poniedziałek, 21 grudnia 2015

Santa Can You Hear Me?


Przyglądała się wszystkim tym dzieciakom, zgromadzonym na środku centrum handlowego wokół mężczyzny w czerwonym ubraniu, a na jej twarzy gościł ogromny uśmiech. Od kilku lat, co roku, była pomocnicą Mikołaja. Uwielbiała tą świąteczna radość, którą miały w sobie te dzieci. Patrzyła na nie i mimowolnie sama przenosiła się do czasów swojego dzieciństwa, kiedy tak jak one wyczekiwała tego dnia, w którym przyniosą prezenty i tych kilku chwil, które mogła spędzić z tymi, których tak kochała. Teraz była już dorosła kobietą i zagubiła w sobie gdzieś tą dziecięcą niewinność. Potrafiła odnaleźć ją tylko właśnie w święta. Tylko na tych parę chwil znów stawała się tą beztroską Hermioną, która tak kochała życie. Na co dzień pochłaniał ją natłok pracy i zwykłych obowiązków. Dorosła, a świat się zmienił. Minęło ponad sześć lat odkąd to dobro zwyciężyło. Ludzie już nie żyli w strachu, nikt nie obawiał się o swoje życie. Odpowiednie kary zostały wymierzone, a na świecie zapanował pokój. Kiedy myślami wracała do tamtych chwil zawsze uświadamiała sobie, że była wtedy szczęśliwsza. Chociaż wciąż miała swoich przyjaciół, a teraz także pracę, która ją satysfakcjonowała - to już nie było to. Każdy z nich miał własne rodziny tylko ona była ta samotną. Tą, która zawsze była dodatkowym kołem u wozu. Zawsze kiedy patrzyła na ich szczęście, w jej oczach mimowolnie zbierały się łzy. Ona też chciała być kochana, a już zwłaszcza w tym okresie, którym są święta. Każdego roku miała tylko jedno marzenie - znaleźć kogoś, kto ja pokocha. Czas mijał, a nikt taki się nie pojawiał. Dlatego właśnie postanowiła zostać wolontariuszką, by móc patrzeć na świąteczną radość dzieci i by zabić pustkę, która ją otaczała. Z uśmiechem na twarzy stała tam ubrana w czerwono-zielony strój elfa i podawała dzieciom stojącym w kolejce słodkie lizaki. Te dzieciaki miały takie zwykle i codzienne marzenia. Ona też takie miała, a potem dowiedziała się, że jest czarownicą i całe jej życie wywróciło się do góry nogami. Bo ona na zawsze już będzie zawieszona miedzy tymi dwoma światami. One zawsze będą częścią niej, bo to one właśnie ukształtowały jej osobowość. I choć mieszkała w tej magicznej części Londynu, wiele czasu spędzała właśnie w mugolskich dzielnicach. Tym razem też tak będzie. Przez kolejne cztery tygodnie będzie obserwować życie ludzi, którzy nie mają pojęcia o magii i którzy nie wiedzieli, że kilka lat temu ona walczyła o ich życia. I zwyciężyła. Bo Hermiona Granger potrafiła zawsze dopiąć swego i wygrać. Tylko życie pisało dla niej własne scenariusze.

Opatuliła się szczelniej swoim szalikiem i ruszyła przed siebie ciemną uliczką. Szukała jakiegoś zakamarka, by móc się teleportować do domu. Była zmęczona, ale szczęśliwa. To dawało jej mnóstwo energii i motywacji, by kolejnego dnia móc znowu wstać z lóżka i walczyć. Walczyć o kolejne życia, które ratowała. Szła przed siebie, a biały puch skrzypiał pod nogami. Uwielbiała zimę. Wszystko było wtedy takie niesamowicie piękne. Światła latarni odbijające się w płatkach śniegu, drzewa przykryte śnieżnymi pierzynami i ta ciepła świąteczną atmosfera. Tylko wtedy jej serce wypełniało się radością życia, której brakowało jej przez większość roku. Tylko wtedy się uśmiechała. Tylko wtedy przypominała dawną Hermionę. Tylko te zimowe dni nie zlewały jej się w jeden niekończący się okres. Westchnęła przeciągle, a biały obłoczek rozpłynął się w powietrzu. Naprawdę nie tego oczekiwała od swojej przyszłości. Nie tego dla siebie chciała. Rozejrzała się wokół siebie. Wyglądało na to, że jest pusto i ciemno. Sięgnęła dłonią do swojej czarnej torebki i odszukała w niej kawałek drewnianego patyka. Machnęła nim raz i już jej nie było. Teleportowała się na samym środku swojego niewielkiego salonu. Wynajmowała malutkie, dwupokojowe mieszkanie. Im mniejszą miała wokół siebie przestrzeń tym mniejszą pustkę odczuwała. Wokół unosił się zapach świątecznych świeczek, które tak lubiła. Rzuciła swój płaszcz na białą, skórzaną kanapę i udała się do kuchni. Wyjęła z jednej z szafek kryształowy kieliszek i nalała do niego wina. A potem znów wróciła do salonu i rozsiadła się na sofie. Nakryła się miękkim kocem i sięgnęła po album, który leżał na stoliku. Otworzyła go na pierwszej stronie. Z jednej z wielu fotografii machała do niej trójka małych uśmiechniętych dzieciaków. Jak co wieczór, pogrążyła się we wspomnieniach.

Poprawiła swoją czerwoną sukienkę i nałożyła buty na nogi. Zerknęła w lustro i przywdziała na twarz szeroki uśmiech. Dziś było to naprawdę ciężkie. Już dawno nie miała tak pracowitego dnia w Mungu. Miała to szczęście, że pracowała z samymi doskonałymi magomedykami. Dzisiaj jednak, ze względu na różne problemy, to ona musiała zrobić większość pracy. Można było rzec, że padała już ze zmęczenia, a mimo to, po prostu nie mogła zrezygnować. Zerknęła na zegarek i zaklęła pod nosem. Była spóźniona. Czym prędzej zamknęła za sobą drzwi dla personelu i popędziła w odpowiednim kierunku, a dzwoneczki u jej butów dzwoniły jak szalone. Parę minut później mogła ujrzeć już zniecierpliwione dzieci w długiej kolejce i Martina w stroju Mikołaja, który wypatrywał jej na wszystkie strony.
- Przepraszam najmocniej - szepnęła w jego stronę i już otwierała barierkę, aby wszyscy zgromadzeni mogli podejść bliżej.
- Gdzieś ty się podziewała? 
- Ciężki dzień w pracy... - westchnęła przeciągle, ale zaraz potem na jej twarz powrócił uśmiech. Rozdawała po kolei cukierki wszystkim dzieciom i miała wrażenie, że z każdą chwilą kolejka zamiast zmniejszać się, to była coraz dłuższa, a ludzie bardziej zniecierpliwieni. Wszystkie dzieci wyglądały identycznie, opatulone w cieple puchowe kurtki, ale jedna dziewczynka stojąca tuz obok niej zwróciła jej uwagę. W jej błyszczących oczach widziała jakby strach i podekscytowanie. Jej brązowe loki okalały jej małą okrągła buźkę. Było w niej cos hipnotyzującego. Kucnęła i spojrzała w oczy tej malej. Zwijała róg swojej kurtki i spoglądała w bok, zupełnie na nią nie patrząc. Miała może z piec lat.
- Jak masz na imię? - spytała. Brunetka zerknęła na nią, ale nie odpowiedziała. Zupełnie jakby rozważała czy wolno jej się odezwać.
- Dragana - odparła po kilkunastu sekundach.
- Bardzo ładnie - przytaknęła. - Cukierka? - mała tylko energicznie pokiwała głową i sięgnęła do wielkiej miski, w której było pełno smakołyków. - A gdzie twoi rodzice? – spytała, kiedy nie znalazła nikogo w pobliżu. Dziewczynka zerknęła w lewo i palcem wskazała mężczyznę odwróconego tyłem do nich. 
- Zapraszam następne dziecko - usłyszały, a Hermiona popchnęła dziewczynkę w stronę Martina. Podeszła do niego i wgramoliła się na jego kolana. Hermiona natomiast podniosła się i skupiła się na mężczyźnie, który był ojcem dziewczynki. Z niewiadomych przyczyn on także wydawał się być intrygujący. Miała wrażenie, że rozmawiał z kimś i był strasznie spięty. A ona po prostu stała i wpatrywała się w niego. Nawet nie wiedziała co nią kierowało, a kiedy mężczyzna się odwrócił, doznała szoku. Nie mogła uwierzyć. Gdyby nie sytuacja, to w tej chwili przecierałaby oczy ze zdziwienia. A cala bolesna przeszłość wróciła do niej ze zdwojoną siłą. Stal tam. Parę metrów od niej, a ona sadziła, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Wyglądał dokładnie tak, jak lata temu. Z tym, że był jeszcze przystojniejszy. Im dłużej mu się przyglądała tym bardziej ją intrygował. Było w nim jednak coś, co uległo zmianie. Nie wiedziała jednak co to mogłoby być. Czyżby rodzicielska miłość? Nie, nie mogła w to uwierzyć. On zawsze będzie zimnym i podłym Ślizgonem. Przez lata dręczył ją najgorszymi wyzwiskami. Zawsze. Ale w głębi duszy wiedziała, że to nieprawda. Doskonale pamiętała tamtą burzową noc, kiedy mierzył różdżką w Ronalda gotowy do wypowiedzenia Avady. Pamiętała strach, który wtedy czuła i pamiętała też tą porażającą niemoc. Sadziła, że to ostatnie chwile jej przyjaciela. Jedyne na co wtedy było ją stać, to na przeczące kiwanie głowa i nieme błaganie. Nie wiedząc dlaczego, wtedy nagle zniknął. Teleportował się w jednej sekundzie, a Ron był ocalony. Od dawna usiłowała wyprzeć to z pamięci, ale nie mogła. Weasley wielokrotnie pytał ją co wtedy zrobiła i jak go ochroniła, ale prawda była taka, że ona nie zrobiła absolutnie nic. 
- Dragana. - Z transu wyrwał ją jego glos. Taki dźwięczny, donośny i zimny. Dziewczynka czym prędzej zeskoczyła z kolan Mikołaja i podbiegła do Hermiony. Pociągnęła ją za kraj sukienki i zmusiła, by spojrzała w jej błyszczące oczy. Jeżeli ona miała być córką Malfoy'a to w niczym go nie przypominała.
- Mogę jeszcze jednego cukierka? - spytała i obdarzyła ją śnieżnobiałym uśmiechem. Nie mogła jej odmówić. Znów podała jej wielką miskę, a ona wybrała sobie jednego cukierka w najbardziej kolorowym papierku. Zupełnie tak, jakby widziała takie rzeczy po raz pierwszy.
- Dragana. - Znów usłyszała jego glos za sobą. Mimowolnie zesztywniała i błagała żeby nie podchodził jeszcze bliżej. Nie chciała konwersacji z nim. - Spóźnimy się i tata będzie na nas zły.
- Już - krzyknęła do blondyna, a Hermiona stała skołowana. Wiec to nie on był ojcem? A potem stało się to czego najbardziej się obawiała. Stanął naprzeciw niej. Nie musiała unosić głowy żeby czuć jego oddech wokół siebie. Doskonale zdawała sobie też sprawę, że sięgała mu ledwie do polowy klatki piersiowej. Czuła jego wzrok na sobie. Aż za dobrze.
- Granger? - spytał zszokowany, a ją dosłownie zmroziło. - Co ty tutaj robisz?
- Powinnam zapytać cię o to samo, ale nie mam czasu na pogawędki z Tobą - prychnęła i usiłowała odwrócić się w drugą stronę, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa. I doskonale wiedziała dlaczego. 
- Z tego co widzę powinnaś skończyć za moment. Poczekam. -Zaszczycił ją swoim aroganckim, nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem, a ona zaniemówiła.
- Nie ma takiej potrzeby - burknęła. Wróciła na swoje miejsce i usiłowała przywdziać na twarz swój uśmiech, ale nie potrafiła. Wiedziała, że ją obserwował. Wiedziała, że stoi niedaleko i faktycznie na nią czeka, ale ona nie chciała z nim rozmawiać. Nie miała o czym. To przez niego straciła szanse na szczęśliwe życie. Przez kilkanaście sekund, które były najpiękniejszymi w jej życiu. To przez nie zrozumiała, że nigdy nie kochała Rona. To przez nie zrozumiała, że tamten związek nigdy nie miał szansy się udać. Ale dopiero dziś wiedziała, ze się nie pomyliła. Ronald był naprawdę szczęśliwy z Levander. To dzięki niej wydoroślał i zmężniał. W końcu był też dumnym ojcem. I chociaż mogłoby to wydawać się abstrakcją, to naprawdę sprawdzał się w tej roli.
Skończyła dwie godziny później. Teraz była już naprawdę zmęczona i jedyne o czym marzyła to głęboki sen. Miała jakiś kwadrans do zamknięcia. Rozejrzała się szybko wokół, ale wyglądało na to, że po Malfoy'u nie było ani śladu. Odetchnęła z ulgą i zeszła z wielkiego podestu. Udała się w stronę pomieszczeń tylko dla personelu. Zdjęła z głowy czapkę elfa i przeczesała dłonią włosy. Z jej twarzy znikł ten wielki uśmiech. Zastąpiło go ogromne zmęczenie. Przez moment wpatrywała się w czubki własnych butów, a potem spojrzała przed siebie i zaklęła siarczyście. Stał tam. Oparty o ścianę i z rękami w kieszeniach. Wiedziała, że na nią czekał. 
- Sadziłem, że krócej to potrwa - rzucił w jej kierunku i odepchnął się od ściany, a ona machinalnie się cofnęła. Nie dlatego, że się go bala. Raczej bała się samej siebie.
- Nikt cię nie prosił abyś tutaj czekał - warknęła i chwyciła dłonią klamkę.
- Czy my nie możemy porozmawiać jak normalni ludzie, Granger? - mogłaby przysiąc, że słyszała w jego głosie nutkę żalu.
- Nie, Malfoy. My nigdy nie potrafiliśmy rozmawiać - westchnęła i opuściła rękę. - Gdzie mała? - spytała. Ta dziewczynka naprawdę ją fascynowała.
- Odstawiłem do domu. Blaise by mnie zabił jakby coś jej się stało. - Iw tym momencie wszystko dla niej stało się jasne. Już wiedziała dlaczego była taka niecodzienna, niespotykana i jakby wystraszona. Płynęła w niej ta sama krew, co w Zabinim. 
- Skąd pomysł by się tu z nią pojawić? Nienawidzisz wszystkiego co zaszlamione - syknęła z irytacją. Jego obecność naprawdę jej ciążyła.
- Dorośnij Granger. Czasy się zmieniły. A ona jest tylko dzieckiem. Nie będę jej odbierał tego co ciekawe dla dzieci, z powodu moich uprzedzeń. Najwyraźniej nie jesteś w nastroju. W takim razie porozmawiamy innym razem - mruknął i wyminął ją bez słowa. Przez moment wpatrywała się w jego oddalającą się sylwetkę, a potem odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że kolejny raz już nie nastąpi.
Spoglądał przed siebie, w bliżej nieokreślonym kierunku. W jednej ręce tkwiła pomięta fotografia brązowowłosej dziewczyny, której włosami targał wiatr, a w drugiej szklanka ognistej. W jego głowie szalała burza myśli. Nie spodziewał się tego spotkania. Nie sadził, że kiedyś jeszcze ją zobaczy. Dobrze wiedział, że gdyby mógł - nie byłoby najmniejszego problemu, ale znał ją na tyle dobrze, by mieć pewność, że ona go nienawidziła. Jej spojrzenie z tamtej nocy wciąż tkwiło w jego umyśle, prześladowało go niczym największy koszmar senny. Bo musiał to zrobić, ale nie mógł. Ze względu na nią. Bo wiedział ile znaczył dla niej ten rudzielec. I wiedział, ile ona znaczyła dla niego. Teleportował się wtedy z pola walki. Zniknął z powierzchni całej Anglii. Wrócił zaledwie dwa tygodnie temu. Sam do końca nie był pewien czy tego chciał, ale wrócił na prośbę swojego przyjaciela, a nawet nie tyle jego, co swojej córki chrzestnej. Dragana była wspaniałą dziewczynką, dla której byłby w stanie oddać życie, jak i jej ojciec. Ostatnie lata spędził w Rumunii próbując o niej zapomnieć. Próbując zapomnieć o tym jednym pocałunku, na który sobie pozwolili. I wciąż tak dobrze dobrze pamiętał jak pięknie wtedy wyglądała w wysoko upiętych włosach i tej czarnej jak smoła dopasowanej sukni. Wyróżniała się spośród setek uczennic Hogwartu. Nie mógł przejść obok niej obojętnie.  Wiedział kim była. Wiedział kim był on sam. A mimo wszystko zrobił to. Policzek, po siarczystym uderzeniu, które mu wymierzyła piekł go jeszcze dobrych kilka godzin. Było warto. Bo te kilkanaście sekund zmieniło całe jego życie. Nie sądził jednak, że ją zobaczy. Owszem pracował teraz z Potter'em, ale z tego co wiedział - od lat nie mieli już takiego kontaktu jak za czasów szkolnych. Mógł to zrozumieć. Poznał ją przez ostatnie miesiące szkoły. Przyjaciele byli dla niej wszystkim. Mogła za nich oddać życie i pragnęła ich szczęścia bardziej niż czegokolwiek innego. Dostała to. Widział to dzisiejszego popołudnia w jej spojrzeniu. Śmiała się, ale w gleby jej bursztynowych oczu widział przyczajony smutek. Wyglądała dokładnie tak, jak w dniu, w którym zrobił to zdjęcie. Tak samo samotna, tak samo rozdarta i tak samo odległa. Westchnął przeciągle i odłożył pusta szklankę na mały stolik. Wiedział, że cokolwiek by nie zrobił - ona nigdy nie będzie jego.

Szla przed siebie szurając w śniegu nogami. Zmrok zapadł już na dobre, a cale miasto oświetlały jedynie światła latarni. Godzina była jeszcze wczesna, a ona postanowiła skorzystać z wolnego wieczoru i wybrać się na karmelowe latte do swojej ulubionej kawiarni. Wokół niej było mnóstwo ludzi, którzy dokądś spieszyli. Głównie zakochane pary szukające odpowiednich prezentów świątecznych. Czas biegł nieubłaganie szybko i z dwóch miesięcy zostały już tylko trzy tygodnie. Powoli wszystko już zaczynało przybierać świąteczne barwy i gdzie nie gdzie słychać było już świąteczne piosenki. Gdzieś pośród tego wszystkiego tkwiła ona sama, samiuteńka. Z jednym jedynym życzeniem - pragnieniem miłości. Co roku takim samym i co roku niespełnionym.

Last night I took a walk in the snow
Couples holding hands places to go
Seems like everyone but me is in love
Santa can you hear me?

Pchnęła ogromne metalowe drzwi i weszła do środka małego pomieszczenia. Do jej nosa od razu dobiegł zapach przypraw korzennych i cynamonu. Na stolach stały już małe świeczniki ozdobione żywymi gałązkami, a w rogu bielą i czerwienią mieniła się ogromna choinka. Zajęła swoje ulubione miejsce - w rogu sali, tam gdzie mogła obserwować ludzi, ale sama nie była zbyt widoczna. Wystarczyło jedno spojrzenie na kelnerkę i ta już wiedziała, co miała podać. Uwielbiała tą milą i ciepłą atmosferę bez przepychu i udawanych grzeczności. Naprawdę lubiła tu przychodzić. To ją odprężało i wyciszało. Przymknęła na chwile oczy i rozkoszowała się delikatną melodią płynącą z głośnika.
- Mogę się przysiąść? - Usłyszała nad sobą, a jej spokój runął w jednej chwili.
- Nie możesz - odparła nawet nie otwierając oczu. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć kto nad nią stoi.
- Chciałem po prostu wypić z tobą kawę, Granger. Przecież cię nie zjem. - Słyszała pisk odsuwanego krzesła. Westchnęła przeciągle.
- A nie pomyślałeś Malfoy, że ja mogę nie mieć na to ochoty? - spytała ironicznie i uchyliła powieki. Siedział dokładnie na przeciwko, a ona miała wrażenie, że ktoś zamknął ją w malej klatce, z której nie mogła uciec. 
- Mówiłem. Jedna kawa ze mną cię nie zabije. - Kiwnął w stronę kelnerki, która natychmiast pojawiła się obok nich. Odwróciła wzrok. Żałowała, że w tej chwili nie mogła się stąd po prostu teleportować. - Wiem o czym myślisz. Nie radziłbym używać magii - szepnął, a potem uśmiechnął się kpiąco.
- Niech cię piekło pochłonie - warknęła i upiła łyk swojej kawy.
- Z pewnością trafię tam w odpowiednim czasie.
- Czego ode mnie chcesz? Co to za nowa gierka, co? - Przyjrzała mu się bliżej, na tyle na ile było to możliwe, w tym nikłym świetle. Nie wydawał się być spięty, nie wydawał się przejawiać jakichkolwiek emocji. Nie powinna być zdziwiona, a mimo to była.
- Niczego Granger.
- Akurat ci uwierzę. Pewnie czekasz aż stad wyjdę żeby potem strzelić we mnie Avadą - syknęła.
- Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno temu. Jak widzisz jednak żyjesz więc nie takie są moje zamiary. 
- Jeśli wydaje ci się, że to mnie uspokaja albo zmienia moje nastawienie do ciebie to głęboko się mylisz. Wszystko czego od ciebie chce to żebyś zniknął i nigdy więcej nie pojawiał się przede mną.
- Kiedyś taka nie byłaś...
- Nie waż się wspominać jaka kiedyś byłam. Nie znasz mnie. I nigdy nie znałeś. Nie wiem, co roi się w twojej głowie, ale lepiej żeby to nie miało żadnego związku z moją osobą. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka! - Gwałtownie wstała z krzesła, które omal nie upadło na podłogę. - Nie idź za mną! - Zabrała swoją torebkę z oparcia i ruszyła do wyjścia. Gwałtownie otworzyła drzwi, a dzwonek wiszący nad nimi zadzwonił ze zdwojona silą. W jej twarz buchnęło mroźne powietrze, ale nawet ono nie mogło ostudzić fali złości, która zalała jej drobne ciało. Co on sobie wyobrażał? Jak śmiał? Nienawidziła go. Nienawidziła go z całych sił. Nienawidziła go od dnia, w którym zniszczył jej szczęście. Doskonale pamiętała tamten wieczór na balu kiedy ją pocałował. Pamiętała aż za dobrze. To on uświadomił jej, że nigdy nie czuła czegoś takiego kiedy całowała się z Ronem. Kilkanaście sekund, które sprawiły, że nienawidziła go jeszcze bardziej. Dopiero po latach uświadomiła sobie, że to co wydawało jej się być nienawiścią było jej nieudolna próbą zwrócenia na siebie uwagi. Sadziła, że ten pocałunek coś znaczył, że on mógł się zmienić. Długie miesiące zajęło jej uświadomienie sobie, że dla niego to był żart, może zakład. Tego nie wiedziała. Wiedziała jednak, że była w nim zadurzona. I chociaż tych uczuć już teraz w niej nie było - jego obecność jej przeszkadzała, ciążyła. Bo za każdym razem wracała pamięcią do tamtego momentu, w którym tak okrutnie zakpił z jej osoby. Wiedziała, że była dla niego nikim. Ale mimo wszystko była człowiekiem. I jak każdy chciała kochać i być kochaną. Poczuła coś mokrego na swoim policzku. Uniosła głowę w górę i spoglądała na spadające z nieba płatki śniegu, które z każda chwila padały coraz obficiej.

Santa can you hear me?
I want my baby, baby 
I want someone to love me 
Someone to hold me

I nie mogła wiedzieć, że dokładnie ją obserwował, że toczył wojnę sam ze sobą. Bo wszystko czego chciał, to móc w końcu opowiedzieć jej o wszystkim tym, co skrywał przez te lata. O wszystkim tym, co spędzało mu sen z powiek. Ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Nie chciał jej wypłoszyć. Bo wiedział, że to jego jedyna i ostatnia szansa. 

Spoglądała na swoje odbicie w małym lusterku wiszącym na ścianie. Była blada, a jej sińce pod oczami sięgały już kości policzkowych. Wyglądała na naprawdę chorą. Była przemęczona, ale nie mogła odpuścić, nie mogła zrezygnować. Westchnęła przeciągle i narzuciła na ramiona swój płaszcz. Jeszcze tylko dwa tygodnie i w końcu będzie mogła odpocząć, odetchnąć. Samotnie. Już sama nie wiedziała co w tym momencie jest dla niej lepsze - samotność czy natłok pracy. Zgasiła światło i wyszła na zewnątrz. Centrum handlowe już dawno zostało zamknięte dla wszystkich kupujących. Prawdopodobnie była jedną z ostatnich osób, które wciąż tkwiły w środku. Zamknęła za sobą drzwi, odwróciła się i zamarła. Znów tam stal, nonszalancko oparty o ścianę z rękami w kieszeniach dopasowanych czarnych spodni. Momentalnie wezbrała w niej złość.
- Czego chcesz? - warknęła w jego stronę upewniając się, że aby na pewno zamknęła drzwi. Wolała nie sprawdzać co by się stało gdyby ktoś niepowołany miał dostęp do tych pomieszczeń.
- Upewnić się, że bezpiecznie dotrzesz do domu - mruknął.
- I ty masz być moją eskortą? Niedoczekanie twoje. - Prychnęła pod nosem i ruszyła przed siebie. Nie musiała się odwracać, by sprawdzić czy poszedł za nią. Doskonale słyszała jego kroki i niemal czuła jego oddech na swoim karku. - Jak się tu dostałeś?
- Mam swoje sposoby - odparł z czymś na kształt rozbawienia. Albo przynajmniej jej się tak wydawało. 
- Nie wątpię. A teraz możesz już sobie pójść do diabła - syknęła i odwróciła się na pięcie. Był bliżej niż myślała, a przekonała się o tym kiedy odbiła się od jego klatki piersiowej niczym piłeczka pingpongowa.
- Nic ci nie jest? - Czy teraz się o nią troszczył? Świat zwariował. Nie. To Malfoy zwariował. Chyba będzie musiała mu zalecić wizytę na jednym z oddziałów psychiatrycznych. Na cale szczęście to nie był jej rejon. Wpatrywała się w niego bez jakiejkolwiek reakcji. - Wiesz Granger, Blaise ma też swoje życie więc nie spędzam u niego każdej wolnej chwili. Pytałem czy nic ci nie jest.
- Nic, Malfoy. Nie musisz się obawiać. Nie umrę na twoich rękach. - Zrzuciła jego dłoń ze swojego łokcia i odsunęła się parę kroków w tył. Nie wiedziała dlaczego nagle zrobiło jej się jakoś dziwnie duszno i słabo. Czyżby faktycznie była chora? Nie, to nie było możliwe.
- To dobrze. Chodzimy. Jesteś zmęczona. - Znowu złapał ją za łokieć i pociągnął w kierunku wyjścia.
- Jestem dużą dziewczynką. I potrafię się teleportować! - Niemal krzyknęła, a potem spojrzała we wszystkie strony i upewniła się, że akurat to miejsce nie znajduje się w zasięgu kamer. Kiedy nikogo nie zauważyła, nim zdarzył coś powiedzieć, teleportowała się z głuchym trzaskiem.

Z niecierpliwością wypatrywała Martina, który spóźniał się już dobry kwadrans. Dzieciaki były coraz bardziej hałaśliwe i domagały się Mikołaja, a jego jak na złość nie było. Chwilę później rozległy się entuzjastyczne piski, a ona zerknęła skąd dobiegały. I omal nie przewróciła się przez własne nogi. Nie wiedziała czy powinna się wściec czy roześmiać. Oto właśnie Pan Arystokrata Malfoy szedł w jej kierunku, ubrany w czerwony strój i z wielką białą brodą. To była absurdalna sytuacja i aż musiała się uszczypnąć żeby upewnić się, że to aby nie sen. Niestety. Snem to nie było. Przepuściła go, a on zajął miejsce na wielkim brązowym fotelu. Chcąc nie chcąc musiała zaczynać. W końcu po to tu była - by sprawić dzieciakom radość.
- Gdzie Martin? - spytała po cichu, tak żeby tylko on ją usłyszał.
- Masz na myśli tego swojego kolegę? Rozchorował się biedaczyna. - Pokręcił głową i teatralnie zacmokał.
- Co mu zrobiłeś? - syknęła.
- Nic wielkiego Granger. Do świąt będzie zdrów jak ryba. - Puścił jej perskie oko. A potem odezwał się donośnym głosem w kierunku dzieci, które były nim oczarowane. Ach te jego pieprzone arystokrackie maniery.
 - Co ty knujesz, co? - Spojrzała na niego krzywym wzrokiem.
- Ja? - spytał z mina niewiniątka. - Nic. Zaoferowałem tylko swoją pomoc, na wszelki wypadek gdyby komuś wypadło cos nagłego. - Wzruszył ramionami.
- Przez wypadek rozumiesz celowe spowodowanie czyjegoś uszczerbku na zdrowiu? Jesteś takim samym kretynem jak za czasów szkoły. Dorośnij w końcu Malfoy - fuknęła i chwyciła wielka miskę wypełnioną cukierkami. To będą naprawdę ciężkie trzy godziny, a ona czuła się jeszcze gorzej niż wczoraj. I bynajmniej nie miała na to wpływu jego obecność. Coś było nie tak, a ona nie wiedziała co.
Spoglądał na nią kątem oka. Była bardzo blada i ręce jej drżały. Nie musiał jej znać by wiedzieć, że to może być zmęczenie. A znał ją na tyle dobrze, by przypuszczać, że nie odpuści jakiegokolwiek zajęcia ze swojego terminarza. Znał te objawy doskonale ze szkoły. To akurat w ogóle się u niej nie zmieniło. Nie liczyło się jej zdrowie, a zadania do wykonania. Minuty mijały, a ona z każdą kolejną była coraz bliżej swojego kresu wytrzymałości, a on tylko czekał na tą chwilę. I nie musiał czekać zbyt długo. Ten moment nadszedł już wkrótce. Kiedy miska z cukierkami upadła z głośnym hukiem na ziemię, a cukierki potoczyły się po podłodze. Delikatnie ponaglił dziewczynkę, która siedziała na jego kolanach i wstał gwałtownie. W ostatniej chwili by uchronić Granger przed rychłym upadkiem. Zerknął na jej białą niczym ściana twarz i już wiedział - zasnęła snem kamiennym. Przecisnął się przez tłum zainteresowanych gapiów, przeprosił dzieciaki krzycząc, że funduje wszystkim darmowe lody na swój rachunek w kafejce na przeciwko i czym prędzej wyszedł na zewnątrz. Znalazł pierwszy lepszy ciemny zaułek i teleportował się do domu.

Obudziła się niezwykle wypoczęta. Nic ją nie bolało i nie czuła żadnego zmęczenia. Otwarła oczy, ale niewiele widziała w tej ciemności. Usiłowali zrzucić z siebie kołdrę. Satynowa? Coś jej nie pasowało. Nie posiadała satynowej pościeli. Zdjęła nogi z łózka i poczuła pod stopami niewiarygodną miękkość. To też nie było normalne. Nie miała w domu żadnego dywanika przy łóżku, a już na pewno nie tak miękkiego. Wyciągnęła ręce do przodu próbując wyczuć co przed nią jest. Ta sytuacja bynajmniej jej się nie podobała. Nie miała pojęcia gdzie jest. Dotarła do okna, a przynajmniej tak jej się wydawało i w tym momencie pokój rozjaśniło światło.
- Dobrze Granger, że już wstałaś. - Odwróciła się błyskawicznie, niemal potykając się o kawałek dywanu, ale ostatecznie udało jej się złapać równowagę.
- Co ja tu robię? - pisnęła przerażona jego widokiem. - I która jest godzina?
- Mówiąc kolokwialnie, po prostu śpisz. Najwyraźniej sama nie potrafisz o siebie dostatecznie dobrze zadbać.
- Dlaczego mnie tu przywlokłeś? - prychnęła, a ciekawskim spojrzeniem rozglądała się po pokoju. Był ogromny. Jej mieszkanie z pewnością zmieściłoby się w nim w całości.
- Nie miałem innego wyboru. Mogłem jeszcze cię porzucić wśród tłumu ludzi i pozwolić im obserwować jak śpisz.  Zrobiłem kolację. - Westchnął i przeczesał dłonią swoje blond włosy. Nie sadził, że dziewczyna będzie tak długo spała, ale z drugiej strony mógł ją swobodnie obserwować bez krzyków i pisków. 
- Kolację? Mogłeś mnie do domu odstawić na te dwie godziny - syknęła, a potem usłyszała jego śmiech.
- Dwie? Dobry żart. Spałaś prawie dobę, Granger. - Pokręcił głową z rozbawieniem, a jej szczęka o mało nie zsunęła się do ziemi.
- Jak to możliwe? To się nigdy nie zdarza! To nie mogło mi się przytrafić - marudziła krążąc w kółko niczym zaczarowana.
- Uspokój się i chodź coś zjeść. Musimy porozmawiać. - Na dźwięk jego ostatnich słów nagle zesztywniała i spojrzała na niego martwym spojrzeniem. Wewnętrzne dziecko zniknęło jak za sprawa jakiegoś zaklęcia. Znów stała przed nim kobieta, która pałała do niego nienawiścią.
- My nie mamy o czym rozmawiać, Malfoy - syknęła i podeszła do niego na tyle blisko, by być w stanie spojrzeć mu w oczy. I to był jej błąd. Bo w jego błękitnych oczach znalazła wszystko, co chciała odnaleźć tamtego wieczora kiedy ją pocałował. Wtedy jego oczy były martwe, teraz były niczym płynny ocean. Coś drgnęło w jej sercu.

Santa can you hear me?
I have been so good this year
And all I want is one thing
Tell me my true love is here
He's all I want just for me
Underneath my Christmas tree
I'll be waiting here
Santa that’s my only wish this year

- Mamy parę spraw do omówienia. Jesteś mi to winna za uratowanie Twojego tyłka z opresji. - Uśmiechnął się delikatnie, a ona miała wrażenie, że kolana się pod nią uginają. Nie, nie. To nie tak miało być. To tak nie mogło być.
- Tylko się pośpiesz. Musze wyjaśnić w pracy moją nieobecność.
- Zrobiłem to za ciebie. Masz wolne do końca tygodnia. 
- Słucham? - krzyknęła i trzepnęła go ręką w ramię. - Jak mogłeś zrobić coś takiego? - fuknęła oburzona. I rozwścieczona.
- Powiedziałem im, że jesteś przemęczona i potrzebujesz paru dni odpoczynku, aby być w stanie znów ratować ludzi. Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscy przytaknęli.
- Dupek - burknęła pod nosem.
- Nie ma za co, Granger. - Puścił jej perskie oczko, a potem przepuścił przodem. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że podczas tej dziwnej wymiany zdań doszli już do salonu. Jej oczom ukazała się ogromna choinka przystrojona najpiękniejszymi ozdobami jakie tylko widziała w życiu. Było na niej wszystko. Bombki o przeróżnych kształtach, piernikowe ciasteczka i cukrowe laseczki. A całość rozświetlały stojące pionowo lampki, które wyglądały jak świeczki. Była zachwycona i nie potrafiła tego ukryć. 
- Jest piękna. - Westchnęła i podeszła bliżej, a on doskonale wiedział, że ta choinka ją zachwyci. Była łatwiejsza do rozgryzienia niż mogłaby przypuszczać. Bo Hermiona Granger nigdy nie była dobrym kłamcą. Nawet jeśli mówiła nie, on wiedział, że powiedzieć chciała tak.
- Dziękuję. Wina? 
- Może być. - Machnęła ręką wciąż podziwiając to niesamowite drzewko.
- Siadaj proszę. - Odsunął jej krzesło i ponaglił gestem ręki. Skurczybyk był dżentelmenem w każdym calu. Posłusznie zajęła swoje miejsce i skupiska swój wzrok na wypolerowanym kieliszku z czerwonym płynem. Właściwie nie wiedziała czemu się na to zgodziła. Właściwie nie wiedziała, co mogłaby usłyszeć. Czy raczej czy jest cokolwiek co chciałaby usłyszeć.
- Możemy od razu przejść do sedna? Nie zamierzam dłużej nadużywać twojej gościnności - odparła ironicznie.
- Wydaje ci się, że to jest takie proste? Że cos co układałeś przez lata, sadząc, że nigdy się nie wydarzy, przychodzi tak łatwo? - Oparł głowę na dłoni i przymknął oczy, a ona siedziała jak sparaliżowana. Nic nie rozumiała.
- Co masz na myśli?
- Co robiłaś po ukończeniu szkoły? Gdzie pracowałaś? Z kim się spotykałaś? - Zarzucił ją falą pytań, a ona na dzień dobry nie miała żadnej riposty, którą mogłaby w niego rzucić.
- Dlaczego interesuje cię moje prywatne życie, Malfoy? - Prychnęła i odłożyła widelec na stol. Straciła apetyt. Całkowicie.
- Bo moja odpowiedź na tego typu pytania jest prosta, Hermiono - to był pierwszy raz kiedy wypowiedział jej imię. Była w szoku. Wyglądała jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie petryfikujące. Nie mogła z siebie wydusić żadnego słowa. - Przez ostatnie sześć lat życia próbowałem o tobie zapomnieć kobieto... - Westchnął i spojrzał na nią. A ona znów tonęła w jego oczach. 
- Przykro mi, ale nie rozumiem.
- Przypomnij sobie tamten wieczór, w którym Weasley miał zginać. Pamiętasz? - Energicznie pokiwała głową. Jak mogła go nie pamiętać. To przez niego przez tyle czasu nie mogła zapomnieć o tym podłym dupku. - Tamtej nocy opuściłem Londyn. Najpierw udałem się do Rumunii gdzie spędziłem najwięcej czasu. Pracowałem tam w mugolskim szpitalu jako wolontariusz. W między czasie spędziłem pół roku w indyjskim klasztorze. Jak idiota sadziłem, że medytacje pomogą mi wymazać cię z głowy. Kiedy to się nie udało przeniosłem się na jakiś czas do Japonii, żeby pracować w małej wiosce jako dozorca. Poznałem ich kulturę, zagłębiałem się w zwyczaje, ale to też nie pomogło. Dlatego odpuściłem i udałem się do Francji żeby uprawiać winogrona. Miałem nadzieję, że dzięki zbieraniu małych kuleczek uporządkuje swoje wzburzone serce. I tym razem się pomyliłem. Wpadłem więc na pomysł, że może w Nowym Jorku mój plan się uda, ale i tam tylko się rozczarowałem. Sam już nie wiedziałem, w którym świecie powinienem się obracać. Cokolwiek bym nie robił i gdziekolwiek bym nie był wciąż myślałem tylko o Tobie. Ale jestem Malfoy'em. My się nie poddajemy. Wiec z Ameryki przeniosłem się do Norwegii i bylem poławiaczem ryb. Swoją drogą szkoda, że nie widziałaś miny Blaise'a kiedy mu to obwieściłem. Dosłownie tarzał się po podłodze ze śmiechu. To też na długo nie poskutkowało, więc postanowiłem pojechać do Afryki i pomagać przy transporcie bananów. A kiedy i to zawiodło - odpuściłem. Spakowałem swoje rzeczy i  wróciłem do Rumunii. Załatwiłem swoje sprawy i znów zostałem lekarzem. Po trzech miesiącach Zabini przemówił mi do rozumu i uzmysłowił, że to w niczym nie pomoże. Niechętnie przyznałem mu rację. I tak oto wróciłem do Anglii. Nie sadziłem jednak, że wpadnę na Ciebie tak szybko, a wszystko to, co tak ciężko wypracowałem, błąkając się po świecie, runęło jak Hogwart tamtej burzowej nocy, kiedy sam przed sobą ostatecznie przyznałem co do ciebie czuję - Zakończył swoją wypowiedź i zerknął na nią niepewnie. Nie wydawało się, by ta opowieść jakkolwiek na nią wpłynęła. Mylił się. Poruszyła ją całkowicie, ale... no właśnie. Było ale. To nie mogła by prawda.
- Po pierwsze, nie pamiętam abyśmy przeszli na ty. A po drugie, to co mówisz całkowicie mija się z twoim zachowaniem.
- Nie rozumiesz. Dobrze wiem jaki bylem, dobrze wiem jaki być musiałem. Dziękowałem Merlinowi, że nikt nie przyuważył tego pocałunku. Inaczej bylibyśmy już martwi. Nie mogłem nic zrobić, nie mogłem dać ci żadnego znaku. Mogłem tylko patrzeć jak pielęgnujesz swoją nienawiść. Mogłem tylko cię obserwować. Gdzie się dało.
- Śledziłeś mnie? - pisnęła. Niemożliwe. Nigdy go nie zauważyła.
- Możesz to tak nazwać choć to nie do końca to. Coś ci pokażę - sięgnął ręką na drugą stronę stołu i podał jej niewielki zeszyt oprawiony ciemnozieloną skórą z małym srebrnym smokiem na górze. 
- Co to jest? 
- Otwórz, a się przekonasz - mruknął. Chwyciła zeszyt w swoje ręce i otworzyła go. Na pierwszej stronie zobaczyła zniszczone zdjęcie z pogniecionymi rogami, które było tylko luźno tam włożone. Przyjrzała mu się bliżej. Brązowowłosa dziewczyna siedziała pod drzewem przy jeziorze. Zerknęła jeszcze raz. Znała ją. Lepiej niż ktokolwiek. Przewróciła kartkę. Znów ta sama dziewczyna. Tym razem rzucała śnieżkami z przyjaciółmi. Kolejna strona i ta sama burza włosów. Przekartkowała cały zeszyt, który był małym albumem. Była wszędzie. Tylko ona, tylko Hermiona na każdej ruchomej fotografii.
- Skąd to masz? - mruknęła nie wierząc własnym oczom. Cały jej światopogląd właśnie się załamał. 
- Zrobiłem. - Wzruszył ramionami.
- Wiec dlaczego... - zaczęła, ale głos ugrzęzł jej w gardle.
- Dlaczego nie zjawiłem się wcześniej? Dobrze wiesz dlaczego. Nienawidziłaś mnie z każdym dniem mocniej. A ja... A ja nie bylem człowiekiem, który byłby dla ciebie odpowiedni. I wciąż się za takiego nie uważam, ale zrobiłem wszystko co mogłem żeby się zmienić. Bo gdziekolwiek bym nie był jedyną osobą, o której potrafiłem myśleć byłaś ty. A teraz pozwól, że wreszcie to powiem. Hermiono Granger, jestem w tobie zakochany od czubków palców, aż po końcówki włosów i nie zamierzam dłużej tego ukrywać. Cokolwiek nie zrobisz i nie powiesz, w końcu i tak będziesz moja.
Patrzyła na niego w osłupieniu. Miała wrażenie, że robi sobie z niej żarty, ale jedno było pewne. Jej serce, które okute było lodem właśnie ożyło. I pędziło jak szalone. Bo ona też kochała tego człowieka.

Brązowowłosa dziewczyna spoglądała na swoje odbicie w lustrze i musiała przyznać, że wyglądała naprawdę dobrze. Czerwona koronkowa i rozkloszowana sukienka z głębokim dekoltem, idealnie pasowała do jej koloru skory i idealnie nadawała się na tą okazję. Niechętnie stwierdziła, że Malfoy miał jednak rację. Te parę dni wolnego dobrze jej zrobiło. Już nie była blada jak ściana, a jej wory pod oczami już nie sięgały polowy twarzy. W ogóle miała w sobie więcej radości z życia i szczęścia. Ale jakiś malutki głosik w głowie podpowiadał jej, że to nie wypoczynek, a słowa tej tlenionej fretki tak na nią podziałały. Może i miał rację bo od tamtego dnia powtarzała to zdanie za każdym razem kiedy tylko go widziała. A łaził za nią niczym pies. Była tym szczerze zdziwiona, bo przecież zostawiła go wtedy bez słowa. Emocje wzięły górę i po prostu stamtąd uciekła. Od kilku dni miała ochotę się za to powiesić. Bo przecież ona tez go kochała i po historii, która na wszelki wypadek porządnie zweryfikowała w jednym z barów razem z Zabinim, wiedziała, że może mu zaufać. Wiec dlaczego, do cholery, uciekła? Sama nie wiedziała.

Santa can you hear me?
Tell me my true love is here
He's all I want just for me
Underneath my Christmas tree
Santa that’s my only wish this year

Zarzuciła czarny płaszcz na ramiona i zamknęła za sobą drzwi. To miał być piękny wieczór, zresztą jak co roku. Tym razem jednak bożonarodzeniowy obiad przyrządzała Ginny i nie odbywał się już w Norze. Dzięki temu, że mieszkała ledwie kilkanaście minut drogi od Potter'ow mogła cieszyć się tym zimowym krajobrazem. Kochała święta. Zwłaszcza kiedy wszystkie domy były już przystrojone, a w oknach mieniły się różnokolorowe choinki. Szla przed siebie z uśmiechem na twarzy co jakiś czas wystawiając dłoń do przodu, na która spadały białe płatki śniegu. Zima była wyjątkowo łaskawa tego roku. A ona cieszyła się tym jak tylko mogła. Bo Hermiona Granger uwielbiała święta. Minęła zakręt i weszli na ostatnią prostą uliczkę. I tym razem Harry jej nie zawiódł. Ich dom widać było już z daleka. Z dachu zwisały girlandy światełek, a tuż koło komina stały oświetlone sanie i renifery. Uśmiechnęła się sama do siebie. Musiał się pewnie niezłe nagimnastykować, kiedy próbował je tam umieścić bez użycia magii. Weszła przez furtkę i podeszła do drzwi, na których wisiał wielki wieniec z żywych gałązek ustrojony kolorowymi bombkami. Zerknęła szybko do środka, chyba wszyscy już byli. Zadzwoniła dzwonkiem, a wewnątrz rozbrzmiała świąteczna melodia. Po chwili drzwi się otwarły i stanął w nich gospodarz domu.
- Hermiona! Dobrze, że już jesteś. - Harry jakoś podejrzanie dziwnie się uśmiechnął, a jego oczy w ogóle na nią nie patrzyły. Coś było nie tak. Weszła do środka i odwiesiła swój płaszcz na mały haczyk, tuż koło czarnej wełnianej kurtki, którą gdzieś już kiedyś widziała. A z pewnością nie należała do żadnego z jej przyjaciół.
- Przepraszam... - pisnęła ruda na jej widok, a na jej twarzy wina była wręcz wymalowana. Nie rozumiała nic z tego, co się tutaj działo. 
- Co masz na.... - Nie musiała kończyć. Zrozumiała w sekundzie, kiedy Malfoy pojawił się obok Harry'ego.
- Cześć - odparł jakiś zakłopotany, a może zawstydzony. Sama nie wiedziała, a jej serce momentalnie przyspieszyło.
- Co on tu robi? - szepnęła na ucho do Ginny, kiedy szły za Harry'm do jadalni.
- Pytaj mojego męża. To on jest za to odpowiedzialny - syknęła ruda i wbiła w plecy swojego ukochanego spojrzenie bazyliszka. Hermiona przywitała się z Ronem i jego żoną, rodzicami Ginny i całą resztą znajomych, którzy pojawili się na tej uroczystości. Było niezwykle dużo osób. Dziwiła się, że stół nie pękł jeszcze od nadmiaru jedzenia. Były cztery pieczone indyki, trzy półmiski gotowanych ziemniaków i frytek. Dwie wazy polanego masłem groszku. Sosjerki wypełnione aromatycznym sosem pieczeniowym i żurawinowym. Były też inne bardziej codzienne przysmaki. A na wielkiej ladzie kuchennej stały już gotowe desery. A ona szczerze wątpiła, że po tak sytym obiedzie ktokolwiek zmieści jeszcze choć kawałek płonącego bożonarodzeniowego puddingu, z tradycyjnie ukrytym w środku syklem. Albo, że ktoś skusi się na jedno wspaniale kolorowe ciasteczko, które tak pieczołowicie dekorowały zeszłej nocy. Podczas obiadu rozmowom i żartom nie bilo końca. Nawet Malfoy się udzielał. Nie sadziła, że będzie czuł się tak swobodnie  między ludźmi, których kiedyś nienawidził. 
- Mam coś dla ciebie, ale musisz wyjść ze mną na zewnątrz - szepnął nad jej uchem, a ona niemal podskoczyła na krześle. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, a ona pewnie ją złapała. Później podał jej płaszcz, który narzuciła na ramiona.
- Dokąd idziemy? - mruknęła.
- Nigdzie daleko. Po prostu daleko od tych wszystkich ludzi. - Wzruszył ramionami i przepuścił ją przodem. Wyszli na podwórko, a jej twarz owiał mroźny powiew wiatru. Mimowolnie ścisnęła płaszcz mocniej. - A teraz spójrz w górę. - I nim zdążyła to faktycznie zrobić, poczuła jego usta na swoich. Były dokładnie tak miękkie i delikatne jak zapamiętała. A te sekundy były dokładnie tak samo ekscytujące jak tamtego wieczoru. Teraz już nie miała dokąd uciec. Teraz już nawet nie chciała uciekać. Bo wiedziała, że kochała tego człowieka i to nie mogło się zmienić. - Kocham Cię - wyszeptał w jej włosy, a ona uśmiechnęła się szeroko.
- To tak jak i ja Ciebie. - Udawanie westchnęła, a potem wtuliła się w niego mocniej. 
- Byłaś grzeczną dziewczynką, wiesz? - On też się uśmiechał. - Zasłużyłaś na swój prezent.
- Jaki prezent? - spytała z zainteresowaniem. Malfoy się odwrócił, wyszeptał coś pod nosem, a ona zerkała mu przez ramię, ale nic nie widziała.
- Hermiono, przedstawiam ci Śnieżka. - Znów wyciągną rękę w jej kierunku. Tym razem trzymał w nich ogromnego białego szczeniaka. Jej oczy rozbłysły niczym bombki na choince. Doskonale wiedziała co to za psiak. Dokładnie ten, o którym tak marzyła od tylu lat.
- Skąd wiedziałeś? - Pisnęła i zabrała puchatą kulkę do siebie.
- Mam swoje sposoby. - pPuścił jej perskie oko, a potem znów przytulił. - Mam tylko nadzieję, że nie będziesz go kochała bardziej ode mnie.
- Wybacz Draco, ale nawet jako biała fretka nie dorównujesz mu do piet - mruknęła, pocałowała go w policzek i czym prędzej czmychnęła do domu, chowając się przed mroźnym powietrzem. Jej serce wypełniało szczęście. Bo w tym roku Mikołaj w końcu wysłuchał jej próśb.

Siedział w swoim gabinecie i przeglądał stertę papierów zalegających na biurku. Był już naprawdę zmęczony, a pracy wciąż nie ubywało. Poprawił swoje okulary, które osunęły się na nosie i otwarł kolejną kopertę. Wtedy też drzwi otworzyły się z wielkim hukiem i stanął w nich Malfoy. Odkąd zaczęli wspólną pracę był tylko utrapieniem, ale czego mógł chcieć tym razem?
- Potter musisz mi pomoc - niemal krzyknął opierając ręce na blacie. Biła od niego powaga i stanowczość. 
- Ja? Tobie? Oberwałeś jakimś porządnym zaklęciem i zapomniałeś kim jestem? - spytał zszokowany. Malfoy musiał naprawdę źle się czuć.  Może potrzebował wizyty w Mungu?
- Niezwykle zabawne. Pozostawię to bez ironicznego komentarza. Chodzi o Hermionę. - Niemal go spetryfikowało. Nie sądził nawet, że zna jej imię. Nie sądził, że zna czyjekolwiek imię poza swoim własnym. Był zaintrygowany.
- O kogo? - spytał jednak dla pewności.
- Twoja orzechowowłosa przyjaciółka z bursztynowymi oczami. Najmądrzejsza z waszej trojki... no o Granger chodzi do cholery! - A teraz znał nawet szczegóły jej wyglądu? Coś tu było mocno podejrzane.
- A dlaczego ja miałbym ci pomóc w sprawie Hermiony? - Znowu zadał pytanie, które niezwykle go nurtowało.
- Bo zaistniały takie pewne okoliczności o których wy zapewne nie macie pojęcia, które sprawiają iż potrzebuje waszej pomocy. A to dopiero ciekawe rzeczy. Tajemnice, tajemnice, tajemnice... niemożliwe... czyżby jednak?
- A dokładniej Malfoy? 
- Potrzebuję żebyś mnie zaprosił na waszą bożonarodzeniową kolację - wydusił z siebie blondyn, a oczy Pottera powiększyły się o jakieś trzy rozmiary.
- O tak Malfoy. Z pewnością postradałeś rozum. Niby dlaczego miałbym się na to zgodzić? - Teraz był już pewien, że powinien mu załatwić porządną wizytę. Może dzięki znajomościom dostanie jakąś zniżkę?
- Bo jestem w niej szaleńczo zakochany i dobrze wiem, że ona we mnie też. - Odparł dumnie prostując plecy i wypinając pierś, a Harry miał wrażenie, że zaraz osunie się na krześle. Czy to były jakieś żarty? Ale on zdawał się mówić poważnie...
- Słucham? Chyba zidiociałeś do reszty - fuknął, a następnie go zignorował i wrócił do śledzenia wzrokiem swoich dokumentów.
- Mówiłem. Pewne sytuacje, która są moją i jej tajemnicą. To jak? Pomożesz? - Wciąż nie dawał za wygraną. A gdyby głębiej się zastanowić to to mogłoby wypalić. Hermiona zabiłaby go jednym spojrzeniem i oboje mieliby go z głowy. Tak. Zdecydowanie to była dobra sytuacja. Same plusy.
- Jeżeli ma być szczęśliwa to niech będzie. Przeżyje twoją zawszoną obecność w moim domu. - Westchnął przeciągle.
- Wierz mi. Będzie. W końcu będzie. - Malfoy uśmiechnął się przebiegle, a potem wyszedł niczym wiatr. I gdyby tylko dać mu pelerynę mógłby spokojnie naśladować Snape'a podczas jego przechadzek po Hogwarcie. Harry pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Z tego będzie jeszcze jedna wielka bożonarodzeniową katastrofa gorsza niż zbyt płynny płonący pudding, który jego teściowa rozlała w ubiegłym roku na ich ulubiony dywan. 

2 komentarze:

  1. Piękna. Nie mam lepszego określenia dla tej miniaturki. Jest cudowna, od początku do samego końca. Świetnie oddałaś atmosferę Świąt, czuć ją naprawdę wszędzie.
    PS Fajnie znowu przeczytać coś twojego :) Wracasz do nas na stałe?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy można liczyć na nową miniaturkę w najbliższym czasie? Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy