sobota, 17 listopada 2012

Zaczarowana opowieść.

Magiczna moc kobiety istnieje w oczach zaczarowanego mężczyzny.



Brązowooka obudziła się kiedy zegar wskazywał godzinę dziesiątą. Dzisiaj nigdzie się nie spieszyła. Była sobota i wreszcie mogła odetchnąć. Zeskoczyła z łóżka i nucąc pod nosem udała się do łazienki. Umyła twarz zimną wodą, a później swe kroki skierowała do kuchni.
- Dzień dobry mamo, dzień dobry tato - rzuciła porywając tost z talerza.
- Widzę humor dopisuje - jej tata wychylił się zza gazety.
- Jest sobota. Świeci słońce. Czego chcieć więcej? - ugryzła kawałek pieczonego chleba i wpatrzyła się w krajobraz za oknem.
- George, przyniesiesz z garażu nowe worki? - spytała kobieta kładąc przed mężem parującą jajecznicę i smażony bekon.
- Siedź tato. Ja przyniosę - podbiegła do drzwi i narzuciła na siebie kurtkę, a na nogi wsunęła buty. Wyszła na zewnątrz, a w jej twarz buchnęło zimne powietrze - pierwsze oznaki jesieni. Lato odeszło - nastał zimny i deszczowy czas. Świecące słońce to w Londynie nie lada rzadkość, dlatego tak bardzo się cieszyła, że dzisiaj nie pada. Nacisnęła mały przycisk na pilocie, a drzwi się otwarły. Weszła do środka. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale niczego nie potrafiła znaleźć na pierwszy rzut oka. Jej ojciec nigdy nie był czyściochem. Gdzie tylko się nie ruszył, zostawiał za sobą olbrzymi bałagan. Westchnęła zrezygnowana i zaczęła przestawiać różne przedmioty. Jej wzrok przykuło stare i zakurzone kolorowe pudełko. Uklękła na ziemi i wyjęła je spod sterty innych pudeł. Zdmuchnęła kurz zalegający na wieczku i zdjęła je. Jej oczom ukazała się książka, która wyglądała na bardzo starą. Nie potrafiła przeczytać tytułu, był chyba po łacinie. Miała piękną bordową okładkę zdobioną złotymi napisami, a przy brzegach wiły się złote gałązki z małymi listkami. Otwarła ją na przypadkowej stronie. Ujrzała jakieś kolorowe obrazki i pełno literek, które nie łączyły się w żadne znane jej słowa. Zatrzasnęła ją z głośnym hukiem i odłożyła na bok. Już miała wrócić do swoich poprzednich zajęć, kiedy znów coś zwróciło jej uwagę. W pudełku, z którego wcześniej wyjęła książkę, było coś jeszcze. Chwyciła ów przedmiot w dłonie i zaczęła się mu bacznie przyglądać. Wyglądał jej na antyczną bransoletę z pięknym bordowym kamieniem. Włożyła ją na swój nadgarstek. Pasowała idealnie. Była przepiękna. W chwili gdy metal zetknął się z jej skórą, kamień rozjaśnił się światłem. Dostrzegła na niej napis - 'Ab imo pectore'. Gdy przeczytała to na głos, cały garaż wypełnił się światłem, a ona poczuła jak się unosi. Chwilę później nastała ciemność. Nic nie widziała, nie była w stanie ujrzeć nawet własnych dłoni. Miała też wrażenie jakby znajdowała się w jakimś ciemnym tunelu. Czuła się tak, jakby leciała. Wtem dostrzegła malutki otwór, z którego wydostawało się jakieś jasne światełko. Z każdą sekundą owo światełko było coraz bliżej. Chwilę później boleśnie upadła na ziemię. 
- Na Merlina! - usłyszała czyjś krzyk. Otwarła oczy, które mimowolnie zamknęła. Przed sobą ujrzała jakiegoś chłopaka. Odsunęła się spanikowana. Nie wiedziała gdzie jest. Nic nie było jej znane - jakieś dziwne budynki i ludzie w dziwnych ciemnych płaszczach.
- Gdzie ja jestem? - pytała samą siebie kręcąc się w koło. Z każdą sekundą była coraz bardziej przerażona.
- Hogsmeade - ktoś odpowiedział na jej pytanie. Znów zatrzymała swój wzrok na tym chłopaku. Nie przypominał jej nikogo, kogo mogłaby znać.
- Kim jesteś? 
- Draco Malfoy - wyciągnął w jej stronę dłoń, ale ona jej nie chwyciła. Nigdy nie wiadomo, co owy osobnik miał w planach. 
- Który mamy rok? - miała wrażenie, że śni. Uszczypnęła się w ramię, ale to nie pomogło. Nadal tkwiła w tym dziwnym miejscu, a na ręce wciąż znajdywała się ta dziwna biżuteria. Teraz jednak kamień nie lśnił tak pięknie. 
- Dziewięćdziesiąty pierwszy - wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, jej uszu dobiegł przeraźliwy dźwięk. Słyszała coś takiego po raz pierwszy w życiu. Zatkała rękami uszy i kucnęła. Poczuła czyjś uścisk - musimy uciekać. Prędko! - szarpnął nią ten dziwny blondyn, na którego wpadła na samym początku swojej podróży. Nie wiedziała dokąd idą. Po prostu biegła za nim pozwalając mu się prowadzić. Prawdę mówiąc była śmiertelnie przerażona. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale chłopak w końcu się zatrzymał.
- Gdzie jesteśmy? - spytała wyrywając się spod jego uścisku. 
- W bezpiecznym miejscu - uśmiechnął się do niej nieznacznie. Intrygowała go. Zdawała się w ogóle nie pojmować obecnej sytuacji. Zdawała się nie wiedzieć,  że właśnie otarli się o śmierć.
- Co to było? - próbowała uspokoić swój oddech po szaleńczym biegu.
- Dementorzy - oparł się o ścianę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stali w jakimś ciemnym i mrocznym zaułku. 
- Kto? - nic nie zrozumiała z jego wypowiedzi.
- Kim jesteś? - teraz to on zadał pytanie. Przyglądał jej się uważnie. Widział ją po raz pierwszy w życiu - nie uczęszczała więc do Hogwartu. Nie mówiła z obcym akcentem - musiała być stąd. Jak więc mogła nie wiedzieć kim byli dementorzy? Albo raczej czym byli - jesteś mugolką, prawda?
- Kim? - spytała wytrzeszczając oczy. Ta sytuacja coraz bardziej jej się nie podobała. Wyjął  z kieszeni swojej szaty jakiś dziwny wykrzywiony drewniany patyk - i co zamierzasz zrobić z tym patyczkiem? - zaśmiała się. Wyglądał z nim naprawdę komicznie. Chociaż sam w sobie śmieszny nie był. Rzekłaby, że właściwie wiało od niego odrobiną grozy. Tylko jego blond włosy dziwnie nie współgrały z całością jego postaci.
- A więc naprawdę jesteś mugolką - uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Szkoda, wielka szkoda. Mimo wszystko miał czystą krew, a skalanie jej czymś takim nie wchodziło w grę.
- Nie wiem o kim mówisz, ale zdecydowanie nie jestem tym czymś na m! - tupnęła nogą  oburzona.
- Jesteś istotą niemagiczną - rzekł święcie przekonany o swojej racji, podrzucając różdżką - więc powiedz mi jak się tutaj znalazłaś? - spytał wbijając jej w ramię swój patyk.
- Istotą nie...jaką? - próbowała odepchnąć kawałek drewienka razem z ręką właściciela, ale to jej się nie udało.
- Co tu robisz? - syknął przypierając ją do ściany.
- Nie wiem - szepnęła bliska płaczu. Była śmiertelnie przerażona. Była w miejscu, którego nie znała, a w dodatku z jakimś podejrzanym typem, który tak nagle z miłego zmienił się w...w oprawcę? Widząc w jej oczach czające się łzy, odsunął się nieznacznie i spojrzał na nią dziwnie. Było w niej coś innego? Coś obcego. Coś, co sprawiało, że miał wrażenie, że nie jest stąd.
- Skąd jesteś?
- Z Londynu - spojrzał na nią dziwnie - który mówiłeś, że mamy rok?
- Dziewięćdziesiąty pierwszy - z wrażenia zatkała usta dłonią. To nie było możliwe.
- Jakim cudem przeniosłam się w czasie? - szepnęła bardziej do siebie samej. 
- Przeniosłaś się w czasie? - wytrzeszczył oczy. To była jakaś dziwna sprawa, która bynajmniej nie wydawała mu się normalna.
- Nie wiem jak to możliwe. Chcę do domu - zsunęła się po ścianie i zatopiła twarz w dłoniach. To ją przerosło. Znów spojrzała na bransoletę na swojej ręce. Miała ochotę roztrzaskać ją o ścianę. To przez nią tutaj wylądowała.
- Jesteś w magicznym Londynie. Jak możesz chcieć wrócić do domu? - kucnął przed nią. Ona skrywała jakąś tajemnicę, a on musiał ją poznać  - za wszelką cenę.
- Bo do cholery nie jestem stąd! - krzyknęła poirytowana. Zbyt wiele myśli kotłowało się w jej głowie - A w dodatku jestem z dziewięćdziesiątego szóstego! 
- Chodź - wyciągnął rękę w jej stronę - opowiesz mi wszystko, ale nie tutaj - spojrzała na niego niepewnie. Nie ufała mu, ale tylko on był jej w stanie udzielić jakichś odpowiedzi. Chwyciła jego dłoń, a on z łatwością podniósł ją do pionu - trzymaj się mocno i nie puszczaj - szepnął do jej ucha i znów wyjął ten śmieszny patyk. Wymruczał coś pod nosem, a ona poczuła ostre szarpnięcie w okolicy pępka. Momentalnie ją zemdliło. Jej ręka odrobinę poluzowała uścisk na dłoni blondyna. Zamknęła oczy i ze wszystkich sił starała się nie krzyczeć. Nie wiedziała, co się dzieje. Sekundę później to wszystko ustało, a ona znów runęła na ziemię.
- Nic ci nie jest? - usłyszała tuż koło siebie. Powoli otwarła oczy i kilkukrotnie zamrugała. Kiedy przyzwyczaiła się do światła, rozejrzała się po pomieszczeniu. Było całkowicie zimne i ciemne. Wszystko było utrzymane w kolorystyce ciemnej zieleni i srebra. Na środku pokoju stało olbrzymie łóżko, a gdzieś pod oknem drewniane biurko i fotel.
- Gdzie jesteśmy? - spytała rozmasowując obolały nadgarstek.
- W Hogwarcie - uśmiechnął się zrzucając z siebie płaszcz. Machnął różdżką, a w kominku momentalnie zapłonął ogień.
- Jak to zrobiłeś? -  jej oczy były nienaturalnie powiększone.
- Magia. Po prostu magia - podał jej rękę i znów pomógł wstać. Kiedy tylko stanęła na równe nogi odsunęła się od niego.
- Kim jesteś?
- Czarodziejem kobieto -  znów wytrzeszczyła oczy.
- Takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach... - chciała jeszcze coś powiedzieć, ale doznała nagłego olśnienia - niemożliwe! - znów uszczypnęła się w rękę.
- Co jest niemożliwe? - stanął blisko niej. Zbyt blisko.
- Ta głupia książka mnie tu przeniosła, ale jak? - zaczęła chodzić w tę i z powrotem po całym pokoju. Zachowywała się zupełnie tak, jakby zapomniała o obecności blondyna. Ten natomiast tylko stał i się jej przyglądał z coraz większym zaciekawieniem. Z każdą chwilą był bardziej zainteresowany jej osobą. Musiał przyznać, że była niesamowicie ładna. Przyjrzał się jej ciuchom. Nigdy takich nie widział, a na modzie znał się jak nikt inny. 
- Jak masz na imię? - podszedł do niej i odwrócił w swoją stronę. 
- Hermiona - szepnęła. Spojrzała w jego oczy i całkowicie zamarła. Czuła się tak, jakby pochłaniał ją ocean. Miały tak niesamowicie  niebieski kolor, że aż nie mogła uwierzyć. Widziała takie po raz pierwszy w życiu.
- Ile właściwie masz lat? - wciąż spoglądał w jej oczy. Były niesamowicie brązowe. Widział takie po raz pierwszy w życiu.
- Szesnaście, a ty? Co to za miejsce? - stała jak sparaliżowana. Nogi miała jak z waty. Całkowicie odmówiły jej posłuszeństwa.
- Dwadzieścia jeden - uśmiechnął się do niej. Ręką wskazał jej jeden z foteli. Posłusznie usiadła - co chcesz wiedzieć?
- Wszystko! - krzyknęła nim zdążyła ugryźć się w język.
- To będzie długa historia, ale postaram się  ją trochę streścić - podał jej szklankę z bursztynowym płynem - wypij to. Rozgrzejesz się - podejrzanie spojrzała na napój - nie zamierzam Cię zabić - uśmiechnął się do niej.
- A co mi tam. Przynajmniej umrę w interesującym towarzystwie - rzuciła i upiła łyk napoju.
- Co powinnaś wiedzieć? - zastanowił się. Nie wiedział jak przedstawić jej tę historię. Dostrzegł na jej dłoni bransoletkę i wtedy się zorientował. Wiedział już, po co tutaj przybyła, a także kim była - jesteśmy w Hogwarcie, w moim dormitorium. Hogwart jest szkołą dla czarodziei. Jestem w ostatniej klasie. Nasza szkoła podzielona jest na cztery domy. Slytherin, Gryffindor, Huffelpuff i Ravenclaw. Każdy z nich ma swoją własną historię, ale to nieistotne. Jestem uczniem Slytherinu. Miejsce, w którym się spotkaliśmy nazywane jest Hogsmeade - najbardziej magiczną wioską na świecie znaną tylko czarodziejom. Jest także ulica pokątna gdzie robimy zakupy i takie tam. Jak to się dzieje, że nikt o tym nie wie? Wszystko jest dobrze zabezpieczone czarami przed mugolami -  ludźmi, którzy nie wiedzą o magii. Te istoty, przed którymi uciekaliśmy to dementorzy - zjawy strzegące porządku i będące na usługach Voldemorta. Najpotężniejszego czarnomagicznego człowieka. Już wkrótce sama się przekonasz - zakończył tajemniczo.
- Jak...jak to się przekonam? - nie wiedziała, co miał na myśli.
- Myślisz, że po co tutaj jesteś? - założył nogę na nogę. Jej niewiedza była taka urocza. Dlaczego to on na nią wpadł? Dlaczego pojawiła się dopiero teraz? Dlaczego przed nim? Przecież to Potter będzie jej potrzebował. Przecież to na niego właśnie spadnie cała chwała. 
- Wiesz dlaczego? - spytała z nadzieją.
- Nie do końca. Wybacz maleńka, ale to ja jestem tym złym bohaterem w tej bajce - na jego twarzy wykwitł cyniczny uśmiech - powinnaś była wpaść na kogoś innego. 
- Jak to złym? - znów nie miała pojęcia, o czym mówił. Chociaż jej umysł pracował na zwielokrotnionych obrotach, ona nic nie rozumiała.
- Voldemort ma swoich popleczników - ludzi, którzy są na jego usługach i wykonują jego rozkazy. To jest ta zła strona medalu, do której i ja należę - dziwny błysk w oku zniknął.
- Nie wierzę - zsunęła się z fotela i kucnęła pod jego nogami - nie możesz być zły - dotknęła dłonią jego policzka. Nie odsunął się. Po raz pierwszy od bardzo dawna ktoś okazał mu tyle czułości.
- Nawet nie masz pojęcia jakbym się cieszył, gdyby twoje słowa były prawdą, jakbyś ty była z tej bajki - przytulił jej dłoń bardziej do swojej twarzy. Niestety on taki nie był. 
- One są prawdą. Zobaczysz - uśmiechnęła się delikatnie.
- Widzisz to - podciągnął lewy rękaw swojej bluzki - to jest znak, że jestem zły. To oznacza, że jestem śmierciożercą.
- To zwykły tatuaż - przyglądała mu się z bardzo bliska, ale nie dostrzegła w nim nic specjalnego. Dla niej niczym się nie wyróżniał.
- Nie. To mroczny znak. Kiedy on nas wzywa, zaczyna piec - przejechała po nim palcem. Dla niej to było niepojęte. Cała ta sytuacja wydawała się absurdalna.
- Co oznacza to, że jesteś śmierciożercą? - to wszystko dla niej było obce i zupełnie niezrozumiałe.
- Jestem mordercą - wyznał szczerze. Zamarła w bezruchu, a później gwałtownie się od niego odsunęła. Widział strach i przerażenie w jej oczach. Zareagowała dokładnie tak, jak sądził, że się zachowa. Dlaczego to powiedział? Prawda przecież taka nie była - nie zabił nikogo, nigdy nie zamierzał tego zrobić.
- Niemożliwe - szepnęła. Czy się go bała? Sama nie wiedziała. Nie wydawał się zły. Być może to były tylko pozory.
- Nie martw się. Mimo wszystko nic ci nie grozi. Jesteś kluczowym elementem tej układanki - lekko się uśmiechnął. Wiedział, że się go bała. Wiedział, że była przerażona. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Nie mógł uwierzyć, że dochodziła północ. Jutro będzie poniedziałek, co oznacza kolejne zajęcia z samego rana. Znów spojrzał na tajemniczą brunetkę. Siedziała w dziwnej pozycji i wyglądała jakby o czymś gorączkowo myślała. Była taka inna. Taka niesamowita. Nie była stąd. Nie była częścią tej opowieści. Dlaczego więc tak dobrze się przy niej czuł? Dlaczego czuł z nią jakąś więź skoro znał ją tylko kilka chwil? Wiedział, że gdy wykona swoje zadanie - zniknie. Ona żyła w innym świecie, on nie należał do jej rzeczywistości. 
- Jakiej układanki? - spytała wyrwana z letargu. Znów nie wiedziała, o czym mówił. Który to już raz?
- Dowiesz się w swoim czasie. Do tego momentu musisz tu zostać, rozumiesz? Nikt, absolutnie nikt, nie może dowiedzieć się o twojej obecności. Wyjaśnię ci wszystko, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Rozumiesz? - pokiwała energicznie głową. Rozumiała. Musiała być tylko cierpliwa. Wiedział dlaczego tutaj była, miał na to odpowiedź - a teraz powinniśmy iść spać. Mam jutro zajęcia - podszedł do łóżka i ściągnął z niego narzutę, którą ułożył na podłodze. Następnie położył na niej poduszkę.
- Co ty robisz? - spoglądała na niego dziwnie - nie zamierzasz chyba spać na podłodze? - jej brew uniosła się do góry. Nie wierzył - przecież to on tak zawsze robił.
- Jesteś gościem, a ja niestety nie posiadam tutaj innych miejsc do spania i niestety nie potrafię ich także wyczarować - poklepał ręką poduszkę i ułożył się na niej. Nie przejmował się, że Hermiona wlepiała w niego dziwne spojrzenie.
- Nie wydurniaj się. Twoje łóżko jest na tyle duże, że zmieścimy się oboje - puściła mu oczko, a on się roześmiał. To była naprawdę komiczna sytuacja. W innym wypadku i innych okolicznościach, jej stwierdzenie mogłoby zostać inaczej wykorzystane. W tej chwili dla niego liczyło się tylko to, by była obok niego. Po raz pierwszy czuł się naprawdę swobodnie. Była taka inna od dziewczyn, które znał - była taka idealna, taka wyjątkowa. Większość dziewczyn, które znał, rozmawiały z nim ze względu na pochodzenie i na jego wygląd. Ona nic o tym nie wiedziała.
- Zamierzasz spać z nieznajomym, który mówi ci, że jest mordercą w jednym łóżku? - posłał jej swój firmowy uśmiech - musisz być naprawdę szalona - stwierdził.
- Nie wiedziałeś o tym? - wstała z podłogi i rzuciła się na łóżko tak, że jej głowa zwisała tuż nad Malfoy'em - długo będziesz udawał, że chcesz tutaj spać? - wskazała palcem jego legowisko.
- Przejrzałaś mnie - położył się koło niej. Sam nie wierzył w taką sytuację. Tak bardzo chciałby ją mieć przy sobie już na zawsze. Sprawiała, że egoistyczny Malfoy znikał. Przy niej był sobą. Przy niej mógł być sobą. Wiedział, że odejdzie, zniknie. Odwróciła się w jego stronę i podparła głowę na ręce. Podziwiała każdy milimetr jego ciała. Był taki idealny. Taki bajkowy. Taka była prawda. Dla niej był częścią bajki, która gdzieś miała swój koniec. Był taki inny od chłopaków, których znała.
- Jak to jest? - spytała.
- O czym mówisz? - nie wiedział.
- Jak to jest umieć czarować? - od zawsze marzyła, że spotka ją coś takiego. Od zawsze chciała wierzyć w magię, ale taką prawdziwą a nie magiczne sztuczki, które widywała jako dziecko w cyrku.
- To bardzo ułatwia życie, wiesz? - on też odwrócił się na bok. Chciał patrzeć w jej oczy tak długo jak mógł - a jak to jest żyć po tamtej stronie?
- Pewnie tak samo jak tutaj, tylko bez magii. Nic się nie zmieniło przez te lata chociaż żyję w przyszłości - uśmiechnęła się delikatnie.
- Chciałbym byś tutaj została - szepnął głaskając jej policzek. Wyzwalała w nim uczucia, których nie rozumiał. Czuł się tak po raz pierwszy w życiu - ale wiem, że nie możesz. Dobranoc - pocałował ją w czoło i przyciągnął do siebie. Objął ją mocno. Ułożyła swoją głowę tak, że nosem stykała się z jego obojczykiem. Cudownie pachniał. Starała się zapamiętać ten zapach. 

Dni mijały w przyspieszonym tempie. Codziennie czekała na jego powrót ze szkolnych zajęć. Kiedy go nie było, poznawała każdy zakamarek jego pokoju. Wszystko wydawało jej się takie wspaniałe. Fotografie, które się poruszały były dla niej czymś niesamowitym. Czytała także o historii Hogwartu. Chciała jak najwięcej wiedzieć o tym miejscu. Wiedziała, że już tutaj nie wróci. Każdego dnia gdy wracał bacznie go obserwowała. Każdą odrobinę magii chłonęła jak gąbka. Nigdy więcej już tego nie ujrzy. Fascynowało ją samopiszące pióro i inne przedmioty, które potrafił zaczarować. Interesowało ją dosłownie wszystko. Tego dnia miało być tak samo. Minął już ponad tydzień odkąd tutaj była i nic nie zapowiadało tego, że to miał być jej ostatni dzień. Draco wpadł do swojego dormitorium cały czerwony na twarzy. Krzątał się niespokojnie i trzęsły mu się ręce. Patrzyła na niego nic nie mówiąc. Nie wiedziała, co się stało.
- To już dziś - nagle odwrócił się w jej stronę. Nie wiedziała, o czym mówi - dzisiaj spełnisz swoją misję.
- Jaką misję? Co chcesz przez to powiedzieć? - podeszła do niego i chwyciła jego twarz w dłonie. Chciała by na nią spojrzał. Chciała spojrzeć w jego oczy. Być może po raz ostatni.
- Jest taka legenda, której nikt nie uważał za prawdziwą. Też myślałem, że to kłamstwo aż do dnia, w którym spotkałem ciebie i zobaczyłem to - postukał palcem w kamień na jej bransolecie - pozwól, że zacytuję: ' Dziewczyna pomoże uratować świat  temu, który został wybrany. Nie będzie z tego świata. Na próżno więc jej poszukiwania. Ona nie istnieje'. Wszyscy sądzili, że to bujda. Wiele było już przepowiedni i nigdy się nie sprawdziły. Voldemort też o niej wie. Spędził wiele lat na poszukiwaniu ciebie, a także i wybrańca, którym jest Harry Potter. Gdyby wiedział, że cię ukryłem - już dawno byłbym martwy.
- Dlaczego więc to zrobiłeś? - wciąż patrzyła w jego oczy. 
- Bo wierzę, że ci się uda. Wierzę, że go pokonacie. Wierzę, że dasz radę. Musimy się spieszyć. Muszę cię przekazać Harry'emu, zanim to wszystko się zacznie - w pośpiechu zaczął zbierać jakieś rzeczy. Nie sądził, że ten dzień nadejdzie tak prędko. Myślał, że będzie miał trochę czasu. Myślał, że pozna ją lepiej. Wszystko legło w gruzach.
- Nie będziesz tam ze mną? 
- Mówiłem ci przecież, że jestem tym złym. Chodź - narzucił na nią jakiś dziwny płaszcz i chwycił za nadgarstek. Ruszył biegiem przed siebie. Po raz pierwszy wyszła z jego pokoju. Nie miała czasu się rozglądać. Biegł zbyt szybko. Nie wiedziała dokąd. Tak po prostu mu ufała. Wcale nie był tym czarnym bohaterem jak mówił. Dla niej był wspaniałą osobą, której nie zapomni. Nagle chłopak stanął.
- Gdzie ona jest? - usłyszała inny głos, którego nie znała. Spojrzała przed siebie i ujrzała bruneta o zielonych oczach z blizną w kształcie błyskawicy na czole.
- Tutaj Potter. Strzeż jej jak oka w głowie - poczuła jak płaszcz zsuwa się z jej ramion. 
- Będę Malfoy - okularnik uśmiechnął się do niej - nic się nie martw. Poradzimy sobie - spojrzała zdezorientowana na blondyna.
- Dbaj o siebie. Pamiętaj o mnie kiedy wrócisz do swojego świata - pogłaskał ją po policzku, a Potter przyglądał im się ze zdziwieniem. Pierwszy raz w życiu widział takiego Dracona - ja o tobie nie zapomnę. Jeżeli czas nam pozwoli znajdę cię po wszystkim. Obiecuję. Jeżeli mi się nie uda to chcę abyś wiedziała, że to dzięki tobie wiem, że jestem lepszym człowiekiem - ostatni raz spojrzał na nią i odwrócił się na pięcie. Nie zdążyła nic powiedzieć bo brunet już ciągnął ją w przeciwną stronę.
- Dokąd mnie zabierasz? - spytała próbując złapać oddech.
- W odpowiednie miejsce. Jeszcze nie nadeszła twoja chwila. Nie martw się. Nie pozwolę aby coś ci się stało. Malfoy by mnie zatłukł gdyby tak było - uśmiechnął się, a ona przestała się obawiać. Dobiegł do miejsca po brzegi wypełnionego ludźmi. Każdy był ubrany w czarne szaty. Pieczołowicie przeciskał się przez tłum, a ona posłusznie szła za nim. Nic nie rozumiała z zaistniałej sytuacji. W tej chwili chciała tylko niebieskookiego przy sobie, ale jego tutaj nie było. Wszedł na stopień i odwrócił ją do tłumu.
- To jest dziewczyna z przepowiedni. To ona przybyła by uratować nasz świat - po sali echem poniosły się szepty zebranych tam osób. Po lewej stronie stała jakaś dziwna wiedźma ubrana w bordową szatę i śmieszny szpiczasty kapelusz.
- Czy wszyscy są gotowi? Mieliśmy nadzieję, że ten dzień nadejdzie za parę miesięcy, ale ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zdecydował inaczej. Wielu z nas polegnie, ale pamiętajcie, że walczymy o lepsze jutro - nasze i naszych dzieci. Dziękuję, że tutaj jesteście. Razem tworzymy siłę... - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążyła. Z sufitu posypały się pierwsze kamienie. Harry szybko pchnął Hermionę na ziemię i zasłonił ją własnym ciałem. Była zbyt ważna by mogło coś jej się stać.
- Już czas Pani Profesor - rzekł Harry poprawiając swoje okulary na nosie.
- Dobrze. W odpowiedniej chwili wyjdziecie z Hermioną - skinął głową i został na miejscu. Patrzyła jak ogromna sala pustoszeje. W końcu została tylko ona z Harry'm
- Co ja właściwie mam zrobić? - spytała ponieważ tego Malfoy jej nie powiedział.
- Sam nie wiem, ale to ma jakiś związek z tym kamieniem, który nosisz w tej bransolecie - znów spojrzała na swój nadgarstek. Zastanawiała się, co było takiego wyjątkowego w tej biżuterii. Jaką moc posiadała? Jakim cudem przeniosła ją do wnętrza książki? Jaki ktoś miał wobec niej plan? Nie wiedziała. To wszystko było magiczne i niezapomniane. Przez cały tydzień zastanawiała się, co myślą jej rodzice? Jak bardzo muszą się o nią martwić? Zastanawiała się też czy to nie tylko sen, z którego w końcu się obudzi? Aż w końcu myślała o tym jak będzie wyglądać jej życie, kiedy ta opowieść się skończy? Jej myśli zagłuszył jakiś trzask, a potem kolejne. Odruchowo przysunęła się bliżej bruneta. Była przerażona. Oni wszyscy mieli jakąś broń, a ona? Ona nie miała niczego poza tą głupią bransoletką, której nawet nie wiedziała jak użyć. Kolejny  huk spowodował, że cały sufit się zawalił. Wrzasnęła przerażona. Tak bardzo chciała wrócić do domu. Tak bardzo chciała się teraz przytulić do mamy.
- Choćby nie wiem co się działo, musisz trzymać się blisko mnie, rozumiesz? W odpowiednim momencie powiem ci, co masz robić - pokiwała głową. Była zbyt przerażona by cokolwiek powiedzieć. Dała się biernie prowadzić. Wyszli na zewnątrz budynku. Wszystko było w opłakanym stanie. Dookoła leżały gruzy. Gdzieniegdzie wciąż walczyli ludzie. W innych miejscach leżały ciała z nieodgadniętymi wyrazami twarzy. Przylgnęła do pleców bruneta. Z każdą chwilą bała się coraz bardziej. Wszystko spowijała ciemność, która dodatkowo potęgowała jej strach. Co jakiś czas przelatywał obok nich snop różnokolorowego światła. Wiedziała już, że są to zaklęcia. Po kilkunastu minutach marszu brunet stanął.
- Jednak przyszedłeś Potter - usłyszała czyjś głos, a później śmiech setek osób. Głos tej osoby przypominał syk węża. Stała jak sparaliżowana. Nie potrafiła się ruszyć. Nagle oślepiło ją jakieś światło. Spojrzała na swoją rękę. Kamień znów lśnił. Zakryła go drugą dłonią w obawie, że ktoś zobaczy.
- Już czas - usłyszała głos Harry'ego. Stanęła obok niego i spojrzała w czerwone oczy napastnika.
- A to kto? - znów ten sam syk. Tym razem jednak żadna z zakapturzonych postaci stojących za jego plecami się nie roześmiała. Każdy zadawał sobie to samo pytanie. Kim była owa postać?
- Teraz - krzyknął. Błyskawicznie zdjęła rękę z kamienia, a on strzelił w postać przed nią jasnym światłem. Tak jasnym, że aż musiała zakryć oczy. Huk  jaki towarzyszył temu rozniósł się echem po całych błoniach. Sekundę później wszystko zniknęło. Na pustej polanie  stała tylko ona z Harry'm. Nie było śladu po Voldemorcie i jego zwolennikach. 
- To koniec? - szepnęła. Kamień wciąż dziwnie błyszczał.
- Tak - uśmiechnął się do niej promiennie, ale to nie jego uśmiech chciała zobaczyć.
- Udało ci się! - usłyszała krzyk, a później utonęła w czyimś uścisku. Do jej nozdrzy dotarł ten wspaniały zapach perfum - nie mamy wiele czasu - spojrzał na pikającą światełkiem bransoletkę. Jego czas skurczył się niemożliwie. To był koniec.
- Nie chcę wracać - szepnęła bliska płaczu. Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy, a później zatopił się w jej ustach. Z każdą sekundą bransoletka świeciła coraz mocniej, a oni wciąż złączeni byli w pocałunku. Kiedy kamień ponownie wybuchnął światłem odsunął się od niej i ostatni raz zerknął na jej twarz. Widział łzy spływające po jej bladych policzkach. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale już nie zdążył. Zniknęła. Znów wpadła w ten sam tunel. Tym razem jednak wiedziała jak to się skończy. Z impetem upadła w stertę starych pudeł. Rozejrzała się dookoła siebie. Była w swoim garażu. Spojrzała przed siebie. Wciąż świeciło słońce. Siedziała odrętwiała na podłodze.
- Hermiona, co ty tutaj robisz tyle czasu? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że od dwudziestu minut szukasz tego worka? - do pomieszczenia wszedł jej ojciec. Dwadzieścia minut -pomyślała. Tylko tyle jej nie było? Niemożliwe. Przecież minęło, co najmniej parę dni.
- Przepraszam tato. Zaraz wrócę - ukradkiem starła łzy spływające po policzku.
- Mama się niecierpliwi - rzucił jeszcze i wyszedł z garażu. Pospiesznie wstała i przeszukiwała kartony w poszukiwaniu tej książki. Znalazła ją. Przewróciła parę kartek, ale nic nie zobaczyła. Wszystkie strony były puste. Cała historia zniknęła. Nie było tam niczego, tylko białe niezapisane strony. Nawet złota biżuteria na jej nadgarstku wyglądała tak, jakby straciła cały swój dotychczasowy blask. Zatrzasnęła książkę i opuściła garaż. 

Od tamtych wydarzeń minęło pięć lat. Każdego dnia z nadzieją otwierała 'Amor non quaerit, amor reperit', ale nigdy nic tam nie ujrzała. Każdego dnia z nadzieją przypatrywała się bordowemu kamieniowi, ale wciąż był wyblakły. Czasem miała wrażenie, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Czasem miała wrażenie, że było tylko snem. Jej życie toczyło się dalej. Skończyła szkołę i zaczęła pracę. Dni mijały, a ona wciąż pamiętała. Każdego dnia pragnęła by stał się cud i by znów mogła tam powrócić. Każdego dnia znów chciała zobaczyć jego oczy. Każdego dnia marzyła by mogła go dotknąć. Książka stale znajdowała się w jej pobliżu, a magicznej ozdoby nigdy nie zdjęła z ręki. Te dwie rzeczy przypominały jej, że to nie był sen - tylko to wciąż łączyło ją z Malfoy'em. To i jej wspomnienia, od których nie mogła uciec. Nie chciała uciec. W jej sercu one wciąż były żywe, wciąż świeże. Mroźnego listopadowego dnia wybrała się na spacer po parku. Znów była sobota więc miała wolne. Dzień był dokładnie taki, jak wtedy gdy jakimś magicznym sposobem dostała się do tamtej opowieści. Świeciło piękne słońce. Usiadła w parku na ławce i zamknęła oczy. Znów była w Hogwarcie. Znów była obok niego. Leżała wtulona w jego tors wdychając zapach jego perfum. Poczuła jak po jej policzku zaczynają spływać łzy więc czym prędzej otwarła oczy i spojrzała przed siebie. Wpatrzyła się w jakiś punkt na horyzoncie. Nagle coś przykuło jej uwagę. W oddali opierając się o mur, stał mężczyzna. Niesamowicie znajomy mężczyzna. Przyjrzała się bliżej. Niemożliwe. Przetarła oczy. Zdawało jej się tylko. Osoba zniknęła. Zawiał wiatr, a ona poczuła zapach męskich perfum, znajomych perfum. Zamrugała kilkukrotnie  oczami. Znów tam stał. Uśmiechał się do niej i machał jakimś...patykiem?  To było nierealne. Niemożliwe. Co by tutaj robił? Puściła się biegiem przed siebie. Nie zważała na wiatr wiejący jej w twarz, na wysokie obcasy na stopach. W kilka chwil pokonała dzielącą ich odległość. Jak strzała wpadła w jego objęcia.
- Jak to możliwe? - pytała przytulając się do niego tak, że prawie stracił oddech.
- Nie zdążyłem ci powiedzieć, że zrobię wszystko abyśmy byli razem. Nie ważne jaką cenę będę musiał zapłacić - uśmiechnął się do niej odgarniając kosmyk jej włosów za ucho.
- Jak to zrobiłeś? - spytała ciesząc się  jak mała dziewczynka.
- Poświęciłem coś najważniejszego w moim życiu by zyskać coś, co nie ma ceny, a gdyby ją miało, byłaby nią śmierć - znów nie rozumiała, o co mu chodzi. Zawsze mówił tak zawile, ale to właśnie w nim uwielbiała.
- Co poświęciłeś? - spojrzała na niego z uniesioną brwią. Znów się roześmiał. Miał ją przy sobie. Już na zawsze. Na jej oczach przełamał swoją różdżkę.
- Już nie będzie mi potrzebna - odrzekł rzucając kawałki zwykłego już patyka za siebie, a ona zrozumiała - poświęcił dla niej swoją magię. Zrobił to by być z nią tutaj.
- Jesteś wariatem! - poczochrała mu ręką włosy. Była tak szczęśliwa, że nawet nie potrafiła opisać tego słowami. 
- Zwariowałem z miłości do ciebie - posłał jej najszczerszy uśmiech na jaki go było stać - a teraz musisz nauczyć żyć wariata bez magii w czasach, o których nie ma zielonego pojęcia! Pamiętaj, że wciąż mam dwadzieścia jeden lat więc mamy na to dużo czasu - nie pozwolił jej nic powiedzieć. Utonęli w pocałunku. Przepełniało ich szczęście. Jej magiczna opowieść zakończyła się szczęśliwie. Jej zaczarowana historia wciąż trwa.


***


Ab imo pectore - z głębi serca
Amor non quaerit, amor reperit - miłość nie szuka, miłość znajduje

Wiem, że do Hogwartu nie można się teleportować. Wiem, że spokojnie można wyczarować wszystko. Tak jest i już, bo tak być miało. 

3 komentarze:

  1. JAKOŚ NIE UMIE SKOMENTOWAĆ DZISIAJ, NIE MAM POJĘCIA DLACZEGO.
    NA PEWNO SKOMENTUJE TO OPOWIADANIE JESZCZE RAZ.
    ZDECYDOWANIE NALEŻY DO TYCH, OBOK KTÓRYCH NIE MOŻNA PRZEJŚĆ OBOJĘTNIE I NAPRAWDĘ TRZEBA SKOMENTOWAĆ, A MÓWI TO OSOBA KTÓRA KOMENTOWAĆ NIE LUBI I KOMENTUJE TYLKO WTEDY JAK COŚ JEST CUDOWNE.
    No więc na początek, ja też chcę taka bransoletkę !!!
    I to nawet nie dlatego, że przeniosła ją do cudownego świata, w sensie magicznego, innego, ale dlatego ją chcę bo ją sobie wyobraziłam i jest śliczna, cudowna.
    Po przeczytaniu muszę napisać,że historia jest jednak na równi z moją ulubioną historią skończoną typu dramionie.
    Troszkę się wahałam, ale po przemyślenie zdecydowanie jest na równi i jest cudowne.
    Jak byłam troszkę młodsza, czytałam taką książkę ''Niekończąca się historia'', i marzyłam, że może ja też przeżyje coś takiego, przeniosę się do innego świata poznam ciekawych ludzi, prawdziwych przyjaciół, księcia z bajki.
    Historia jedna z lepszych jaką czytałam, bardzo ciekawa jestem jak na nią wpadłaś.
    Nietypowo zacznę od tyłu, w sensie od końca historii po końcówka wręcz wymarzona.
    Jak czytałam, jak złamał różdżkę i zrezygnował z mocy dla niej, jejku cudowne.
    I jak Ona mu powiedziała, że jest wariatem, a on, że zwariował z miłości dla niej , że mowił przedtem, że nie zdążył powiedzieć, że zrobi wszystko, żeby z nią być.
    Kto by tak nie chciał ??
    Chyba nie znajdzie się ani jedna osoba.
    Taki odmieniony Draco, aż cudownie czytać i jest piękną odmianą.
    Dzięki Tobie już zapomniałam o tym Draco, który był okrutny, bez uczuć, i zabił maleńkie dziecko rozwijające się w łonie Hermiony.
    Nie było przesłodzone, tylko takie... idealne, no nie umie znaleźć innego słowa.
    Nie potrafię się nadziwić, zawsze gdy czytam Twoje opowiadanie wyobrażam sobie jak one będą wyglądać na ekranie i co ?
    I nie mam jak ich zobaczyć na ekranie.
    Chyba, że weźmiemy kamerę i same nakręcimy :D
    Szczególnie Twoje onetowskie opowiadanie, tylko skąd wytrzasnąć aktorów ?
    Na początku wielkość ociupinkę mnie zniechęciła, ale jak zaczęłam czytać to nie umiałam przestać i zleciało mi to tak szybciutko, że nawet nie wiedziałam kiedy.
    No i sprawiłaś, że mam już drugie Twoje opowiadanie, do którego będę wracać.
    Ale jestem zła, mam tyle w głowie co napisać na temat tego opowiadanie, a nie umie przelać tego na papier, w tym wypadku na komputer.
    Przeczytałam to już dwa razy i za każdym mnie zachwyciło.
    Nie wiem, czy ja dałabym radę siedzieć przez tydzień pokoju i nie wychodzić, podczas gdy Draco był na zajęciach.
    Kurcze tysiąc myśli co do notki, każda pozytywan i nie potrafić tego napisać, straszliwe irytujące.
    + myślałam już, że to będzie pierwsze napisane i opublikowane za pierwszym razem, a tutaj klapa.
    Ale ja już zdecydowanie wolę pisać to samo kilka razy, niż wiedzieć co się ma na myśli a nie dać rady tego przelać...
    Życzę wiele, wiele pomysłów na TAKIE opowiadania.
    Pozdrawiam
    MADZIA

    OdpowiedzUsuń
  2. Draco rezygnujący z magii.

    Dziwne.
    Ale oryginalne i świetnie napisane. ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo oryginalne, spodobał mi się pomysł na te historie. No i fajnie, że ją odnalazł i dla niej zrezygnował z magii. Takie to romantyczne i trochę nie w jego stylu. Ale dla mnie to tylko pozytywnie.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy