sobota, 2 lipca 2016

Skyscraper

Obserwował ja z drugiej strony ulicy. Robil tak juz od dluzszego czasu. Nie wiedzial co dokladnie nim kierowalo, ale pamietal jak to wszystko sie zaczelo. Sadzil, ze po tym kiedy odszedl w tak brutalny sposob juz nigdy jej nie zobaczy. Nigdy nie przestal jej kochac, ale w tamtym czasie nie mogl inaczej postapic. Bo choc ja kochal, wybral siebie i swoje bezpieczenstwo. Wielokrotnie w ciemne burzowe noce zalowal swojej decyzji, ale nie mogl cofnac czasu. Nie mogl bo nie potrafil przewidziec jak bardzo zmieniloby to bieg wydarzen. Nie mogl tyle ryzykowac. Wszystko co teraz mial to jej widok z ukrycia. Bo choc w tej chwili byla dla niego obca kobieta, juz wiedzial ze czesto przychodzila tutaj wieczorami. Byla taka inna od tej dziewczyny, ktora darzyl niesmialym mlodzienczym uczuciem. Byla taka inna, taka beztroska i szczesliwa. Doslownie emanowala radoscia. Jakby zycie bylo proste i pozbawione zmartwien. Nigdy nie sadzil, ze ona moglaby taka byc. Zawsze twardo stapajaca po ziemi, z nosem utkwionym w ksiazkach i sercem na dloni, ktore mogla oddac za swoich przyjaciol. Gdyby ktos mu powiedzial, ze zajdzie w niej taka zmiana – po prostu by nie uwierzyl. Tak jak i nie wierzyl tamtego zimowego poranka na Pokatnej, kiedy spotkal ja po kilkunastu miesiacach. To bylo kilka sekud, ale zaledwie ten ulamek chwili wystarczyl by jego serce znow zabilo. Szla wprost w jego strone i byl niemal pewny, ze kiedy ich oczy sie spotkaja natychmiast odwroci wzrok. Ale ona minela go tak jakbh byl obcy, jakby sie nie znali, jakby nigdy sie nie kochali. Stanal w miejscu i odwrocil sie za siebie. Widzial jej oddalajaca sie sylwetke, a jego serce bolalo. Bo obojetnosc byla gorsza niz zlosc, byla nawet gorsza niz nienawisc. Od tamtego dnia co jakis czas przychodzil pod ta latarnie, tuz pod jej domem zeby po prostu na nia popatrzec. Nie osmielil sie przejsc przez ulice, nie osmielil sie odezwac. To on dokonal tego wyboru. To on ich przekreslil. I chociaz tyle razy tak bardzo chcial dowiedziec sie co u niej slychac, czym sie teraz zajmuje, albo po prostu o czym mysli spogladajac w gwiazdy – wiedzial, ze nie moze. Ale tym razem bylo inaczej. Cos w jego sercu mowilo mu, ze powinien. Ze tym razem to sluszna decyzja. Przymknal oczy i przeczesal dlonia geste blond wlosy. Zrobil gleboki oddech i wykonal krok do przodu. Czul jak ogarnia go strach. Nie przed odrzuceniem, a przed jej obojetnoscia. Bo to czego po tylu latach obawial sie najbardziej to to, ze ona zamknela tamten rozdzial w zyciu, jakby nigdy go nie bylo. To on ja zostawil, a najbardziej bal sie zapomnienia. Usmiechnal sie pod nosem, on Dracon Malfoy bal sie, ze kobieta ktora kocha wymazala go ze swojego zycia. Jakby na to nie spojrzal to bylo albo zabawne albo zalosne. Nie byl do konca przekonany. Zrobil gleboki wdech, zacisnal dlonie w piesci i ruszyl przed siebie. W mgnieniu oka znalazl sie po drugiej stronie. Byl coraz blizej, a ciezki glaz zaczynal ciazyc jeszcze bardziej.
- Granger – zawolal, ale ze strony kobiety nie nastapila zadna reakcja. Bylo dokladnie tak jak sie spodziewal. Przyspieszyl kroku tak, az znalazl sie tuz obok niej. Dotknal jej ramienia tym samym zmuszajac ja do spojrzenia w swoja strone. Spojrzala na niego. A w jej oczach nie dostrzegl zadnych uczuc. Wyjela z uszu mala sluchawke i bacznie mu sie przygladala.
- Przepraszam czy my sie znamy? – spytala opierajac sie plot jednego z domow. A on nie wiedzial, co powinien na to odpowiedziec. Bo chociaz sadzil, ze wlasnie tak sie stanie, nie byl na to przygotowany.
- Granger. Nie wyglupiaj sie – mruknal, a jego glos zadrzal. Nie wiedzac co zrobic z dlonmi po prostu wlozyl je w kieszen.
- Z przykroscia stwierdze, ze sie nie wyglupiam choc byc moze to bylaby ciekawa rozrywka na dzisiejszy wieczor, ale nie uwazam zebys my sie znali – uslyszal w odpowiedzi, a katem oka dostdzegl jak nagle odleglosc miedzy nimi sie zmienila.
- Nie poznajesz mnie? – przeczaco pokrecila glowa. – Jak to mozliwe? – nie bardzo wiedzial czy pytal o to ja, czy tez samego siebie.
- Musiales mnie z kims pomylic – wzruszyla ramionami. – Przepraszam, ale juz jestem spozniona. Zycze milego wieczoru. Milo bylo poznac – i zanim zdazyl cokolwiek z siebie wykrztusic jej juz nie bylo. A on stal tam zupelnie sam, oswietlany zoltym swiatlem latarni z sercem, ktore znow zlamalo sie na pol. Bo nigdy nie sadzil, ze moglaby zapomniec o ich milosci. Przez moment spogladal jeszcze w miejsce, w ktorym przed chwila sie znajdowala, a pozniej odwrocil sie na piecie i sam zniknal w mroku.

Nie byl pewny swojej decyzji, ale wiedzial, ze to bylo jedyne wyjscie. Analizowal to od niemal tygodnia. Ta sprawa nie dawala mu spokoju, a wiedzial, ze jest tylko jedna osoba, ktora koze mu udzielic odpowiedzi. Znow mial to samo uczucie jak w dniu, w ktorym odwazyl sie przerwac wieloletnia cisze. Wsiadl do windy w ministerstwie i nacisnal odpowiedni guzik. Trafilby tam z zamknietymi oczyma, ale nigdy nie sadzil, ze uda sie tam w jej sprawie. Chociaz czesto wyruszali z Potterem na wspolne misje temat Hermiony byl tematem zakazanym. Jakby zadne z nich jej nie znalo. I chociaz przez pewien czas te niewypowiedziane słowa ciążyły miedzy nimi, z biegiem czasu nauczyli sie manewrowac miedzy przeszkodami. Bo kiedy wojna sie skonczyla, on tez byl po dobrej stronie. Nawet jesli byl zdrajca to byl zwycięzcą. Jego ojciec nigdy nie wybaczyl mu zdrady i odwrocenia sie od Czarnego Pana, ale to bylo jego zycie. A odkad jego ojciec siedzial za kratami Azkabanu juz nikt nie mogl decydowac za niego. Swoimi staraniami udowodnil, ze jest czlowiekiem czynu. W koncu wypracowal prawdziwy szacunek, a nie taki, ktory wynikal ze strachu i noszonego nazwiska. Wiedzial kim byl. Zawsze sie cenil i wierzyl, ze nalezy do tych lepszych. Ale to dopiero wojna uswiadomila mu co jest prawdziwe i co w ostatecznosci ma znaczenie. Bo ani wladza, ani pieniadze nie uratowaly mu tamtego dnia zycia. A mala ruda wiewiorka, ktora oslonila go wlasnym cialem powalajac na ziemie, co pozwalalo mu uniknac smierci. Wiedzial dlaczego to zrobila. Widzial jej najlepsza przyjaciolke, ktora zamarla w bezruchu kilka metrow dalej. Widzial jej nieme skiniecie glowa w strone rudej. To byl ostatni moment, w ktorym ja widzial. Mial nieopisany dlug wdziecznosci wobec ludzi, ktorymi gardzil przez wiekszosc zycia. Bo ludzie bez pochodzenia, bez wladzy i pieniedzy mieli coes czego on, szanujacy sie czarodziej nie posiadal. Mieli honor. I z tym właśnie honorem to ta dobra strona zwyciezyla. Bo oni byli gotowo poswiecic za siebie zycie. Poswiecic je dla wiekszego dobra. To wlasnie wtedy zrozumial, ze zrobi wszystko zeby udowodnic, ze on tez moze byc taka osoba. Zajelo mu to wiele czasu, ale w koncu sie udalo. W koncu byl szanowany i zdjal ta przekleta latke ze swojego nazwiska. Bo choc smierciozerca pozostanie do konca zycia, umrze jako czlowiek honoru. Brzdek oznajmiajacy otwieranie drzwi wyrwal go z letargu. W ostatnim czasie zbyt czesto wracal do wspomnien, ktore kiedys upchniete byly gleboko w jego glowie. Przeszedl dlugim korytarzem az w koncu dotarl do ostatnich drzwi. Zawahal sie jeszcze na moment nim nacisnal klamke, ale w koncu to zrobil. Czarnowlosy chlopak siedzial za swoim biurkiem pograzony w stercie papierow. Jego dzien zawsze tak wygladal i zawsze sie tak konczyl. Usiadl po drugiej stronie i czekal, az Potter spojrzy w jego strone.
- Draco? Co cie tutaj sprowadza o tej porze – ciemnowlosy poprawil na nosie okulary, ktore lekko sie zsunely i odlozyl pioro na bok.
- Nie uwierzysz jak ci powiem. Ja sam nie wierze, ze to mowie – zrobil krotka przerwe, szukal odpowiednich slow. Nie chcial byc zle zrozumiany, ani nie chcial rozpetac burzy. – Hermiona
- Hermiona? – Harry nie wierzyl wlasnym uszom.
- Tak. Spotkalem ja jakis czas temu – brunet spogladal na niego przerazonym wzrokiem.
- Co jej powiedziales? – mruknal niby to beznamietnie, ale blondyn mogl przysiac, ze wyczul w jego glosie nute strachu.
- Otoz chodzi o to wlasnie, ze nic. Udawala, ze mnie nie zna – spuscil wzrok i przygladal sie wirujacym w powietrzu pylkom kurzu.
- Nie udawala – przyznal. – Nie rozumiem tylko dlaczego o niej wspominasz. Sadzilem, ze po tym co jej zrobiles to zamkniety temat w twoim zyciu.
- Tez tak myslalem, ale ktoregos poranka wdarla sie do niego na nowo i juz nie potrafilem odganiac od siebie mysli o niej. Co rozumiesz przez to, ze nie udawala?
- Jestem zajety wiec wyjasnie to najszybciej jak sie da. Ona nie pamieta nikogo ani niczego. W dniu bitwy o Hogwart dostala poteznym zakleciem i stracila pamiec. Nigdy jej nie odzyskala.
- Ale jak to? Dlaczego nigdy o tym nie wspomniales?
- Bo jestes dupkiem Malfoy, ktory juz raz zlamal jej serce. A ja jako jej przyjaciel nigdy nie powinienem z toba rozmawiac, ale oddzielam zycie prywatne od zawodowego. Naruszasz wlasnie ta granice. I jako jej przyjaciel powiem ci jedno. Nie zblizaj sie do niej. Nie masz pojecia przez co przeszla, jak ja zraniles i jak powinienes sie z nia teraz obchodzic.
- Co chcesz przez to powiedziec? – syknal przez zacisniete zeby. Wzbierala w nim zlosc. Zwlaszcza od momentu, w ktorym uswiadomil sobie, ze jej obojetnosc ma inne uzasadnienie niz zranione uczucia.
- Zebys ponownie nie wchodzil swoimi butami w jej zycie, Malfoy. A teraz wybacz, ale jestem zajety. Nigdy wiecej nie wracamy do tego tematu. Ona nie zasluguje na to bys znowu ja zranil.
- Skad pewnosc, ze znow to zrobie?
- Jestes Malfoyem. Nigdy nie bedziesz kims odpowiednim dla niej – znow chwycil w dlon swoje pioro i skupil sie na swojej pracy. A chwile pozniej uslyszal trzasniecie drzwiami.

Byl wsciekly na Pottera. Gdybh mogl – skoczylby mu do gardla. Bo nie mial prawa mowic mu co powinien robic. Musial ja odzyskac. Po prostu myslal. Bo wiedzial, ze czasem w takich wypadkach liczy sie brutalnosc dzialania, a nie obchodzenie sie z kims jak z pacjentem. I jak postanowil, tak wlasnie planowal zrobic. Dlatego czekal na nia od samego rana pod jej domem. Wiedzial, ze w koncu musi z niego wyjsc. I nie pomylil sie. Po kolejnym kwadransie jej postac wylonila sie ze srodka, a kiedy ich oczy sie spotkaly widzial w nich zaskoczenie.
- Co tutaj robisz? – uslyszal na powitanie kiedy stanela tuz przed nim.
- Chce ci cos pokazac – mruknal i usmiechnal sie tajemniczo. A ona spogladala na niego jak na szalenca. Nie miala pojecia kim byl ani czego od niej chcial, ale w jego obecnosci czula dziwne bezpieczenstwo.
- Juz mowilam, ze musiales mnie z kims pomylic – westchnela tylko i zamknela za soba brame.
- Nic podobnego. Mozesz mnie nie pamietac, tak jak i tego kim jestes. Ale ja to zmienie.
- Postradales zmysly, a ja nie mam ochoty bawic sie w jakies podchodzy z czlowiekiem, ktorego nie znam.
- Znasz mnie az za dobrze. Po prostu musisz mi zaufac – chwycil jej dlon. – Nie puszczaj jej chocby nie wiem co! – A potem po prostu sie teleportowal. Kiedy staneli na Pokatnej zerknal w jej kierunku. Widzial w jej oczach zdezorientowanie, ale nie strach. Bo mogla stracic pamiec, ale organizm juz znal ten srodek transportu.
- Gdzie jestesmy? I kim ty u diabla jestes? – gwaltownie wyszarpala dlon z jego uscisku i odsunela sie o pare krokow w bok.
- Osobiscie wole powiedzenie kim ty na Malfoya jestes, ale diabel tez moze byc. Zabini pewnie sie ucieszy, ze o nim pamietasz – puscil jej oczko.
- Nie wiem w co ty pogrywasz, ani co zrobiles. Ale nie podoba mi sie twoja osoba – syknela i ruszyla przed siebie.
- Obawiam sie Granger, ze choc doskonale znasz to miejsce to mozesz nie miec pojecia dokad sie udajesz – znow zlapal jej dlon, ale ona ponownie ja wyrwala.
- Nie pozwolilam ci mnie dotykac. Nie spoufalaj sie za bardzo.
- Ohh. Jak to okreslilas? Ah tak. Spoufalalismy sie wystarczajaco dlugo i dobrze bym mogl cie dotykac – zatrzymala sie gwaltownie, a on prawie do niej dobil. Pech chcial, ze rozdzka ktora sie bawil wbila sie w jej lopatke.
- Teraz jeszcze celujesz we mnie patykiem? Czy ty aby na pewno nie jestes oblakany? – Uniosla jedna brew i spojrzala na niego jak na idiote. A on znal ten gest az za dobrze. Robil dokladnie tak samo. A wiec i tego nawyku nie udalo jej sie pozbyc. Zbyt dlugo z nim kiedys przebywala.
- To rozdzka. Tez kiedys taka mialas – mruknal.
- Do reszty zwariowałeś czlowieku.
- Draco, po prostu Draco.
- Niech bedzie – machnela reka. Ale nie zadawala pytan. Podziwiala wszystko bez slowa. Zupelnie tak, jakby widziala ta ulice po raz pierwszy.

Od tamtego dnia minely ponad dwa miesiace. Spedzal z nia kazda wolna chwile i w kazdej kinucie probowal jej przypomniec cokolwiek z ich przeszlosci. Opowiedzial jej o Hogwarcie, pokazywal jej przerozne zaklecia. Ale ona nie brala tego na powaznie. Uwazala, ze jest jednym z tych mugolskich iluzjonistow, tylko lepszym. Uwazala go za bajkopisarza, a zarazem kogos kto ma odrobine dziwny sposob bycia. Nie przypomniala sobie ani jednej rzeczy. Kompletnie niczego. Ale z kazdym dniem mial wrazenie, ze ona coraz swobodniej czula sie w jego obecnosci. A i w nim na dobre odzyly dawne uczucia. A wszystko, czego pragnal to to zeby byly odwzajemnione. I mogl postarac sie zeby pokochala go teraz, ale to nie bylo sprawiedliwe wzgledem niej. Bo ona nie mogla go kochac nie pamietajac o tym jak kiedys ja zranil. I wiedzial, ze to dzis wyjawi jej ta prawde. Siedziala na gankj swojego domu szczelnie okryta kocem, spogladajac na gwiazdy. Czesto to robila.
- Wiesz. Czasem szukam w nich wlasnej historii. Odpowiedzi na pytania, co dalej. Ale one tylko milcza. Zupelnie jak ty – wyznala.
- Nie rozumiem – spojrzal na nia zaskoczony.
- Spedzamy ze soba tyle czasu, a ja wciaz nic o tobie nie wiem. Slysze tylko o twojej ksiazce o jakich czarodziejach. To piekna historia, ale jak ma sie do rzeczywistosci i do tego kim jestes?
- Ale... – zabraklo mu slow. Znowu sprawila, ze nie potrafil nic powiedziec. Utkwila wzrok w lapaczu snow, ktory wisial niemal tuz nad ich glowami. Nie wiedzial skad jej uwielbienie do tego przedmiotu, ale czesto go widzial. Jeden wisial takze w jej sypialni. Ale najsubtelniejszym z nich byl ten, ktory zawsze nosila na szyi.
- Kazde moje slowo jest prawdziwe. Ale to nie cala prawda. Jest jeszcze cos. Cos o czym nie wspominalem do tej pory. Pozwol, ze cos ci pokaze – wyjal zza siebie maly album ze zdjeciami. Ich zdjeciami. Podaj go jej do reki i niemym skinieniem poprosil by otwarla.
- Jak to mozliwe? – na jej twarzy malowal sie szok. Wiedzial dlaczego. Kazde ze zdjec bylo ruchome. Rozumial to. – To przeciez ja...ale to nie mozliwe. – Szybko przejrzala caly album.
- Kim jestes? Skad sie wziales? Dlaczego cie nie pamietam?
- Mowilem. Jestem Dracon Malfoy. Znamy sis ze szkoly. Ale to tylko czes prawdy. Najwazniejsza rzecza jest to, ze kiedys bylismy razem. Ale odszedlem. – Widzial po jej twarzy, ze nie rozumiala.
- Wiec czemu wrociles?
- Bo nigdy nie przestalem cie kochac. Ale nie mozesz tego pamietac bo w tamtym wypadku stracilas pamiec.
- Klamiesz. Jesli sie kogos kocha to nigdy sie go nie zostawia. – Nagle poczul, ze miedzy nimi rodzi sie przepasc, ze ona sie oddala.
- Dokonalem w zyciu wielu zlych wyborow. Tamten byl najgorszy. A ja nigdy nie znajde odpowiednich slow zeby cie za to przeprosic.
- I nie szukaj. Nie wierze w ani jedno twoje slowo – odgarnela koc i weszla do srodka. Udal sie tuz za nia. - Zabierz prosze swoje rzeczy i juz nigdy wiecej nie wracaj. Nie chce zyc twoimi historiami. Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale jesli choc czesc z tych rzeczy, ktore mowisz jest prawdziwa to nie chce cie znac. Nigdy w tych historiach nie bylam szczesliwa. – Zdjela z szyi swoj lancuszek i odlozyla na stolik, a potem zniknela za drzwiami lazienki. Westchnal przeciagle. Wiedzial, ze to ryzykowna misja, ale byl juz tak daleko, ze nie mogl sie cofnac. Za bardzo chcial ja odzyskac. Zabral swoja bljze i juz mial wychodzic kiedy jego uwage przykula drewniana szkatula. Nie widzial jej nigdy wczesniej. Podszedl blizej i przyjrzal jej sje blizej. Wypolerowana, ciemnobrazowa sprawiala wrazenie tajemniczosci. Obejrzal ja z kazdej strony, ale nie dostrzegl zadnego zamka, zadnego sposobu zeby ja otworzyc. Na przedzie widnialo tylko male wyzlobione kolko jakby z pajeczynkami laczacymi sie s srodku. Juz gdzies widdzial cos takiego. Zerknal na stolik, na ktorym lezal jej zloty lancuszek. Nie pomylil sie. To on byl kluczem do tej szkatulki. Zdjal zawieszke z lancuszka. Oderwal trzy niewielkie piorka i przytknal koleczko s zaglebienie. Cos zaszelescilo, zamigotalo, a po chwili ujrzal zawartosc tej szkatuly. Wypelnialy ja setki malenkich szklanych buteleczek z mglistym plynem. Na samym wierzchu lezala kartka z kolorowym lapaczem snow. Otwarl ja. Od razu rozpoznal jej charakter pisma. Wielki tytul glosil: Od Hermiony do Hermiony. Zaglebil sie w jego tresc, a kiedy w koncu skonczyl – rozumial juz wszystko. W tych butelkach byly wszystkie jej wspomnienia zwiazane z magia, przyjaciolmi, a przede wszystkim z nim. Kochala go tak bardzo, ze nie potrafila poradzic sobie z jego odejsciem. Po wypadku odzyskala pamiec, ale kazde wspomnienie, ktore powracalo odbierala sobie sama. Az w koncu nie pozostalo jej juz nic innego. Porzucila wszystko, co miala dla milosci, ktora on zniszczyl. Zyla bez magii bo ona ranila ja bardziej niz cokolwiek innego. Teraz juz rozumial dlaczego zawsze nosila ten lancuszek, dlaczego szukala w gwiazdach odpowiedzi. Szukala w nich tego kim byla, tego co sama sobie odebrala bo ja zniszczyl, bo zniszczyl ich milosc. A lapacze w domu mialy ja do tego przyprowadzic, ale nigdy nie mogly. Uslyszal szczek zamka.
- Co tu jeszcze robisz? – syknela kiedy jej stanela w drzwiach. A potem zamarla. – Jak to otwarles?
- Przepraszam Hermiona. Nie mialem pojecia.
- Odstaw to i wyjdz.
- Wiesz co to jest? – wiedzial, co powinien zrobic. Nie wiedzial tylko czy chce zrobic to dla niej czy dla samego siebie. Nie otrzymal odpowiedzi. – To brakujacy element – a potem wypuscil pudelko z dloni, a szklane buteleczki rozpadly sie na milion kawalkow. Zaklecie pryslo. I wiedzial to patrzac na brazowowlosa kobiete przed nim. To znow byla ona. – Hermiona...
- Nie chce cie sluchac, Malfoy. Zniknij z mojego zycia. Potrafisz to najlepiej.
- Ja...
- Nie chce sluchac co ty. Nie prosilam cie o to. To moje zycie. Straciles prawa do ingerowania w nie w dniu, w ktorym odszedles. To byla moja decyzja.
- Ale ona zmienila twoje zycie.
- A ty zmieniles mnie. Kochalam cie, a ty potraktowales mnie jak zabawke. Jak nic niewartego czlowieka, ktorym swietnie sie bawiles. Kochalam cie, a ty mnie oszukiwales, ze mozesz byc kims kto doceni mnie i moje uczucia. Ale nigdy nie mogles bo nigdy wystarczajaco ci nie zalezalo. Na koncu zostala tylko cisza jakby to nigdy nie mialo przyszlosci. Bo zabrales wszystko co mialam, kim bylam jakbym byla ze szkla, z papieru. I wierzylam, ze po tym wszystkim sie podniose. Ze powstane jak wierzowce ponad chmurami. Ale czas biegl, a moje serce krwawilo. I wszystko czego chcialam to to zebys wrocil. Bo moglam zrobic wszystko bylebys tylko mnie kochal. Ale twoje uczucia nigdy nie byly prawdziwe. I dzisiaj tez nie sa. Oddales mi moje wspomnienia, ktore wymazalam z zycia. I zrobiles to tylko dla siebie. Bo wydaje ci sie, ze bede szczesliwsza z nimi. Nie bede. Ale z toba takze nie bede. Bo rozbite szklo i rozdarty papier juz nigdy nie beda caloscia Malfoy. I moge złapać wszelkie lzy, ktore uronilam. Wszystkie te, ktorych nie byles wart. Ale zrozumialam, ze ja nigdy cie nie obchodzilam.
- To nie prawda – probowal wejsc jej w slowo. Jej zimny, beznamietny glos odbijal sie echem w jego glowie.
- Nie klam. Nigdy nie potrafiles mnie wspierac. Nigdy nie kochales mnie tak, jak zaslugiwalam. Zawsze widziales tylko siebie i swoje pragnienia. Nie probowales dostrzec jak bardzo mnie raniles swoja oziebloscia i cynizmem. A ja zawsze ci wybaczalam bo nie potrafilam bez ciebie zyc. I wciaz nie potrafie. Ale ty...ty nigdy sie nie zmienisz. Bo zawsze najpierw wybierzesz siebie. Kiedy odchodziles powiedziales, ze nie nadajesz sie do zwiazkow. I wierze, ze tylko to nie bylo klamstwem, ktorymi karmiles mnie tak dlugo. Milosc nie wystarczy. Zwlaszcza jednostronna.
- Ale ja cie kocham. I zmienilem sie. Udowodnilem ci to.
- Ale to nie zmienia tego kim jestes. Nie zmienia tego kim jestem ja sama. Ta historia nigdy nie miala miec happy endu. To ty nas skresliles. Wiec miej na tyle odwagi by odejsc. Nie ran mnie wiecej i zniknij z mojego zycia.

Wyszedl. Wiedzial, ze przegral ta walke. Miala racje. Byl podlym sukinsynem, ale nie potrafil przyznac tego sam przed soba. A ona zawsze byla jego ucieczka od samotnosci. Miala racje. Zawsze sie nia bawil, ranil i oklamywal. A ona zawsze byla. I wiedzial jak bardzo ja ranil, jak czesto przez niego plakala i jak to odbilo sie na jej zdrowiu. Ale byl podly i zimny. Bo taki wlasnie byl, a milosc nie wystarczyla by sie zmienic. Koniec koncow zrozumial, ze wtedy popelnil najwiekszy blad swojego zycia. Zrozumial po latach jak wielkie szczescie mial, a pozniej je stracil. I znow jedyne co mogl to obserwowac ja z daleka. Ale juz nie widzial na jej twarzy ani krzty usmiechu. I wiedzial dlaczego. Bo przywrocil jej wspomnienia o bolesnej przeszlosci. Miala racje. Byl podlym sukinsynem, ktory widzial tylko siebie.


4 komentarze:

  1. Ojeju:O
    Popłakałam się przy końcówce:((
    Cudowna miniaturka. Bardzo szkoda mi Hermiony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłaś.
    Wiesz, tęsknię za twoimi opowiadaniami (miniaturkami). Uwielbiam the Proposal (świetna fabuła, chwytliwe dialogi, Hermiona i Draco wciągająco uszczypliwi w stosunku do siebie).
    Stać Cię na więcej, lepiej, wyżej - dlatego też nie będę Ci słodzić, że to co właśnie przeczytałam było świetne tudzież doskonałe.
    Było poprawne.
    Ty jesteś marką samą w sobie, nie zaniżaj sobie poziomu.
    Ściskam.
    Gabrysia

    OdpowiedzUsuń
  3. To było tak cudnie smutne, że długo nie mogłam się pozbierać po przeczytaniu... Czy planujesz w najbliższym czasie dodać coś nowego?
    Pozdrawiam, Sara

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :) przepraszam za spam, ale jeżeli interesuje cię tematyka Drarry, to zapraszam na mojego bloga, dopiero zaczynam :)
    https://drarry-unreachable.blogspot.com/
    miłego dnia!♥

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy