piątek, 1 marca 2013

Czar przeszłości.

Nawet ta przeszłość, o której rozmyślali bez przerwy, miała jedynie smak żalu...

Tępym wzrokiem wpatrywała się w krajobraz rozciągający się przed jej oczami. Była obecna tylko ciałem, ale nie duchem. Jej serce i umysł błądziły w labiryncie przeszłości. Przypominała  sobie każde jego słowo i głos, który tak kochała. Uśmiech, którym ją obdarzał. Sprzeczki o drobne rzeczy i zapewnienia, że jest jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Otwarła oczy, które mimowolnie zamknęła. Próbowała uronić chociaż jedną łzę, ale nie potrafiła. Już nie. Płakała dniami i nocami od ostatnich dwóch lat. W tym momencie zabrakło już łez. Wiedziała, że gdy tylko wróci do siebie znów pogrąży się w rozpaczy. Nie potrafiła zapomnieć. Nie wiedziała czy chce. Wszystko jej o nim przypominało. Od ponad dwóch lat nie spała we własnym łóżku bo wciąż przed oczyma miała momenty, w których zasypiali w nim zatopieni w uścisku. Pamiętała jego słowa, gdy po raz pierwszy zaprosiła go do siebie. Pamiętała dni, które spędzali u niego. Zawsze kładła się w jego łóżku i szczelnie otulała kołdrą, wdychając jego zapach każdą komórką ciała. Starała się wyryć go w pamięci. Do dzisiaj tak było. Pamiętała go nawet we śnie. Pamiętała momenty, w których leżeli wtuleni w siebie tak, że nie potrafiła złapać oddechu. Wtedy byli jednym ciałem. Nie było przerwy między nimi. Czuła jego bliskość  i to uczucie było jej największą ostoją. Pogrążona w rozpaczy, tylko w jego ramionach odzyskiwała chęć do życia. Był jej powietrzem. Był dla niej wszystkim. Był najważniejszą osobą w jej życiu. Znów płakała. Znów myślała o nim. Tak samo jak każdej bezsennej nocy, gdy przed oczami przelatywały jej obrazy wspólnie spędzonych chwil. Nawet w snach marzyła o jego powrocie. Rano budziła się na przesiąkniętej łzami poduszce tylko po to, by znów zacząć swój lament. Nie potrafiła zapomnieć. Nie mogła pozwolić mu odejść. Otuliła się płaszczem i ruszyła przed siebie - do domu, który był jej samotnią. Do domu, który był nim przesiąknięty. Każda cegła była jego wspomnieniem. Szła uliczkami, po których się kiedyś przechadzali, trzymając za rękę.  Nie przejmowała się zdziwionymi spojrzeniami przechodniów. Przyspieszyła kroku. W jej uszach echem odbijały się jego słowa. Każda brukowa kostka coraz mocniej wbijała nóż w jej serce. każdy kolejny krok bolał coraz mocniej.  Już nie potrafiła normalnie funkcjonować. Już nie była dawną sobą. Działała machinalnie. Działała bez zastanowienia. Każdy dzień był dokładnie taki sam. Każdego dnia na własne życzenie wbijała sobie nóż w serce, na nowo i coraz głębiej. Przystanęła na moment i uniosła oczy w górę. Z jej oczu wydostały się kolejne łzy, a serce rozdarło jeden z miliarda kawałków na jeszcze mniejszy. Jego okno - było puste, bez życia. Łudziła się, że znów zobaczy światło w jego pokoju, że zobaczy zarys jego postaci. Chciała, aby dostrzegł ją stojącą na ulicy. Marzyła by zbiegł po schodach i wybiegł do niej na zewnątrz - by wziął ją w ramiona i już nigdy nie puścił. Zakrztusiła się własnymi łzami i ruszyła na przód. Nie wiedziała, w którym momencie zaczęła biec. Musiała dotrzeć do siebie jak najprędzej. Już nie miała na to wszystko sił. Zupełnie zatraciła się w przeszłości. Nie dostrzegała już nikogo i niczego. Liczył się tylko on - tylko on miał znaczenie. Tylko wspomnienia dawały jej motywację, aby wciąż ciągnąć tę bezsensowną agonię. Z każdym dniem umierała z tęsknoty. Wiedziała, że nie wróci. Wiedziała, że nie zadzwoni. Wiedziała, że już nigdy nie powie jej, że ją kocha. Odszedł bezpowrotnie, a ona wciąż tkwiła w przeszłości. Zawładnęła jej umysłem i ciałem. Pogubiła się w rzeczywistości. Chodziła tylko do miejsc, w których kiedyś byli. Chodziła tylko drogami, którymi kiedyś chodzili. Tylko to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Rzuciła się na drzwi swojego mieszkania i po omacku usiłowała je otworzyć. Gdy usłyszała szczęk otwieranego zamka i ujrzała przejście do domu, opadła na posadzkę. Skuliła się w kłębek i pozwoliła łzom płynąć. Oczy ją piekły. Krztusiła się słonymi kroplami, ale nie przestawała. Chciała, aby usłyszał jej płacz. Błagała by dosięgnął go jej żal i ból, który czuła każdego dnia na nowo. Tak bardzo za nim tęskniła. Nie potrafiła bez niego żyć. Był dla niej wszystkim - odszedł. Żył swoim życiem, w którym ona była nieistotna. Ona wciąż go kochała i nie potrafiła pogodzić się z jego odejściem. Błagała, aby ktoś zakończył jej cierpienie. Błagała o śmierć bo tylko ta wydawała jej się rozwiązaniem. Prosiła, by ktoś wymazał jej pamięć, by wyrwał serce. Nie chciała już dłużej czuć bólu. Nie była go w stanie już znieść. Z trudem przeczołgała się do salonu. W kominku wciąż palił się ogień. Na puszystym białym dywanie tuż pod paleniskiem leżał stos zdjęć. Odrzuciła je na bok i odnalazła koszulkę, która pachniała męskimi perfumami. Jego perfumami. Wtuliła w nią swoją twarz i wdychała zapach, który na parę sekund ukoił jej obolałe serce. Chwilę później nadeszła kolejna fala rozpaczy, która dosięgała dna jej serca - zabijała ją po kawałku. Ułożyła głowę na materiale i usiłowała zasnąć. Usłyszała szelest niosący się z korytarza.
- Hermiona -  cichy szept, a później poczuła czyjąś rękę na ramieniu - proszę cię. Musisz przestać. On odszedł. Już nie wróci - rudowłosa dziewczyna usiłowała przemówić jej do rozsądku. Od dwóch lat bezskutecznie. Hermiona w  ogóle nie słuchała ani nie reagowała na jej prośby.
- Odejdź. Nie chcę żyć. Już nie - spojrzała na dawną przyjaciółkę, której obecności tak bardzo nienawidziła. Nienawidziła tego, że każdego dnia próbowała przywrócić jej dawną osobę, ale starej Hermiony już nie było. Umarła wraz z jego odejściem. Było tylko jej ciało, które bolało. Duch już odszedł. Została tylko nikła marna ludzka powłoka.
- Musisz żyć, Hermiono - usiadła obok niej i westchnęła głęboko. To ją przerosło. Już nie dawała sobie rady. Nie wiedziała jak pomóc. Granger nie chciała ratunku.
- Nie - jej oczy był puste. Pozbawione życia. Pozbawione jakichkolwiek uczuć. Były bezdenną pustką, która odzwierciedlała Hermionę lepiej niż miliard słów. Ginevra miała już dość tego wszystkiego. Ruda błyskawicznie podniosła się do pionu i w kilka chwil zebrała wszystko, co przypominało o Malfoy'u. Zebrała w rękach wszystkie wspomnienia, które Granger tak pieczołowicie pielęgnowała.
- Co robisz? - wpatrywała się w postać kobiety z nieodgadniętym wyrazem twarzy.
- Musisz uciec od przeszłości i jeżeli to ma być prawdziwa ucieczka, to nigdy nie będzie ci wolno spojrzeć za siebie - wrzuciła stos zdjęć i innych rzeczy wprost na palenisko. Granger nie krzyknęła. Nie powiedziała niczego. Martwym wzrokiem spoglądała na kominek gdzie płonęły jej wspomnienia, jej całe życie.
- Coś ty zrobiła? - szepnęła.
- Uratowałam cię - klęknęła obok przyjaciółki i sprawiła by spoglądała jej w oczy - nie wolno ci tęsknić za tym człowiekiem, nie wolno...
- Moje życie bez niego nic nie znaczy. Mnie już nie ma, rozumiesz? - odwróciła głowę czując, że do oczy znów cisną się łzy. Płacz nie pomagał. Bolał jeszcze bardziej. Każda łza wypalała dziurę w jej skórze, duszy i roztrzaskanym sercu.
- Podziękujesz mi za to. Zobaczysz - musnęła ustami czoło panny Granger i opuściła jej mieszkanie.
Bursztynowooka kobieta stała na chodniku z oczami wzniesionymi ku niebu, które dzisiaj było całkowicie bezchmurne. Jej twarz oświetlały promienie marcowego słońca. Na jej twarzy tkwił delikatny uśmiech. Spoglądała w okno pewnego domu, który wyrył się w jej pamięci już na wieki, ale dzisiaj już nie płakała. Tamtej nocy obiecała sobie, że już nie uroni ani jednej łzy z jego powodu, a ta chwila miała być ostatecznym rozprawieniem się z bolesnymi wspomnieniami. Wiedziała, że nic nie zobaczy. Wiedziała, że jego już nie ma i nigdy nie będzie. To było jej pożegnanie. Wsunęła na nos czarne okulary i wolnym krokiem zmierzała w stronę przystanku autobusowego. Ściskała uchwyt swojej walizki i nie zwalniała kroku. Weszła do autobusu i przez szybę po raz ostatni spojrzała na swój ukochany Londyn, który teraz opuszczała. Dwa dni później, drugiego marca, postawiła nogę na kamiennym moście, z którego rozpościerał się widok na cały Paryż. Już nie spoglądała za siebie. Tamten dzień był dniem, w którym on dla niej umarł. Umarły wszystkie wspomnienia i uczucia. Uciekła przed przeszłością, która nie pozwalała jej już dłużej żyć. Zostawiła Anglię. Opuściła ją w trzecią rocznicę jej śmierci bo z chwilą kiedy odszedł, jej dusza umarła. Hermiona Granger umarła drugiego marca sprawiając tym samym, że na tym świecie pozostało tylko jej ciało.


***


Dla Ani. Jeżeli to przeczytasz będziesz wiedzieć dlaczego tak jest. Dziękuję za to wszystko, co dla mnie robisz. W szczególności za każde słowo, które padło w dniu 27.02.2013 pomiędzy godziną 19:21 a 19:27. Nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy.

Dla Madzi za wiadomość z 17.02.2013 z godziny 21:53 i 22:24. To naprawdę jest dla mnie bardzo ważne. Pamiętaj, co napisałam 25.02.2013 o 00:42. Nigdy o tym nie zapominaj. Nie wątp w to. 

5 komentarzy:

  1. to chyba najsmutniejsza miniaturka na całym Twoim blogu! nie wiem czy to tekst, czy może Twój dopisek, ale jest mi mega smutno! chyba jestem niepoprawną romantyczką, bo nienawidzę kiedy nie ma happy endu :)
    + może kiedyś możesz stworzyć miniaturkę, gdzie to Draco jest porzucony?:> bo zawsze to ta biedna Hermiona, która zazwyczaj nie umie się podnieść po rozstaniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś przeczytałam, że ludzie uczucia są ostre, przeszywające. I dlatego właśnie zastanawiam się, dlaczego potrafimy kochać? To prawda jak wiele to daje, tą całą radość, pasję, zaangażowanie w otaczający nasz świat, podekscytowanie każdym kolejnym dniem, co przecież nigdy się nie zdarza. To, że możemy wesprzeć się na czyimś ramieniu i czuć się bezpiecznym. Miłość nas dowartościowuje, sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi, w każdym przypadku, bo zawsze robimy coś dla tej drugiej osoby.
    W takim razie dlaczego miłość też rani, niszy i dobiega kresu?
    Dlaczego nasze szczęście stawiane jest na niewidzialnej szali, od której Anioły nas nie chronią?
    Nigdy z nikim się nie spotykałam, więc nigdy nie byłam zaangażowana. I czasem się śmieję z rodziców, kiedy mówią, że na pewno ktoś się mną interesuje. Śmieję i mówię, że powinni woleć bym jak najdłużej była sama, bo ja nie chciałabym patrzeć na swoje dziecko ze złamanym sercem.
    Więc dlaczego?
    Dlaczego tak piękne, surrealistyczne uczucie potrafi zranić bardziej niż cokolwiek innego? Ludzie potrafią tak wiele, więc dlaczego nikt nie nauczył ich radzić sobie z odrzuceniem? Dlaczego nie zawsze potrafimy kogoś znienawidzić i zamknąć w szafie, do której nigdy nie zaglądamy? Dlaczego zawsze potrafimy walczyć o swoje szczęście, ale nie wtedy kiedy ktoś nas zostawi – kiedy ktoś nas nie chce.
    Filozofowie uważają, że musimy żyć w społeczeństwie, by być moralnymi i mądrymi ludźmi, a prawda jest taka, że kiedy się zakochamy potrzebna nam jest tylko jedna osoba.
    Miłość sprawia, że stajemy się egoistami w swoich ideałach. Złamane serce – egoistami, którzy nie chcą dać sobie pomóc.
    I dobrze. Bo nie da się pomóc. Trzeba samemu wziąć się w garść i przez to przejść. Nie ważne co zrobi nasz przyjaciel, bo jeśli sami nie zdecydujemy co ważne i wartościowe, a co nie, to dalej będziemy wrakiem człowieka.
    Ta miniaturka jest o tym, jak bardzo boli, ale nie złamane serce. Ta miniaturka jest o tym, jak bardzo boli tęsknota. Dlaczego? Bo jeśli ktoś nas nie chce, ponieważ się nami znudził - nienawidzimy go. Za kimś takim się nie tęskni. Kogoś takiego się wspomina. Jeśli jednak ktoś odejdzie „bo tak wszyło”, nie potrafimy przestać myśleć o tym, jakby teraz mogło być.
    Miłość charakteryzuje się tym, że kocha i nienawidzi równie mocno. Więc albo jedno, albo drugie.
    Ja nigdy nie byłam w twojej sytuacji, ale raz... Raz moje serce złamano. Nie chcę o tym zapomnieć, bo chcę nauczyć się z tym żyć. I choć nie ma to nic wspólnego z twoją sytuacją i tak było najgorszym co w życiu przeszłam.
    Ale wiesz, choć zdziwiły mnie słowa, za które mi dziękujesz, - bo robisz to zupełnie niepotrzebnie - to rozumiem dlaczego użyłaś w tej opowieści takich, a nie innych. Mam tylko nadzieję, że naprawdę coś dla ciebie znaczą.
    Ja nie chcę ci pomagać. Ja chcę, byś sama potrafiła sobie pomóc. Ginny spaliła wszystko co ona miała, to miało być mostem do nowego życia. Ja postąpiłabym inaczej – zachowałabym to, by pamiętać, że kiedyś kochałam takiego człowieka.
    Bo nic nie dzieje się przez przypadek. Bo wszystko ma nas czegoś nauczyć.
    Dlatego Anioł nie zabierze swej wagi.

    I po raz pierwszy przeszłość znów jest przeszłością...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boziuuuu :c mam łzy w oczach przez ten komentarz :c

      Usuń
  3. Boski rozdział. Miałam łzy w oczach. Dlaczego ty tak pięknie piszesz? Czekam na następne opowiadanie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie napisane, fajne że wyjechała do Paryża :3
    H A R I E T T A

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy