czwartek, 9 sierpnia 2012

Dwa światy.

A kiedy dwa światy się połączą, wszystko przestaje mieć znaczenie. Nie liczy się przeszłość ani przyszłość. 



Był mroźny grudniowy dzień. Pewna brunetka przechadzała się opustoszałymi korytarzami Hogwartu. Zbliżały się święta, a ona nie chciała wracać do domu. Potrzebowała samotności. Przyjaciołom powiedziała, że święta spędza z rodziną, a rodzicom powiedziała, że wybiera się do państwa Weasley. Była jedną z nielicznych osób, która została w szkole - nie wiedziała kto jeszcze był obecny, nie pojawiała się na posiłkach. Wolny czas spędzała w swoim prywatnym dormitorium Prefekta Naczelnego albo wałęsając się po szkolnych korytarzach. Chciała jak najwięcej zapamiętać z tego otoczenia. Już za parę miesięcy opuści mury szkoły po raz ostatni, a jej noga więcej tutaj nie postanie. Kochała to miejsce - było jej drugim domem. Czasem wolała być tutaj, a nie z rodziną bo oni jej nie rozumieli. Kochała ich, ale nigdy nie byli w stanie odgadnąć jej uczuć, jej historie były dla nich jak bajka. Żałowała czasem, że musiała urodzić się w rodzinie mugoli. Marzyła, aby jej rodzice byli czarodziejami - rozumieliby, co czuła a to, co opowiada byłoby dla nich rzeczą normalną i oczywistą. Niestety życie to nie bajka, a marzenia się nie spełniały. Zsunęła się po chłodnej ścianie, gdzieś w pustym korytarzu siódmego piętra. Niewielu uczniów wiedziało o jego istnieniu, ona sama odkryła go niedawno, podczas jednej z wielu nocnych wędrówek. Zatopiła twarz w dłoniach, miała ochotę płakać. Nie radziła sobie z życiem. Wszyscy myśleli, że jej życie jest wspaniałe, dla niej takie nie było. Była najlepszą uczennicą, miała kochającą rodzinę i wspaniałych przyjaciół, ale to jej nie wystarczało. Gdzieś w środku czuła ogromną pustkę, której nie potrafiła niczym zastąpić. Wbrew pozorom czuła się samotna i niezrozumiana. Po jej policzku spłynęła jedna łza. Jej rozmyślania przerwał jakiś cichy odgłos, dochodzący zza ściany. Niewiele myśląc, podniosła się i jak najciszej skradała się w stronę źródła dźwięku. Minęła zakręt i stanęła jak wryta. Na ziemi leżało czyjeś zbroczone krwią ciało. Sparaliżował ją strach. Chciała uciec, ale wiedziała iż nie może -Pani Pomfrey wyjechała z Hogwartu, tylko w tym roku na święta zostało niewiele osób, nie była więc potrzebna. Podeszła parę kroków bliżej i wstrzymała oddech. Chciała się upewnić czy owa osoba żyje. Nic nie usłyszała. Jej wzrok skupił się na klatce piersiowej, która prawie niezauważalnie unosiła się i opadała. Powędrowała wzrokiem wyżej, a jej serce o mały włos nie stanęło. Ową osobą był Dracon Malfoy. Nikt inny w tej szkole nie miał takich włosów jak on. Nikt inny w szkole nie mógł mu dorównać. W niczym.
- Malfoy? - szepnęła kucając przy nim. Dotknęła ręką jego ramienia, a on syknął z bólu.
- Granger, czego chcesz? - wychrypiał. Cieszył się, że ktoś go tutaj znalazł, ale z drugiej strony był wściekły, że musiała to być akurat ona. Nienawidził jej tak samo, jak własnej osoby. Nienawidził swoich rodziców i tej całej chorej szopki, którą musiał odgrywać każdego dnia tylko dlatego, że był synem Lucjusza. Miał dość. Chciał uciec i zostawić to wszystko daleko za sobą. Tak naprawdę miał gdzieś tę całą 'czystość krwi' i to, że liczyły się tylko władza i pieniądze. Chciał chociaż przez parę dni żyć jak normalny nastolatek. Nie mógł - był po złej stronie. Wiedział, że niedługo rozegra się walka, w której będzie musiał walczyć. Będzie zabijał po to, by nie zostać zabitym.
- Dasz radę się podnieść? - zignorowała jego idiotyczne pytanie. Sama nie wiedziała dlaczego chciała mu pomóc. Czuła, że musi, ale nie dla niego - dla siebie. Nienawidziła go tak samo, jak on nienawidził jej. Ona miała jednak dobre serce, nie chciała rozlewu krwi. Chciała pokoju na świecie i szczęśliwego życia z dala od tego wszystkiego. To ją przerastało. To ją zabijało od środka.
- Nie - porzucił swoje kąśliwe uwagi. Musiał przyjąć jej pomoc, w innym wypadku skazany byłby na pewną śmierć. Chwyciła go za ramię i spróbowała podnieść, ale nie udało jej się. Był znacznie większy od niej. Spróbowała ponownie, ale to także nic nie dało. Wylądowała na tyłku tuż obok niego. Była za słaba - to było oczywiste. Całe jej życie było jedną wielką porażką, ale wiedziała, że teraz się nie podda. 
- Pomógłbyś mi odrobinę. Poza faktem, że jestem szlamą, jestem też kobietą - syknęła oburzona, kiedy nie była w stanie poruszyć go nawet o milimetr. Spoglądał na nią w osłupieniu. Nie sądził, że słowo szlama przejdzie kiedykolwiek przez jej usta, a ona wypowiedziała je zupełnie tak, jak wypowiada się jakiekolwiek inne. Przyjrzał się jej dokładnie. Była inna. Starał się sobie przypomnieć kiedy widział ją po raz ostatni. Nie mógł. Nie mieli razem lekcji w ciągu ostatnich trzech lat. Sam nie wiedział dlaczego. Tak zdecydował dyrektor, a po jego śmierci McGonagall. Nie przeszkadzało mu to. Nie musiał jej poniżać tylko dlatego, że jej rodzice byli mugolami. Wydawała mu się zupełnie inna. W niczym nie przypominała tej kujonki, którą pamiętał sprzed lat, nie przypominała nawet tej dziewczyny, która czasem mignęła mu przed oczami w tłumie uczniów gdzieś dążących. Była całkowicie inna. Nie wiedział dlaczego, ale chciał się dowiedzieć. Uniósł się na łokciach, choć sprawiło mu to ogromny ból. Czymże jednak było to uczucie w porównaniu z przeszywającym bólem po zaklęciach niewybaczalnych.
- Dziękuję - szepnęła, kiedy wspólnymi siłami udało im się stanąć na nogach. Chłopak był całkowicie wyczerpany i cały swój ciężar opierał na jej barkach. Ona jednak dała radę. Ruszyła przed siebie korytarzem, po chwili dotknęła różdżką cegły, a ta odskoczyła ukazując tajemne przejście.
- Dokąd właściwie idziemy? - nie wiedział dokąd go zabiera.
- Do mnie - wydyszała.
- Chyba żartujesz? - był oburzony. Nie zamierzał spędzać w jej dormitorium nawet minuty.
- Nie masz siły się ruszyć, ale będziesz się kłócił? - fuknęła na niego. Ona także powoli traciła siły, a byli dopiero w połowie drogi do jej królestwa. Sama nie wiedziała dlaczego postanowiła ratować jego tyłek, nie wiedziała, co nią kierowało. Nie mogła go tam zostawić, po prostu nie mogła. Chłopak zamilkł. Słyszała już tylko jego nierówny oddech. Po paru minutach w końcu dotarli do celu podróży. Pomogła chłopakowi usadowić się na jej ogromnym łóżku. Na chwilę przysiadła na skraju materaca i próbowała wyrównać swój oddech. Po chwili podniosła się i podeszła do fotela, na który rzuciła szkolną szatę. Nie przejmowała się jego obecnością, a on bacznie się jej przyglądał. Choć jego ciało bolało przy każdym najmniejszym ruchu, nieustannie śledził ją wzrokiem. Dokładnie zlustrował też jej pokój. Zupełnie go zaskoczył - w ogóle do niej nie pasował. Nie było żadnych poduszek, kolorowych zdjęć, nie było niczego. Był w stanie surowym. Jedyną oznaką czyjejś obecności był stos książek i zapisanych woluminów koło biurka. Znów skupił się na niej. Ubrana w luźne welurowe spodnie dresowe i za duży T-shirt - miał wrażenie, że był męski - wyglądała dość dziwnie. Z tego, co pamiętał ona ubierała raczej golfy i zbyt duże jeansy. Przyjrzał się jej, ale nie mógł niczego dostrzec w połaciach materiału, które okrywały jej ciało. Znów usadowiła się obok niego. Na kolanach położyła miskę z wodą, a w dłoni trzymała gąbkę, którą zaczęła delikatnie ścierać zaschniętą krew z jego ciała.
- Nie będę pytać, co ci się stało bo pewnie i tak mi nie powiesz - stwierdziła z przekąsem. Spoglądał w jej brązowe tęczówki, które wydawały mu się wyblakłe. Cała jej postać wydawała mu się jakby bezbarwna. Zgubiła gdzieś swoją energię życiową, o której tyle razy słyszał od ludzi, którzy się z nią stykali.
- Będziesz spała lepiej, żyjąc w nieświadomości - odpowiedział krzywiąc się z bólu kiedy przejechała tuż koło jego lewego ramienia. Widziała to. Odsunęła resztę materiału, który zakrywał to miejsce, a jej oczom ukazał się mroczny znak. Nie zdziwiła się. Od dawna wiedziała, że jest jego poplecznikiem. Przetarła krew znajdującą się na tej 'ozdobie', a on ani na moment nie przestał obserwować jej twarzy. Jej wyraz nie zmienił się nawet wtedy, gdy zobaczyła znak. Zaskoczyła go. Był pewien, że ucieknie w popłochu, ale ona została. Zupełnie tak, jakby nie wywarło to na niej żadnego wrażenia. Intrygowała go. Wydała mu się taka ludzka. Nigdy tak o niej nie myślał - dla niego zawsze była tylko nic niewartą szlamą, była tym kim być powinna dla czarodzieja czystej krwi, ale on był inny. Nie chciał być marionetką na usługach Voldemorta, która bała się własnego cienia. Nie chciał być osobą, która tak bardzo bała się o życie, że unicestwiała miliony osób z woli swojego Pana. Kiedy skończyła myć jego ciało, rzuciła w niego czystą koszulką, którą wyjęła z komody.
- Powinna pasować. Przebierz się - weszła do łazienki, ale zapomniała zamknąć drzwi. Oparła trzęsące się dłonie na brzegu umywalki. Dlaczego mu pomogła? Dlaczego chciała by ktoś przy niej był? Dlaczego właśnie on? Ubrał na siebie bluzkę i usiadł na brzegu materaca. Widział jej obicie w lustrze, widział zmęczoną twarz i wystające kości policzkowe. Zrzuciła z siebie ubrania, pozostając jedynie w samej bieliźnie. Nie wierzył własnym oczom. Jej ciało pokryte było setką małych podłużnych blizn. Niektóre z nich były jeszcze świeże - strupki dopiero zaczynały się pojawiać. Jej figura także pozostawiała wiele do życzenia - wystające obojczyki i kości biodrowe, wychudzone ręce pokryte w całości czerwonymi zaschniętymi ranami. Odwrócił głowę. Nie wierzył. Nigdy by mu przez myśl nie przeszło, że ta dziewczyna może się sama okaleczać. Wydawało mu się, że miała wspaniałe życie, którego jej czasem zazdrościł. Miała rodzinę i przyjaciół. A on? On mieszkał z bandą szaleńców służących jeszcze większemu szaleńcowi. Marzył o ucieczce gdzieś daleko stąd. Po chwili w łazience ustał szum wody, a minutę później dziewczyna znów krzątała się po pokoju. Na sobie miała luźną piżamę w różowo-fioletową kratkę, która szczelnie zakryła każdy kawałek jej ciała.
- Malfoy, czyżbyś podziwiał szlamę w naturalnym otoczeniu? - odwróciła się znienacka,  przyłapując go na gorącym uczynku. Jej twarz jednak była wesoła. Ta sytuacja wydawała jej się absurdalna i to właśnie dlatego tak ją bawiła. Byli z dwóch różnych światów i nic ich nie łączyło. 
- Dlaczego mi pomogłaś? - spróbował unieść się na łokciach, ale nie dał już rady. Spożytkował całą swoją energię chwilę wcześniej. Chciał wiedzieć jaki miała motyw. Ktokolwiek inny zostawiłby go pewnie na pewną śmierć.
- Nie mogłam pozwolić ci umrzeć - odrzekła spoglądając w jego niebiesko-szare tęczówki. Wydawał jej się inny. Ani razu, od tych parudziesięciu minut, nie ujrzała na jego twarzy ironicznego uśmiechu, nie usłyszała też z jego ust żadnej obelgi. Wydawał jej się jakby mniej pyszny, mniej wyniosły. Przypominał jej zwykłego nastolatka. Były tylko dwa powody, dla których nie mógłby nim być - był Malfoy'em i miał Jego znak na ramieniu. To dyskwalifikowało jego 'normalność'.
- Dlaczego? - drążył temat. Sama nie wiedziała, po prostu czuła, że musi.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie, mi nie zależy na twojej śmierci - taka była prawda. Chociaż byli po różnych stronach, ona nie chciała by umierał. W pewnym sensie mu zazdrościła. Miał pieniądze, miał nazwisko, miał czystokrwistych rodziców. Ona mieć tego nie będzie. Choćby nie wiem jak się starała, będzie zawsze tylko szlamą. Nic nie odpowiedział. Nie miał co. Wielokrotnie groził jej, że gdy nadejdzie 'ta chwila', bez wątpienia strzeli w nią Avadą. To było dawno temu. Wtedy był młody i głupi, dziś miał prawie osiemnaście lat i jego poglądy znacznie się różniły, od tych jakie mu wpajano od najmłodszych lat. Nie chciał podążać tą ścieżką. Nie miał wyboru, nie mógł uciec. Uwolni się dopiero wtedy gdy Voldemort polegnie i gdy jego rodzice zginą w imię jego idei. Uważał ich za głupców. Nie był z nimi w żaden sposób związany - życzył im śmierci. Wiedział, że to będzie jego szansa na normalne życie. Opuści Anglię i przeniesie się gdzieś, gdzie nie będzie żył z łatką przypiętą przez krew. Tak, to był bardzo dobry plan.
- Skąd możesz wiedzieć na czym mi zależy? - spytał prosto z mostu. Ta konwersacja coraz bardziej mu się podobała. Miał okazję poznać dziewczynę z tej strony, z której nigdy wcześniej nie miał sposobności. W tej chwili nic się nie liczyło. Nie liczyło się to, po której stronie są. Liczyli się tylko oni i ten zimowy wieczór.
- To chyba oczywiste - kiwnęła głową wskazując na mroczny znak.
- Nic w życiu nie jest oczywiste, Granger - pozwolił sobie na swój złośliwy uśmiech.
- 'Te' rzeczy akurat są, Malfoy. Zresztą, co za różnica. Ktoś i tak zginie. Może ja, a może ty. Czy to ma jakieś znaczenie? - usiadła na drugim końcu łóżka, opierając się o drewnianą kolumnę, która była podstawą konstrukcji, na której umocowany był olbrzymi baldachim.
- Wszystko ma znaczenie - westchnęła. Zaczynała żałować decyzji, którą podjęła - żałowała, że wpadła na ten pomysł.
- Może i tak - przymknęła powieki - co ty o mnie właściwie wiesz? - nie patrzyła na niego. Nie chciała.
- Mógłbym powiedzieć, że wszystko, ale musiałabym skłamać. Nic o Tobie nie wiem i Ty o mnie także. Czy to ma dla ciebie znaczenie? - spoglądał na nią w oczekiwaniu na jej reakcję.
- Nie - odparła krótko. Nie miało. Nie znała go. Nigdy nie chciał aby go poznała. Fascynował ją - był zupełnie inny niż w jej wyobrażeniach. Wszystko było inne, a przede wszystkim nic nie było takie, jak zawsze jej się wydawało. Ziewnęła przeciągle. Zaczynało jej się chcieć spać. 
- Możesz się położyć koło mnie. Nie zjem cię - zaśmiał się ukazując rządek swoich śnieżnobiałych zębów.
- O kanibalizm cię nie podejrzewam. Raczej o co innego - przyznała zgodnie z prawdą.
- Nie musisz się obawiać. Nie dotknę cię - puścił jej oko.
- Wiem. Nie tykasz szlam - spojrzała na niego, ale nie uzyskała oczekiwanej przez siebie reakcji.
- W innej sytuacji wykorzystałbym to położenie bardzo chętnie, ale dzisiaj nie da rady słoneczko - znów się zaśmiał. Dziwnie się czuł i nie wiedział dlaczego. Może to miejsce tak na niego działało, może ona a może maści, które w niego wsmarowała.
- Nie dotknąłbyś szlamy - stwierdziła.
- Granger to nie ma znaczenia. Już od dłuższego czasu go nie ma - coś w jego głosie sprawiło, że poczuła iż te słowa były prawdziwe. Cofnęła się pamięcią i rzeczywiście, nie pamiętała już dnia, w którym po raz ostatni z jego ust padło to słowo. Położyła się obok niego, wpatrując w sufit. Spoglądał na jej twarz, na jej wychudzone ciało. 
- Jak to jest? - spytała przejeżdżając ręką po jego znaku. Chłopak nieznacznie skrzywił się z bólu. Znak wciąż piekł.
- Wolisz nie wiedzieć - odparł. Teraz oboje leżeli na boku patrząc sobie głęboko w oczy.
- Chcę wiedzieć. Chcę zrozumieć - od dawna chciała pojąć jakie uczucia nim kierowały. Co sprawiło, że tak bardzo jej nienawidził.
- To jest przekleństwo. Przeznaczenie przed którym nie możesz uciec, nie potrafisz. Twój los powierzony w czyjeś ręce, a nic co robisz nie jest twoją decyzją, nic nie zależy od ciebie. Stajesz się bezlitosną maszyną do zabijania. Nic nie ma już dla ciebie znaczenia, nie liczy się nic poza wykonaniem rozkazu. Żyjesz w ciągłym strachu. Jeden błąd może kosztować cię życie, a w dobrym wypadku godziny bolesnych tortur - odparł szczerze. Była zdziwiona jego wypowiedzią. Odniosła wrażenie, że taki styl życia mu nie odpowiadał.
- Przecież kiedyś ci to odpowiadało - nie potrafiła zrozumieć, pojąć.
- Kiedyś odeszło. Zmieniłem się - dotknął dłonią jej policzka, a ona przymknęła oczy. To była jakaś dziwnie magiczna chwila. Zawładnęły nimi dziwne uczucia, których oboje nie rozumieli.
- Dlaczego nie odejdziesz? 
- Jeszcze nie mogę. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila zrobię to, ale to jeszcze nie ten moment - znalazłby mnie i zabił. On zawsze dostaje to czego chce.
- To zupełnie jak ty - uśmiechnęła się, ale on nie był podobny do Voldemorta. Nie był dla niej nawet tym, za kogo go uważała. Miała wrażenie, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Przysunął się bliżej niej, a ona nie protestowała. Założył kosmyk jej włosów za ucho i delikatnie musnął jej wargi. Nie chciał jej odstraszyć. Oddała pieszczotę. Tego jej było potrzeba. Pragnęła chociaż złudnego poczucia bezpieczeństwa. Sama nie wiedziała dlaczego, ale czuła się dobrze, naprawdę dobrze. Kiedy się od niej odsunął z jej ust wyrwał się cichy pomruk niezadowolenia. Uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie sądził, że osiągnie niemożliwe. Gryffonka od dawna uchodziła za nieosiągalną, a on dostał to, czego niewielu przed nim próbowało. Nie wiedział dlaczego to sprawiło mu taką przyjemność. Miał gdzieś jej pochodzenie. Liczyła się ta chwila. Nie ważne było to, że pochodzili z dwóch różnych światów. Przyciągnął ją do siebie obejmując ją w talii. Spojrzała na niego zdziwiona, ale kiedy jej nie odepchnął, ułożyła się na jego torsie, a on wplótł palce drugiej ręki w jej szczupłą dłoń. Chociaż czuł ból pod jej naciskiem, to mu nie przeszkadzało. Wdychał zapach jej szamponu i przez chwilę czuł, że to on podejmuje decyzje.
- Jak to jest? - spytał zsuwając kawałek jej piżamy z przegubu ręki. Wyrwała się z jego ucisku, ale nie odsunęła nawet o milimetr. Naciągnęła rękaw z powrotem na jego miejsce. Nie chciała by ktoś wiedział, a nikt jeszcze nie zauważył. Był pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę.
- Skąd wiesz? - spytała zszokowana.
- Nie trudno zauważyć - stwierdził znów splatając ich dłonie.
- Nikt wcześniej nie dostrzegł - przyznała zgodnie z prawdą.
- Nawet twoi przyjaciele? 
- Nawet oni. Oni mają swoje problemy, które ja rozwiązuję, ale w drugą stronę to nie działa. Tak jest dobrze. Nie przeszkadza mi to.
- Więc jak to jest? - był ciekaw dlaczego sama zadawała sobie ból.
- Przyjemnie jest patrzeć, kiedy twoja krew spływa, tworząc wokół ciebie kałużę. To sprawia, że czujesz jakby wszystkie bóle i troski, wypływały wraz z nią - byli do siebie bardziej podobni niż mogłoby się im zdawać. W głębi duszy wiedzieli, że są  dokładnie tym, czego potrzebują. Byli odpowiedzią na niezadane pytania, byli uzupełnieniem swoich brakujących układanek.
- Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz - nie mógłby patrzeć na jej pokaleczone ciało - i że zaczniesz jeść - pocałował ją w czubek głowy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bezczelnie wtrącał się w jej życie chociaż jeszcze wczoraj nie miał o nim jakiegokolwiek pojęcia. Mimo wszystko czuła, że on ma rację. Musiała z tym skończyć. Nie dla niego. Dla siebie. Była na skraju wyczerpania emocjonalnego i fizycznego.
- Obiecuję - szepnęła. Wiedziała, że on już się o tym nie przekona. Wiedziała, że kiedy miną święta i do zamku powrócą pozostali uczniowie, to wszystko minie. Oni znów będą sobie obcy. Zapomną o tym, co się wydarzyło.
- Wiesz, dziękuję za uratowanie mi tyłka - uśmiechnął się. Czuł się znacznie lepiej. Wiedział, że ta noc coś zmieni w jego życiu. Wiedział też, że niedługo znów wszystko wróci do normy, a on będzie musiał o tym zapomnieć. Będzie musiał zapomnieć o niej. 
- Nie ma za co, Malfoy. Nie martw się. To wszystko nie wydostanie się za ściany tego pokoju - spojrzała mu w oczy. Pociągnął ją bliżej siebie, znów zatapiając się w jej ustach. Miał ją przy sobie więc chciał to wykorzystać.

~*~


Ich tydzień minął zaskakująco szybko, a Malfoy całkowicie wydobrzał. Ten czas, który ze sobą spędzili, upewnił ich w błędności dawnych przekonań. Oboje okazali się być całkowicie różni od swoich wyobrażeń z przeszłości - on uwięziony w swojej czystości krwi, a ona zagubiona w radości życia, w którym doskwierała jej samotność. Te dni poświęcili tylko sobie. Nie wychodzili z łóżka, częściej aniżeli to było konieczne. Brali tylko prysznic. Jedzenie spożywali w jej dormitorium. Nie chcieli tracić żadnej minuty. Nie będą mieli szansy jej powtórzyć. Grudzień skończył się błyskawicznie i do szkoły powrócili uczniowie, a także cała kadra. Nikt nawet nie przypuszczał, że ta dwójka miała na siebie taki wpływ. Nie dali nic po sobie poznać. Tak, jak obiecała skończyła z samookaleczaniem się i przytyła odrobinę. Od czasu do czasu wymieniali przelotne, pełne tęsknoty spojrzenia gdy mijali się na korytarzu. To, co się między nimi wydarzyło, pozostało tylko w ich pamięci. Każdego dnia rozpamiętywali tamte chwile na nowo. Nim się spostrzegli nadszedł czerwiec i nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń. On wiedział. Wiedział też, co musi zrobić.

Zwykłe czerwcowe popołudnie - kolejne, które spędzała w swoim dormitorium. Cieszyła się z nadchodzącego końca roku. Zdała wszystkie egzaminy i już niedługo zacząć miała nowe życie. Na dworze pogoda nie dopisywała, a ona zaczytana była w jakąś książkę, gdy nagle do jej uszu dobiegł ogromny huk, potem kolejny i jeszcze jeden. Wyjrzała za okno. W oddali, tuż przy brzegu Zakazanego Lasu, ujrzała setki osób ubranych w ciemne peleryny. Już wiedziała, co nadchodzi - nadchodziła apokalipsa. Echem po błoniach rozniósł się donośny syk. Zaczynała się ostateczna walka dobra ze złem. Walka dwóch światów, w której ktoś miał polec. Wybiegła z pokoju tajnym przejściem. Wyszła w zaułku na opuszczonym korytarzu. Zrobiła parę kroków i jej serce zamarło. Ktoś zaszedł ją od tyłu i trzymał w żelaznym uścisku. Przed oczami zobaczyła skrawek czarnej peleryny. Już wiedziała, że zginie. Wstrzymała oddech, a do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach perfum. Męskich perfum. Odwróciła się na pięcie i ujrzała platynowe kosmyki.
- Zwariowałeś? - syknęła wyswobadzając się z jego ramion - chciałeś abym dostała zawału? 
- Musimy uciekać - chwycił ją za ramię i pociągnął, ale ona ani drgnęła. 
- Nigdzie nie idę. Zamierzam walczyć - rzekła hardo. Od dawna wiedziała, że gdy nadejdzie ta chwila - ona stanie na polu walki, staczając bój o swoje ideały. 
- Bardzo mnie to cieszy, ale ja nie zamierzam patrzeć jak giniesz - spoglądał jej w oczy.
- Słucham?- krzyknęła oburzona. Tak po prostu skazywał ją na śmierć? - o co ci chodzi? 
- Wyjścia są dwa. Od razu zaznaczam, że słuszne jest tylko to pierwsze - przerwał na moment, sprawdzając czy rozumie, co mówił - możemy uciec oboje albo oboje możemy walczyć.
- Więc walczmy - odrzekła hardo, zakładając ręce na piersi.
- Nie dodałem tylko, że jeżeli jednak zdecydujesz się na to drugie - porywasz się na pewną śmierć.
- Skąd wiesz, że zginę? - spytała patrząc mu w oczy
- Bo to ja mam cię zabić - wyznał szczerze. Nie chciał tego. Nie byłby nawet do tego zdolny.
- Żartujesz?
- A czy wyglądam jakbym żartował? - nie wyglądał, a ona w to nie wierzyła. Mogła wybrać. Mogła ocalić swoje życie albo setki innych. Wybór był prosty i oczywisty. Zdecydowała od razu.
- Gdzie uciekniemy? - odetchnął z ulgą. Wybrała rozwiązanie, które dotyczyło ich obojga - co będzie gdy Voldemort wygra? Znajdzie nas i zabije z zimną krwią! - wtuliła się w jego tors. Bała się już nie tylko o siebie. Bała się także o niego.
- Nie znajdzie, a także nie wygra ponieważ Potter go pokona - chwycił jej dłoń i teleportował się w bliżej nieznane jej miejsce. To nie było ważne. Liczyli się oni i tylko oni. Liczyło się jej bezpieczeństwo i to, że on w końcu mógł decydować o swoim losie. Ich dwa światy, już na zawsze połączyły się w jeden. 

***

Chciałam ukazać ich z zupełnie innej strony. Hermiona mimo tego, że ma kochającą rodzinę i przyjaciół nie jest szczęśliwa i doskwiera jej samotność. Dracon nienawidził samego siebie i tego, że to rodzice za niego zdecydowali. Bohaterowie przeżywają największe zmiany, tak naprawdę zanim jeszcze się spotykają. W ostateczności przestaje się liczyć ich pochodzenie a wygrywa uczuciem to dla niego także rezygnują z walki o lepsze jutro - uciekają jak tchórze. Mimo wszystko, historia ta ma happy end. Potrzebowałam też jakiegoś powrotu do ich szkolnych czasów. Miłego czytania!

8 komentarzy:

  1. Twoje miniaturki są po prostu świetne, każda ma swoją odrębną "działkę i każda mocno zaskakuje. Nie są powtarzalne i nudne.
    Dziękuję, ze umilasz mi czas swoją twórczością.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetna jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowna, wspaniała, piękna... Co jeszcze mogę dodać?
    Miniaturki, które nie są schematyczne, a zaskakują swoja oryginalnością.. niesamowite ;3
    Czytam dopiero trzecią, a już sie zakochałam w Twoich opowiadaniach *w*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna miniaturka.
    Miałaś bardzo ciekawy pomysł.
    Fajnie przedstawiłaś bohaterów.
    Pozdrawiam
    Hermione Granger

    OdpowiedzUsuń
  5. Miniaturka jest cudowna w ich zachowaniach widać bylo brak bliskosci tej drugiej osoby ciesze sie tez ze Hermiona postanowola uciec z Draconem

    OdpowiedzUsuń
  6. Fenomenalna ;D Wspólne spotkanie i poznawanie siebie ;) Polubiłam bardzo ten fragment ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowna historia! :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy