sobota, 4 sierpnia 2012

Criminal.

I'm in love with a criminal and this type of love isn't rational it's physical! 
Mama please, don't cry I will be all right...


Młodziutka kobieta o pięknych kasztanowych włosach spoglądała za okno. Słońce chyliło się właśnie ku zachodowi, oświetlając kolorowe liście zalegające na ulicach miasta. To była wyjątkowo ciepła i piękna jesień. Rozsiadła się na fotelu i zrzucając z nóg buty, podciągnęła je pod brodę. Kilka chwil temu skończyła swoją pracę, ale nie miała ochoty jeszcze wracać do domu. Z ostatniego piętra tego wieżowca rozciągał się wyjątkowo piękny widok. Lubiła tak przesiadywać godzinami i rozmyślać nad sensem życia. Choć miała zaledwie dwadzieścia pięć lat,  jej życie było ostatnimi czasy tylko pasmem niepowodzeń. Jej przyszłość już od szkolnych lat zapowiadała się na naprawdę wspaniale, tylko po to, by w ostateczności okazać się błędnym myśleniem nastolatki. Wszystko to, o czym marzyła będąc jeszcze w Hogwarcie, rozprysnęło się niczym mydlana bańka. Jej marzenia, dziecięce ideały zniknęły już dawno temu. Nie przypuszczała, że właśnie tak potoczy się jej życie. Kiedyś sądziła, że gdy osiągnie swój aktualny wiek,  będzie już szczęśliwą mężatką z kochającym u boku mężem i maleńkim skarbem pod sercem. Wszystko to, okazało się być głupimi wymysłami jej małego mózgu. Tamte chwile i ten sposób myślenia już dawno odeszły w niepamięć. Nic nie pozostało z tamtej cichutkiej uczennicy, którą była w Hogwarcie. Zapewne wciąż zastanawiacie się o kim właściwie mowa, choć pewnie część już dawno się domyśliła. Mimo wszystko rozwieję te nikłe niedomówienia i napiszę, że chodzi tutaj po prostu o Hermionę Granger. Spytacie teraz pewnie jaka ona była? Sama nie wiedziała. Czuła swoją wewnętrzną przemianę, ale nie wiedziała, co właściwie ją spowodowało. Ja również tego nie wiem. Cofnijmy się może do początków tej historii. Do dnia, w którym zaczęła się era przemian - zarówno w całym świecie magicznym, jak i życiu panny Granger, wtedy jeszcze siedemnastolatki.

To było zwykłe, letnie słoneczne popołudnie. Niczego nieświadomi uczniowie beztrosko prowadzili swoje codzienne życie. Niektórzy spędzali je w bibliotece - ślęcząc nad ostatnimi zadaniami przed ostatecznymi egzaminami, inni natomiast korzystali z pięknej pogody wygrzewając się na hogwarckich błoniach. Nic jednak nie zapowiadało wydarzeń, które zmieniły cały dotychczasowy świat, ten w którym przyszło im żyć. Następne parędziesiąt minut wprawiło wszystkich w przerażenie. Nie wiadomo skąd na niebie nagle pojawiły się czarne gradowe chmury.

Stary mężczyzna z siwą brodą niespokojnie poruszył się w swoim portrecie. Wiedział, co za chwilę się stanie.
- Już czas Minerwo - westchnął przeciągle, a jego broda delikatnie zadrgała.
- Wiem Albusie, wiem - od paru minut stała wpatrując się w okno. Wiedziała już, co się dzieje. Od dawna była przygotowana na ten dzień, nie sądziła jednak, że nadejdzie on tak szybko - nie masz pojęcia jak bardzo chciałabym, abyś tutaj był.
- Poradzicie sobie. Ja swoje zadanie wykonałem. Doskonale o tym wiesz. Wiesz, co robić. Zwyciężymy.
- Miejmy nadzieję Albusie - westchnęła i odeszła od okna. Ostatni raz omiotła spojrzeniem swój owalny gabinet i z ciężarem na sercu zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając portret największego dyrektora tej szkoły w osamotnieniu. Szybkim krokiem przemierzała szkolne korytarze. Czuła, że czas ucieka i z każdą chwilą, ma go coraz mniej. Gdy stanęła przed Wielką Salą, magicznie sprawiła, że jej głos poniósł się echem po szkole.

Hermiona Granger wraz z trójką swoich najlepszych przyjaciół - rodzeństwem Weasley i Wybrańcem, siedziała w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Od samego rana chodziła niespokojna zupełnie tak, jakby coś za chwilę miało ją zaskoczyć. Cała reszta jednak nie zdawała się odczuwać podobnych emocji - beztrosko rozmawiali przy trzaskającym kominku. Sielankę przerwał im głos McGonagall. Wszyscy obecni w pokoju czym prędzej zerwali się do szaleńczego biegu we wskazanym kierunku. Wtedy już wiedziała, co się dzieje, jej żołądek boleśnie skurczył się do rozmiarów orzecha, a serce wypełnił strach pomieszany ze smutkiem. Wiedziała, że poleje się krew, że zginą ludzie - być może jej najbliżsi albo ona sama?

Głośne szepty wypełniały całą salę jadalnianą, z której na chwilę obecną zniknęły wszystkie stoły. Minerwa omiotła wzrokiem zebranych. Nie spodziewała się ujrzeć nikogo więcej, od dawna wiedziała, że większość uczniów domu Salazara Slytherina, służy Czarnemu Panu. Jeśli nie z własnej woli, to przez wzgląd na czystość krwi i rodziny, w których się wychowali.
- Moi drodzy - jej melodyjny głos uspokoił tłum zebranych - nie będę ukrywać przed wami prawdy. Nadszedł sądny dzień. To właśnie dzisiaj rozegra się ostateczna bitwa - spojrzała na Hermionę, Harry'ego, Ronalda i Ginewrę i lekko się uśmiechnęła - dzisiaj ktoś zwycięży, a ktoś polegnie. Za chwilę zjawią się tutaj członkowie Zakonu Feniksa. Część z nich będzie walczyć na otwartym polu, pozostali zostaną tutaj, w murach szkoły, by bronić najmłodszych uczniów. Wiem, że wśród was są tacy, którzy zdecydują się na walkę. Nie mogę wam tego zabronić. Jednak, jako dyrektor tej szkoły, kategorycznie zakazuję udziału w bitwie osobom poniżej czwartej klasy. Macie pozostać tutaj i bronić Hogwartu w ostateczności – gdy wszyscy inni zginą.
Nie zdążyła już nic więcej powiedzieć,  przerwał jej syk dochodzący znad Zakazanego Lasu.
- Oddajcie Potter'a!
- Za mną - krzyknęła i w biegu ruszyła do wyjścia. Miała nadzieję, że wygrają, że to oni zwyciężą. Kątem oka zerkała do tyłu, spoglądając być może po raz ostatni, na niektórych członków zakonu i młodych czarodziei, a jej serce przepełniał żal.
Wybiegli na tonące w strugach deszczu błonia. Od strony lasu zbliżało się mnóstwo zakapturzonych postaci. Choć bariera ochronna była mocna, w końcu udało się ją sforsować. Doszło do ostatecznego starcia dobra ze złem. Wszyscy rzucili się w wir walki, każdy zdany tylko na siebie.

Hermiona czuła się skołowana - Harry i Ron gdzieś zniknęli, a ona poczuła się samotna. Nie wiedziała, co robić, to wszystko tak nagle to się zaczęło. Była całkowicie zdezorientowana. 
- No proszę, proszę. Kogo mu tu mamy? Szlama Granger jako pierwsza ofiara? A już myślałem, że ten dzień nie może być lepszy - usłyszała za sobą. Błyskawicznie się odwróciła i stanęła oko w oko ze śmierciożercą. To nie był pierwszy raz, ale teraz czuła, że zginie. Była całkiem sama, bez swoich przyjaciół. Zdana na własne umiejętności.
- Nie dam się tak łatwo - szepnęła. Wiedziała, że oprawca, którego nie potrafiła zidentyfikować, usłyszał jej słowa.
- Crucio - krzyknął, a ona poczuła falę bólu zalewającą jej ciało. Wiedziała, że to koniec. Przez jej głowę zaczęły przelatywać wszystkie najwspanialsze wspomnienia, jakie miała -  dzieciństwo, szkoła i rodzice. To one dały jej siłę. Zdecydowała, że nie podda się teraz, nie podda się nigdy. Resztą sił podniosła się do pozycji stojącej.
- Avada Kedavra! - rzuciła, a mężczyzna  padł na ziemię z ironicznym uśmiechem, który już na zawsze zastygł na jego twarzy.

Myślę, że tutaj mogę się zatrzymać. To był kluczowy moment dla historii tej dziewczyny. Choć wtedy nie czuła nic poza lękiem - o siebie i o przyjaciół, dziś już tak nie było. Wspomnienia tamtej nocy ciągle powracały, a minęło już osiem lat. Twarz tamtego śmierciożercy, co noc nawiedzała ją w snach. Był jedynym człowiekiem, którego zabiła. Nie wiedziała, co nią kierowało. Nigdy nie sądziła, że takie słowa padną z jej ust. Nie pomyślałaby nawet, że jest zdolna do zabicia człowieka - nie ważne, po której stronie stał. Od tamtej pory zaczęła się zmieniać. Stała się bardziej zamknięta w sobie, odizolowała się od przyjaciół. Jedyną jej ostoją byli ukochani rodzice. Chcecie więc pewnie wiedzieć, co działo się z nią aż do tej chwili? Już spieszę z wyjaśnieniami - otóż po wygranej wojnie, ukończyła Hogwart wraz z resztą siódmoroczniaków, zamieszkała z Ronem w jego posiadłości, którą dostał za szczególne zasługi jako auror. W tej chwili pewnie nasuwa wam się pytanie: skąd wziął się w tej historii Ronald? Na to nieme pytanie, odpowie wam krótkie wspomnienie z nocy bitwy ostatecznej.

Stała w strugach deszczu, ale była niesamowicie szczęśliwa. Harry wygrał, oni wygrali. Teraz już nic nie mogło być złe, będzie już tylko lepiej. Przepełniona optymistycznymi myślami spoglądała na zniszczone mury zamku, ale jej serce wciąż przepełniał strach. Nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Była dla całkowitą zagadką.
- Hermiona – usłyszała, a chwilę później poczuła, jak ktoś ją przytula. Przed oczami mignęła jej ruda czupryn.
- Ron - wtuliła się w niego i poczuła się nad wyraz bezpiecznie. Jej głośno bijące serce powoli się uspokajało, a oddech wyrównywał. Oderwał się od niej na parę centymetrów i spojrzał w jej orzechowe oczy, po czym po prostu pocałował. Nie była zaskoczona. Już od dawna wiedziała, że uczucie ze strony rudzielca przestało być tylko przyjaźnią.
- Kocham cię – szepnął, a ona nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Ja ciebie też - znów się w niego wtuliła. To nie była prawda, ale wiedziała, że tak będzie dla nich lepiej. On zapewni jej bezpieczną i ustabilizowaną przyszłość, a ona go uszczęśliwi. Tak, to było dla ich wspólnego dobra.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego po tej dziewczynie. Znam jednak dalszy ciąg tej historii i wiem, że tak sielankowo było tylko przez pewien czas. Przez pierwszy rok była naprawdę najszczęśliwszą osobą na świecie. W pewnym momencie poczuła coś do Rona - nie mogę tego nazwać miłością, a jedynie jej namiastką. Dobrze czuła się w jego obecności, a i on zdawał się być szczęśliwy. Szczęście jednak szybko się skończyło, ustępując miejsca szarej rzeczywistości. On pogrążył się w pracy, a ona zostawała w domu -  sprzątając i gotując. Nie narzekała na taką kolej rzeczy. Najważniejsza była stabilizacja i spokój ducha. Po krótkim czasie od jego nagłego awansu, mężczyzna pogrążył się całkowicie w swoim życiu - coraz częściej wychodził, zostawiając ją samą. Wiedziała, że miał kogoś na boku, ale mimo wszystko siedziała cicho. Bała się momentu, w którym mogłaby coś powiedzieć, wiedziała jakby to się skończyło - samotnością, ale ten dzień nadszedł - prędzej niż myślała.

W lipcowe popołudnie, brązowooka brunetka sączyła delikatnego drinka na tarasie swojej willi. Wpatrywała się w zachód słońca, ale kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwiami, błyskawicznie podniosła się z fotela i udała w stronę holu. Po drodze na twarz przywdziała sztuczny uśmiech i była gotowa by przywitać męża.
- Hermiona - krzyknął rudzielec.
- Tutaj - wyłoniła się z salonu.
- Musimy porozmawiać - stanął na przeciwko niej i spojrzał w oczy. Zupełnie tak, jak trzy lata temu - wiesz, że cię kocham,  prawda?
- Wiem - przytaknęła choć jej żołądek się skurczył. Czuła do czego zmierza. Wiedziała to już od dłuższego czasu.
- To nie twoja wina. Musisz mnie zrozumieć. Przepraszam, ale odchodzę. To nie ma sensu. Już dawno go nie miało. Mieszkaj tutaj. Tyle mogę dla ciebie zrobić, w końcu wciąż jesteś moją przyjaciółką - musnął jej czoło i teleportował się nie wiadomo gdzie. A ona? Ona została sama ze swoją samotnością.

Nie pamiętam już nawet ile czasu zajęło jej dojście do siebie. Może powinnam napisać powrót do rzeczywistości? Moment, który odwlekała od dnia ukończenia Hogwartu, nadszedł. Nadszedł czas, aby przestać chować się w swojej skorupie i stawić czoła życiu, zacząć nad nim panować. W trzy lata po tym wszystkim była gotowa. Dorosła do tych decyzji. Dziewczyna, niepotrafiąca uporać się z morderstwem, które popełniła, wreszcie zniknęła. Przestała chować się w swojej bezpiecznej skorupie. W ten sposób trafiła do redakcji 'Proroka Codziennego'. Nie minęły dwa lata, a została redaktorką naczelną i cała gazeta podporządkowana była jej decyzjom. To ona zatwierdzała wszystkie historie, które się w niej ukazywały, to ona zatrudniała całą obsadę. To ona tutaj rządziła. Uśmiechnęła się do siebie i wstała. Za oknem panował zmrok, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Ubrała krótki beżowy płaszczyk i opuściła redakcję, teleportując się w tylko sobie znane miejsce.


~*~


Blondwłosy mężczyzna spoglądał z rządzą na swoją kolejną ofiarę. Wokół siebie czuł zapach śmierci pomieszanej z tryumfem. Kolejnym. Znów dopiął swego, osiągnął cel. Był z siebie dumny - zresztą jak zawsze. Czuł strach swojej ofiary, kiedy celował w jej skroń lufą pistoletu. Kolejne zlecenie. Kolejne morderstwo. Jego codzienność od ostatnich ośmiu lat. Na początku jeszcze miał wyrzuty sumienia, ale po pewnym czasie całkowicie zniknęły. Już nie czuł niczego poza przyjemnością, gdy słyszał błaganie o litość. Niewątpliwie, wojna zmieniła go w człowieka bez serca. Dracon rzeczywiście taki był? Nie. Miał jedną, jedyną słabość, za którą nienawidził swojej osoby - potrafił kochać. Była tylko jedna kobieta, którą pokochał miłością bezgraniczną i szczerą, ale o tym trochę później. Cofnijmy się na moment do czasów, kiedy uczęszczał do Hogwartu.

Siedział w swoim mrocznym pokoju i otępiałym wzrokiem wpatrywał się w ścianę na przeciwko niego. W jego umyśle kotłowało się miliard myśli, które toczyły ze sobą wojnę o to, która pierwsza wedrze się do jego umysłu. Nie wiedział czy dobrze robi. Nie był pewien żadnej swojej decyzji, ale jedno wiedział na pewno - nie miał innego wyboru, żadne inne wyjście nie wchodziło w grę. Nie było kolejnego sposobu. Ktoś już zdecydował za niego, a on po prostu musiał poddać się czyjejś woli. Tego wymagała od niego jego pozycja, jego rodzina.
- Draco, już czas - w drzwiach jego apartamentu pojawił się wysoki mężczyzna, z takimi samymi włosami jak młodzieńca.
- Idę ojcze - zeskoczył z łóżka i porwał z krzesła czarną szatę, którą zakładał zbiegając po schodach. Stanął obok swego ojca i matki, w szeregu ludzi ubranych w takie same czarne płachty materiału jak jego. Przez jego głowę przebiegła tylko jedna myśl – przeżyć, za wszelką cenę. Chwilę później całe pomieszczenie opustoszało, a od ścian odbijało się tylko głośne echo teleportacji.

Stanął na brzegu Zakazanego Lasu i ostatni raz spoglądał na szkołę, w której przeżył prawie siedem lat swojego życia. Wiedział, że po tym, co stanie się za chwilę, nic już nie będzie takie same. Wszystko się zmieni. Ktoś dał znak i ruszyli, a w jego głowie wciąż biły się setki myśli. Kilka chwil temu ostatecznie pożegnał się ze swoją młodością. Wiedział, co zrobi - będzie zabijał, jeśli to będzie konieczne. Przeżyć, za wszelką cenę – tylko to się liczyło.

To właśnie wtedy Dracon Malfoy zatracił siebie, na rzecz swojego aktualnego 'zawodu'. Śmierć go nie przerażała. Lubił czuć, kiedy była coraz bliżej, by zabrać jego ofiarę. Bawił go strach, który przeszywał tych ludzi na wskroś. Tak, macie rację. Zabijanie sprawiało mu przyjemność. Radość, którą dawało mu zadawanie śmierci, nie nadeszła od razu – pojawiła się stopniowo. Zacznę od opowiedzenia historii, która to wszystko wyjaśni. Na początku tej opowieści wspomniałam, że Dracon potrafił kochać. Tak, wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale taka właśnie była prawda. W ciągu ostatnich ośmiu lat spotkał jedną dziewczynę, którą pokochał. Kim była ta kobieta? Nikim nadzwyczajnym - zwykłą szarą myszką, która niczym nie wyróżniała się z tłumu. Nie była modelką czy aktorką, nie była też najpiękniejszą kobietą na świecie, ale skłamałabym mówiąc, że nie była ładna. Miała w sobie coś niesamowitego, coś co sprawiło, że Malfoy ją pokochał. Poznali się przypadkiem, kiedy mężczyzna wałęsając się po kolejnej zakończonej akcji, przechadzał się jakąś mugolską dzielnicą Anglii. Czyżbym zapomniała dodać, że owa kobieta była mugolką i nie miała pojęcia o istnieniu magii? Nie? To już się poprawiam! Caroline była zwykłą, prostą dziewczyną. Co więc miała w sobie takiego, że udało jej się sprawić, że ten czystokrwisty czarodziej zrezygnował dla niej z magii? Odkryła w nim coś, czego nie dostrzegł nikt wcześniej. Mężczyzna za maską pozorów chował swoje serce i prawdziwe uczucia, które tylko czekały aby się ujawnić. Teraz pewnie zastanawiacie się, co się z nią stało? Carol została zamordowana. Znalazła się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. To właśnie tamtego dnia Malfoy poprzysiągł zemstę. Rozkoszował się widokiem przerażonego mężczyzny, który zadał jej śmiertelny cios, chociaż to nie ona była jego celem. To był ten moment, ta chwila kiedy zdecydował, co będzie robił dalej. Powrócił do świata czarodziei i zatrudnił się w najlepszej prywatnej agencji. Był człowiekiem, który na zlecenie wymierzał sprawiedliwość. Zabijał tak po prostu – nie pytając o powód. Nic się nie liczyło. Wróćmy jednak do teraźniejszości i pozostawmy przeszłość w spokoju - nie odegra już większej roli w rzeczywistości, choć nie ukrywam, że miała znaczny wpływ na dzisiejsze życie tych bohaterów.
- Jakieś ostatnie życzenie? - spytał z ironią bruneta, który wciąż niespokojnie rozglądał się na boki. Wiedział, że nie będzie ratunku. Mroczny zaułek gdzie nikt nie zaglądał - to był jego koniec. Moment, w którym przyjdzie mu zapłacić za wszystkie krzywdy wyrządzone ludziom.
- Proszę, nie - szepnął, ale to nie miało większego znaczenia. Ostatnim, co usłyszał był śmiech blondyna i mężczyzna runął na ziemię, a na jego twarzy mieszało się przerażenie i ból. Malfoy teleportował się z miejsca zdarzenia. Potrzebował odpoczynku. 



~*~



Udała się na kieliszek czegoś mocniejszego, zupełnie tak, jak miała to w zwyczaju każdego dnia. Zawsze do tego samego miejsca gdzie nikt jej nie znał, nikt nie kojarzył. Tam była po prostu jedną z wielu. Nie była Hermioną Granger, nie była dziewczyną, która pomogła uratować świat. Siedziała tyłem do baru, sącząc przez słomkę jakiś drink, którego nazwy nawet nie pamiętała. Czuła jak przez jej ciało przepływa krew wspomagana dodatkowymi procentami. Pomału zaczynała się rozluźniać, ale coś ją niepokoiło. Czuła, że ktoś ją obserwuje, bacznie się jej przygląda. Miała rację. 
Jakież było jego zdziwienie kiedy dostrzegł ją w tłumie. Tą kobietę poznałby wszędzie. Musiał przyznać, że się zmieniła - emanowała od niej jakaś dziwna siła, której nie był w stanie racjonalnie sobie wytłumaczyć. Zadziwiała go, a jednocześnie sprawiła, że miał ochotę dowiedzieć się, jak zareaguje na jego widok. Od ostatniego dnia, w którym ją widział, minęło już przecież parę lat. To wszystko, do czego wtedy dążył już nie miało znaczenia, idee jego ojca przestały być ważne. Jakby nie patrzeć, był zdrajcą krwi. Zaśmiał się ironicznie na tę myśl. Kto by pomyślał, że on - Dracon Malofy zakocha się i to w dodatku w mugolce. Taka była prawda. Carol go zmieniła, choć wcale się o to nie prosił.
Upajała się muzyką dobiegającą z głośników i spoglądała na ludzi wirujących na parkiecie, w szaleńczym akcie zapomnienia. Muzyka sprawiała, że czuła się jak w transie. Wrażenie to potęgował również alkohol rozchodzący się po ciele i sprawiający jej nieopisaną radość.
- Granger myślę, że nie powinnaś tyle pić - zajął miejsce tuż obok niej, a ona czuła, że śni. Nie wierzyła w słowa, które właśnie padły, ani w istnienie właściciela tego głosu, który poznałaby wszędzie. Nie musiała się nawet odwracać. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto siedzi obok niej.
- A ja myślę, że nie powinno cię to w ogóle obchodzić, Malfoy - spoglądała mu w oczy i wiedziała, że coś się zmieniło. Nie były takie, jakimi je pamiętała. Nadal zimne i niewyrażające żadnych uczuć, ale były zupełnie inne – takie nie jego. Nie była w stanie dokładnie sprecyzować, o co właściwie chodzi, ale coś było nie tak. Zresztą on też się zmienił. Musiała przyznać, że wyprzystojniał - o ile to było jeszcze możliwe.
- Ty się nigdy nie zmienisz, prawda? - na jego twarzy wykwitł delikatny uśmiech, a ona o mały włos nie zsunęła się z taboretu. Nie wiedziała czy to wina jej umysłu, tej muzyki, tego otoczenia czy tego ile wypiła, ale była pewna, że śni. Takie zachowanie u tego pana nie było możliwe.
- Ja za to mam wrażenie, że ty się zmieniłeś - przyznała szczerze. W innych okolicznościach, innym miejscu i czasie, ta rozmowa pewnie potoczyłaby się inaczej, ale dzisiaj było jej wszystko jedno.
- Co tutaj robisz? - spytał prosto z mostu. Nie spodziewał się jej tutaj - nie w takim miejscu. Był tutaj po raz pierwszy. Mijał tę knajpę w pogoni za mężczyzną, który już dawno nie żył. Wiedział, że to tutaj dzisiaj wstąpi po wykonanym zadaniu.
- Mogłabym cię zapytać o to samo - nie miała ochoty wszczynać kłótni. Chciała odpocząć, ale czuła, że nie będzie to jej dane w towarzystwie tego mężczyzny.
- Odpoczywam po pracy - odpowiedział prosto z mostu, co wprawiło ją w niemałe zaskoczenie. Fascynowała go. Zmieniła się. Wiedział o tym. Pisano o niej w gazetach, a także o jej związku z Ronaldem. Później zapadła się pod ziemię.
- Coś więc nas łączy - odparła z przekąsem, wypijając ostatni łyk i odstawiając puste naczynie na bar. Kiwnęła głową na barmana, a po chwili w jej dłoni znalazła się następna porcja zbawiennego płynu. Z każdą minutą czuła się coraz lepiej i nawet obecność blondyna już jej nie irytowała.
- Więcej niż myślisz - odrzekł z przekonaniem, a nutka tajemniczości w jego głosie sprawiła, że po jej ciele przebiegły ciarki. A może to od ilości alkoholu, który krążył w jej żyłach?
- Nie wierzę w to, że żyjesz! - rzuciła zupełnie tak, jakby nie panowała nad własnym ciałem. Taka była prawda. Wszelkie bariery zostały opuszczone, a ona była wyjątkowa szczera. Nic się właściwie nie liczyło.
- Żyję. Mnie nie da się tak łatwo pozbyć, Granger. A to, że nie wypisują o mnie w gazetach o niczym jeszcze nie świadczy - ugodził w jej słaby punkt. Nienawidziła się za tą historię z rudzielcem. Od tamtej pory, każdy jej najmniejszy ruch był śledzony przez stado ludzi żądnych taniej sensacji. Jego słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Momentalnie wytrzeźwiała. Odłożyła szklankę na bar i wstała.
- Żałuję, że nie zgniłeś w Azkabanie razem z resztą jego sprzymierzeńców - syknęła przechodząc koło niego. Dumnym krokiem opuściła pomieszczenie, a on siedział jak wryty. Nie wiedział dlaczego ta rozmowa tak się potoczyła, ale wiedział jedno - nie odpuści tak łatwo. Wyszła na zewnątrz, a chłodne powietrze uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. Ruszyła na przód, ale po chwili poczuła czyjś uścisk. Nie musiała się odwracać. 
- Mówiłem, że mnie nie da się tak łatwo pozbyć - puścił ją, a ona nie uciekła. Coś sprawiało, że ją fascynował, coś ją do niego ciągnęło. Nie wiedziała czym była ta siła, ale chciała się o tym przekonać.
- Mam ochotę na spacer - rzuciła nagle. Nie kontrolowała się. Miała nadzieję, że zrozumie aluzję. Pojął ją i już kilka chwil później przechadzali się oświetlonymi uliczkami, pogrążeni w milczeniu. Żadne z nich nie psuło chwili, która nadeszła choć, pytań bez odpowiedzi było miliardy Żadne z nich nie odważyło się zepsuć tego momentu. Sama nie wiedziała, kiedy znaleźli się pod drzwiami jego mieszkania, nie pamiętała też momentu, w którym rozsiadła się wygodnie na czarnej skórzanej kanapie w jego salonie i podziwiała ogień wesoło trzaskający w kominku.
- Wina? - znikąd pojawił się tuż obok niej z butelką i dwoma kieliszkami.
- Z chęcią - odpowiedziała delikatnie się uśmiechając. Jej uwagę przykuło małe zdjęcie stojące tuż nad kominkiem. Zerwała się z kanapy, aby dowiedzieć się kogo przedstawia. Przyjrzała się dokładniej postaci, która na nim była. Musiała przyznać, że kobieta była ładna, ale czegoś jej brakowało. Nie wiedziała jednak czego - była przeciętna, zwyczajna. Nie tego się po nim spodziewała, ale czy tego wieczora coś było normalne?
- Odłóż to na miejsce, Granger - szybko odstawiła fotografię na półkę i odebrała od mężczyzny kieliszek z fioletowym płynem.
- Kim ona jest? Twoją narzeczoną? Żoną? - chciała to wiedzieć. Nie, ona musiała to wiedzieć. Tak po prostu.
- Była najważniejszą osobą w moim życiu, ale los mi ją odebrał – była zdruzgotana szczerością w jego głosie. 
- Jak miała na imię?
- Caroline. Była mugolką - powiedział zanim zdążył się ugryźć w język. Sam nie wiedział, co nim kierowało. Zrzucił to jednak na przemęczenie i na alkohol, który zdążył wypić, zanim jeszcze zaczął rozmowę z byłą gryffonką.
- Czym ty się właściwie zajmujesz, co? - ułożyła się wygodniej na kanapie. Nie przejmowała się faktem, że nie jest u siebie. Miała przeczucie, że tego wieczora zdarzy się coś, co odmieni jej życie.
- Jestem płatnym mordercą - odpowiedział upijając łyk wina. Spodziewał się, że wstanie i po prostu wyjdzie, ale ona tego nie zrobiła. Została, zupełnie tak, jakby to nie wywarło na niej żadnego wrażenia. Już nie miał wątpliwości, że kobieta, która obok niego siedziała, nie była dawną Granger. Zastanawiał się, czy pozostało w niej coś jeszcze z tej kujonki, którą wyzywał od szlam.



~*~



Żadne z nich nie mogło podejrzewać, że tamten wieczór tak się zakończy, a zakończył się w jego sypialni. To miała być przygoda na jedną noc, ale taką nie była. Od tamtej pory spotykali się codziennie. Bez żadnych pytań, wyznań i obietnic. Każdego dnia pragnęli swojej obecności coraz bardziej i mocniej. Coś ich połączyło i oboje doskonale wiedzieli co. Żadne z nich nie chciało przyznać się do tego przed samym sobą.
Obudziła się kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się przez żaluzje. Rozciągnęła obolałe kości i uśmiechnęła się sama do siebie, spoglądając w bok. Nie wiedziała jak to się stało, że czuła się tak bezpiecznie w objęciach swojego największego wroga, który w dodatku był płatnym mordercą. To wszystko było inne, takie tajemnicze i magiczne. Pociągało ją to, a zarazem było tym, czego potrzebowała. Potrzebowała oderwania od rzeczywistości. Jej wzrok padł na magiczny kalendarz wiszący na ścianie.
- Cholera! - cicho zaklęła i jak oparzona wyskoczyła z łóżka. Zaczęła w pośpiechu zbierać swoje rzeczy z podłogi. Czuła na sobie jego wzrok.
- Coś się stało? - spytał, przeszywając ją wzrokiem. Musiał przyznać, że była piękna, a w dodatku tylko jego.
- Nic wielkiego poza tym, że dzisiaj wigilia i co najmniej od pół godziny powinnam być u rodziców - wciągnęła na siebie ostatnią część garderoby i ruszyła do wyjścia.
- Spędź ze mną ten dzień, Hermiona – słysząc jego słowa gwałtownie się zatrzymała.  Po raz pierwszy w ciągu ich krótkiej, acz burzliwej znajomości, wypowiedział jej imię.
- Wrócę po południu, obiecuję - złożyła na jego ustach krótki pocałunek i opuściła sypialnię.


~*~



- Gdzieś ty się podziewała, dziecko? - nie usłyszała żadnego powitania, nie było żadnych uścisków, tylko oschłe słowa karcące jej postępowanie.
- Byłam z Draco – nie zdążyła ugryźć się w język.
- Przecież mówiłam ci już, że masz dać sobie z nim spokój - krzyknęła Jean.
- Pamiętaj o tym, że jestem już dorosła. Sama decyduję o tym, co robię.
- Zobaczysz, że będziesz jeszcze tego żałować. On jest mordercą, jest nikim!
- Nie waż się tak mówić! - krzyknęła patrząc na matkę.
- Przy nim jestem bezpieczna i naprawdę go kocham - jej matka spoglądała na nią w osłupieniu, a z jej oczy płynęły łzy - nie martw się o mnie mamo, proszę nie płacz - szepnęła przytulając rodzicielkę. Kilka chwil później nie było po niej śladu.



~*~



Siedziała na kanapie w jego salonie wtulona w jego ramię. Wszystko było takie magiczne i inne niż to, co znała. Co z tego, że z jego ust nie padły żadne obietnice? Ona ich nie potrzebowała. Przestała żyć przyszłością już dawno temu.
- Wiesz Granger - spojrzał na nią z taką czułością, że mogłaby się rozpłynąć - nie sądziłem, że się w tobie zakocham - pogłaskał jej policzek. Wiedziała, że mówił prawdę. Widziała to w jego oczach.
- A ja nie sądziłam, że to uczucie będzie odwzajemnione, Malfoy – szepnęła i jeszcze mocniej się w niego wtuliła. Po raz pierwszy od ośmiu lat była naprawdę szczęśliwa. Akceptowała ich uczucie takim, jakim było.
Zaakceptowała fakt, że była zakochana w kryminaliście, w którym nie drzemało zbyt wiele dobra. Akceptowała fakt, że był łajdakiem na usługach diabła - kochała go mimo wszystko.

Taka właśnie była prawda. A jakie ta opowieść miała zakończenie? Niestety nie wiem. Być może wciąż trwa, może już dawno temu się zakończyła - to nie ma znaczenia. Poznaliście ich historię, koniec każdy dopisze swój własny. To tylko zwykła historia, o dziewczynie zakochanej w kryminaliście, która z mojej strony dobiegła końca.

5 komentarzy:

  1. Postanowiłam nadrobić zaległości i zacząć od najstarszych miniaturek!! :D
    Wydaję mi się, że widać różnice pomiędzy tą notką, a pisanymi dużo później.
    Biedna Hermiona, głupi Ron. Książek wszystklich jeszcze nie przeczytałam, a juz go nielubie.
    Jak oni w orginale moga być razem?!
    Bardzo cieszę się, że to własnie tak się skończyło, że są zakochani w sobie nawzajem.
    A kto wie może pod wpływem miłości Draco zmieni swoj zawód i sameog siebie..
    Jak dobrze, że są ludzie którzy potrafią tak pisać i mam zajęcia na miłe wieczory z kocykiem,herbatą i laptopem :**
    Życze weny na tego bloga jak i nowego, założonego chyba dzsiaj :D
    Madzia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy pomysł na historie. Ja też zaczęłam czytać od najstarszych i widze w twoich opowiadaniach duży postęp. Ta historia jest taka inna ale zarazem fascynująca. A dużym plusem według mnie jest jej końcówka, którą każdy może już sam dokończyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ktoś mi polecił Twojego bloga, a jako, że wolę czytać miniaturki niż dłuższe opowiadania, Twój blog jest idealny ;)
    Miniaturka jest bardzo fajna. Masz taki specyficzny styl pisania, który mi od razu przypadł do gustu. ;3
    Muszę przyznać, że bardzo oryginalny pomysł na historię, jeszcze nie spotkałam z takim (no, może oprócz Rona - zdrajcy), więc powinnaś zostać nagrodzona jakąś literacką Dramionową nagrodą ;D
    Lecę czytać dalej ;3
    Pozdrawiam,
    Fioletoowa

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna miniaturka.
    W ciekawy sposób przedstawiłaś bohaterów.
    Miałaś świetny i oryginalny pomysł.
    Fajny sposób narracji.
    Pozdrawiam
    Hermione Granger

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna miniaturka ;D
    Jedna z lepszych jakie do tej pory przeczytałam :D
    Niesamowity sposób narracji :D

    Pozdrawiam :)
    Kulka

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy