną minę spoważniał. Miała taki zamiar przez krótką chwilę.
- Jeżeli już jesteśmy przy tym kogo pogięło, to mam wrażenie, że ciebie - pretensjonalnie założyła nogę na nogę i wpatrywała się w niego z ogromnym przejęciem.
- O co chodzi? 
- Nie udawaj. Wiesz, o czym mówię. Dlaczego to zrobiłeś? - chciała wiedzieć. Była pewna, że to on. Nikt inny nie wiedział.
- Nie wiem - westchnął - czułem, że muszę skopać mu tyłek. 
- Po co to zrobiłeś? - wbiła w niego przeszywające spojrzenie.
- Nikt nie ma prawa tak traktować kobiet - wyznał szczerze.
- Mogłeś mieć przez to kłopoty - przejmowała się. W końcu był jej adwokatem i musiał doprowadzić tą sprawę do końca. Był najlepszy.
- Spokojnie. Nikt nie widział, a Weasley był tak pijany, że też nie zauważył kto - wyszczerzył się w szczerym uśmiechu.
- Jesteś niemożliwy - także się uśmiechnęła
- Kawy? - spytał.
- Z miłą chęcią - odpowiedziała i wygodniej rozsiadła się na krześle.

Kiedy rok temu składała wniosek rozwodowy, w życiu nie pomyślałaby, że to może aż tyle potrwać. Nie sądziła, że te papierkowe sprawy pochłoną kolejny rok jej życia. W duchu dziękowała, że to już ostatnia rozprawa. Nie chciała oglądać nigdy więcej Ronalda. Na początku sąd chciał wysłać ich na terapię, ale się nie zgodziła. Później próbował mediacji. Także odmówiła. Wiedziała, co chce osiągnąć. Przysłuchiwała się wywodom Malfoy'a, który starał się pogrążyć Weasley'a. No właśnie Malfoy. Ostatnio spędzała z nim bardzo dużo czasu. Aż za dużo. Spotykali się na kawę czy też lunch. Nie wiadomo właściwie, w którym momencie te spotkania przestały być czysto służbowe. Pamiętała ich pierwszą noc, która skończyła się winem w jego mieszkaniu. Nigdy wcześniej z nikim nie rozmawiała tak szczerze. Pamiętała jak zasnęła na jego kolanach, a on bawił się puklami jej włosów. Wielokrotnie później u niego nocowała. Kiedy stali się tak dobrymi przyjaciółmi? Kiedy zakochała się w tym ślizgonie? Sama tego nie wiedziała. Patrząc teraz na niego, uśmiechała się delikatnie. Był jej rycerzem w lśniącej zbroi i co do tego już nie miała wątpliwości. Kątem oka dostrzegła na rozprawie Ginewrę Potter, której odcień skóry wyglądał dość dziwnie. Z każdą minutą jej oczy były coraz większe. Teraz, po tylu latach, dotarło do niej, że Hermiona wcale nie kłamała. Uśmiechnęła się do siebie w duchu. Już za parę minut ten koszmar się skończy.
- Wyrokiem sądu ogłaszam, że Hermiona Weasley i Ronald Weasley nie są już małżeństwem. Może pani zachować nazwisko panieńskie - łysy mężczyzna trzasnął brązowym młoteczkiem i zszedł z fotela, zapewne na przerwę. Wstała i zabrała swoje rzeczy, po czym także opuściła salę. Czekała na Malfoy'a. Kiedy go dostrzegła rzuciła mu się na szyję. Objął ją mocno, a ona wtopiła się w jego wargi. Był całkowicie zaskoczony jej nagłym wybuchem emocji.
- No proszę, proszę. Ledwo się rozwiodła, a już znalazła następnego - usłyszała kąśliwy głos. Odsunęła się od blondyna i chłodnym spojrzeniem potraktowała rudzielca.
- Jestem wolną kobietą. Ty za to zdradzałeś mnie jeszcze w małżeństwie - posłała mu ironiczny uśmiech.
- Dziwka - skwitował i chciał do niej podejść, ale Malfoy zasłonił ją własnym ciałem.
- Nie radzę ci się do niej zbliżać - syknął - następnym razem nie przeżyjesz - przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Weasley dał za wygraną. Odszedł zostawiając ich w spokoju. Ginny przyglądała się całej sytuacji, podpierając ścianę niedaleko wejścia na salę. Nie mogła w to uwierzyć. Hermiona przez te wszystkie lata mówił prawdę, a ona broniła swojego brata ślepo wierząc w jego niewinność. Była głupia i tyle. Straciła swoją przyjaciółkę przez własną głupotę i naiwność.
- Hermiona ja właściwie nie wiem, co powiedzieć - zaczęła próbując odnaleźć właściwe słowa. Takich nie było.
- Nie musisz nic mówić. Nie trzeba. Dla mnie to skończona historia. Od tego momentu dla mnie nie istniejecie - blondyn chwycił ją za dłoń i oboje opuścili budynek sądu. Była wolna. Cieszyła się, że ma go przy sobie. Kochała go i tylko to się liczyło. Nie chciała więcej zastanawiać się, co będzie w przyszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość. Teraz ze wszystkich sił musiała wymazać okrutną przeszłość - siedem lat upokorzeń.



***

Ostatnia miniaturka napisana jeszcze w wakacje. Od tej pory pojawiające się miniaturki będą pisane na bieżąco.

2 komentarze:

  1. Jestem mile zaskoczona Twoją intensywnością dodawania opowiadań,a przede wszystkim ich pomysłowością. Bardzo dobrze się je czyta i z niecierpliwością czekam na kolejne:) Pozdrawiam Ewelka

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny pomysł na Malfoya-prawnika, a z tym Marco Dalfoy to dałaś czaduuuu XD<3
    H A R I E T T A

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy